Od samego początku pilnie śledzę kolejne posiedzenia komisji do wyjaśnienia afery Amber Gold. Nie to żebym się specjalnie dziwił wychodzącym na światło dzienne zaniedbaniom kolejnych urzędników. No może trochę, jeśli chodzi o skalę, od prokuratora i urzędnika skarbowego do Premiera. Widziałem życiu różne kombinacje, ale sięgały one co najwyżej Prezydenta Krakowa. Tak, Premier zrobił tu na mnie wrażenie. Ale ja nie o tym. Otóż już mniej więcej wiosną, miałem w tej sprawie ugruntowany pogląd i nie jest on do końca zbieżny z tym, co sądzą na ten temat członkowie komisji, oraz dziennikarze.
Nie uważam, że twórca i animator ( bądź twórcy i animatorzy) projektu którego wynikiem było powstanie Amber Gold, to była osoba/y postawiona bardzo wysoko w społecznej hierarchii i skutkiem tego równie ustosunkowana. A takie głównie daje się słyszeć głosy. Wcale nie. Przyglądając się tej sprawie jestem przekonany, że koniecznością był ktoś może na poziomie sądu apelacyjnego co najwyżej, oraz ktoś postawiony wysoko w urzędzie skarbowym Gdańska i to w zasadzie tyle. Skąd czerpię to przekonanie?
Już 1986 roku miałem okazję przez kilka miesięcy obserwować funkcjonowanie biznesu na styku z władzą. Ówcześnie władzą partyjną - PZPR, SD - i administracyjną. Tamto doświadczenie i kilka kolejnych, kiedy na przestrzeni lat stykałem się z podobnymi zjawiskami, ułatwiają mi zrozumienie mechanizmu powstawania projektu i co najważniejsze odpowiedzi na nurtujące wszystkich pytanie, jak to było w ogóle możliwe!?
A tajemnicy tu wielkiej wbrew pozorom nie ma. Specyficzna symbioza władz partyjnych z władzą administracyjną i biznesem, która na masową skalę ( nie znam badań, lecz przypuszczam odtwarzając naszą historię ) powstawała za Gierka, po 1989 przeniosła się w stanie nienaruszonym do III RP i tu zmultiplikowała ogarniając całe życie gospodarcze i nie tylko. Trudno by znaleźć obszary ludzkiej aktywności gdzie nie funkcjonowałyby nieformalne grupy interesów. Wystarczyła tu znajomość polskiej rzeczywistości, połączona ze znajomością psychologii.
Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. (...) To razem mamy właśnie tyle, (...) żeby założyć wielką fabrykę…
Może kogoś zaskoczę, a może nie, ale celem projektu, który zapoczątkowało powstanie Amber Gold, wcale nie było oszustwo. Wcale nie chodziło o to by wyciągnąć kasę od naiwnych i uciec z zagrabionymi pieniędzmi. To, że tak się w końcu stało było wynikiem tego, że nie udało się osiągnąć zamierzonego celu. Że plan spalił na panewce. Skoro nie oszustwo to co było celem?
Przejęcie rynku lotniczego w Polsce i albo bankructwo LOT-u, albo jego przejęcie. Tak czy inaczej, celem było przejęcie całej struktury połączeń krajowych i częściowo zagranicznych i w końcu odsprzedanie ich Niemcom. Lekko licząc, transakcja liczona w grubych miliardach.
Pomysł na zdobycie kasy był w istocie bardzo prosty. Należało znaleźć odpowiedniego człowieka który przy pomocy piramidy finansowej zdobędzie potrzebne do realizacji głównego celu środki. Chronologicznie zresztą mogło być inaczej i do człowieka dobrano sposób. Ale to nie ma większego znaczenia. Człowiek taki musiał mieć określone cechy. Musiał być inteligentny i obeznany, zarówno w prowadzeniu firmy, jak i metodach oszustwa. Musiał też mieć wyroki i być więźniem- to był warunek konieczny, co się zaraz okaże. Miał bowiem poprowadzić firmę zupełnie samodzielnie. Oszusta do jednego szybkiego numeru można znaleźć łatwo, ale tu chodziło o całe lata działania, co uniemożliwiało w istocie sterowanie firmą z tylnego siedzenia. Dlatego musiał być to nie zwykły słup, ale samodzielny przedsiębiorca.
Należało przy tym stworzyć wrażenie, iż ów przedsiębiorca ma niesamowite plecy. Do tego właśnie był potrzebny człowiek z wyrokami i siedzący w więzieniu. Pan Mariusz Plichta był idealny. Co pomyśli przeciętny, niskiej rangi urzędnik, czy ktokolwiek zresztą, bo chodzi tu też o zatrudnionych w Amber Gold, który natknie się w swej pracy na firmę, która nie dość, że nie powinna w ogóle działać, bo jej nikt nie powinien dać zezwolenia, to jeszcze jej szef jest wielokrotnym przestępcą, w dodatku wypuszczonym z więzienia? Czy taki urzędnik chwyci za telefon by zawiadomić odpowiednie władze? Ha, ha, ha! Byłby ostatnim idiotą robiąc w Polsce coś tak głupiego. Nie po to się urzędnik przyjmował do urzędu, by tam spełniać swe urzędnicze posłannictwo. O nie! On tam poszedł bo to spokojna państwowa robota, w której spokojnie można sobie dożyć do emerytury. Trzeba tylko się nie wychylać. A o tym urzędnik dowiaduje się na samym początku kariery.
Nasz przeciętny urzędnik zatem zrobi wszystko i tak będzie działał żeby właścicielowi Amber Gold przypadkiem nie zaszkodzić. Podobnie zresztą pracownicy Amber Gold. Dziś oczywiście mogą sobie opowiadać dowolne banialuki, ale oni wszyscy byli święcie przekonani, że złapali Pana Boga za palec. Praca u gościa który ma takie plecy musiała się im wydawać szczęśliwym zrządzeniem losu.
Plan iście szatański, który, wybaczcie mi to, budzi mój autentyczny podziw. Wystarczyło ruszyć maszynę, by potem już potoczyło się to wszystko własnym trybem. Legenda rosła, kasa pęczniała, a urzędnicy państwowi na coraz wyższych szczeblach ciągle jeszcze nie dostrzegali owych mitycznych pleców chroniących pana Marcina. Nawet KNF zrobił tylko to co absolutnie konieczne i ani grama ponad to. Tak to już działało.
Prezydent Gdańska ciągnący samolot, kiedy już projekt wkraczał w ostatnią fazę, czy Michał Tusk zatrudniony wówczas, to już tylko była wisienka na torcie, która wszystkich tylko utwierdzała w przekonaniu, jak ważny jest pan Marcin.
Nie da się, nie szukać tu analogii z Nikodemem Dyzmą. Tu, podobnie jak tam, dużą rolę w kreowaniu ważnej figury spełniały uwarunkowania społeczne środowisk urzędniczych i biznesowych.
Chciałbym jeszcze wyjaśnić dlaczego nie uważam, iż macki spisku sięgały bardzo wysoko, czyli ponad Gdańsk. Z prostego powodu. Projekt szlag trafił bo jego pomysłodawcy i wykonawcy nie mieli przełożenia, ani na rząd, ani na sejm. Upadek LOT-u projektowali nie mając realnych możliwości wpłynięcia na najwyższe urzędnicze gremia. Tak miało się niejako stać samo z siebie. Ale się nie stało.
Jestem również przekonany, jak wspomniałem na początku, że celem bynajmniej nie było oszustwo. Gdyby projekt się udał i rynek lotniczy Polski poszedł w niemieckie ręce, toby nikt w Amber Gold nie stracił ani złotówki. Mając już miliardy zdobyte w prawny sposób, nie byłoby sensu dokładać kilkudziesięciu milionów, narażając się na prawne konsekwencje.
Pozostało jeszcze wyjaśnić, niezrozumiałą pozornie, opieszałość ABW. Ona jest tylko pozornie niezrozumiała. Moim zdaniem służby, czy może raczej ktoś kto ich działaniem sterował, chciały aby sprawcy znikli z kraju, zagarnąwszy jak najwięcej kasy. To dla rządzących wówczas byłoby najlepszym rozwiązaniem. Winę zwaliłoby się na nieobecnego już w kraju Marcina Plichtę. Można by mu było przypisywać dosłownie wszystko. Niestety Plicha wolał zostać. No cóż, swoje odsiedzi i wyjdzie. Wspólników bać się nie musi. Kasę ma. Dziś jeśli się Plichta kogoś boi, to tylko seryjnego mordercy przenikającego więzienne mury. Tyle, że nie są to jego wspólnicy. Tego jestem pewny. A kto? Proszę samemu sobie na to pytanie odpowiedzieć.
Słynne cytaty
Donald Tusk "Zarówno termin, sposób i treść ówczesnej konferencji i zaprezentowanie raportu MAK-u był oczywiście próbą sformułowania rosyjskiej tezy, jeśli chodzi o zamach."
Radek Sikorski "Władze rosyjskie po zamachu były autentycznie wstrząśnięte, przypominam, że miało miejsce ileś decyzji, które były motywowane…"
Grzegorz Schetyna "Robienie atmosfery wokół tego zamachu, uważam, że jest haniebne"
Jacek Żakowski "Po zamachu wydawało się, że będzie mieli, mówiąc językiem obamowskim, reset w stosunkach polsko-rosyjskich."
Tomasz Turowski "[...]bo mimo zaangażowania wszystkich środków, jakie mogliśmy włączyć, wciąż było nas zbyt mało - pracowała zaraz po zamachu, tworząc między innymi centrum kryzysowe w administracji smoleńskiej."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka