Wzruszyłem się notką zamieszczoną przez administrację Salonu24, w której czytamy, że Putin martwi się stanem gospodarczym Europy. Chodzi o notkę pt.: "Putin nazywa politykę energetyczną UE "gospodarczym samobójstwem"". Źródło: TASS - bo tak pewnie najłatwiej. Czy Salon zamierza ocieplać wizerunek Putina, który nie tylko troszczy się o Rosję, ale i cała Europę? Czy taki był zamysł publikowania tej notki?
Zatroskany Putin o politykę energetyczną Europy to dla mnie nowość, podskórnie czuję, że nie o troskę tu chodzi, lecz zaniepokojenie Putina utratą rynków zbytu. Ale chyba nie ma się czego obawiać, gdyż Niemcy ani Francja nawet na jotę nie zamierzają zejść z dotychczasowej drogi uzależnienia Europy od rosyjskich surowców energetycznych, dzięki którym możliwe będzie przeprowadzenie federalizacji Europy. Federalizacja sama w sobie nie jest celem, celem jest dominacja polityczna i gospodarcza w tej nowej rzeczywistości.
W przeciwnym razie (braku federalizacji) ciężar gospodarczy Europu przesunąłby się nieuchronnie do Europy Środkowo-Wschodniej. Tam gdzie rozwija się gospodarka, tam rozwijają się centra handlowe, tam rozwija się logistyka, tam generuje się zyski, których kontrolowanie staje się coraz trudniejsze, gdyż wzrasta siła głosu państw uczestniczących w tym wzroście. Mówiąc w wielkim skrócie: Brak taniego gazu oznacza brak konkurencyjności niemieckiej gospodarki. Konsekwencją braku konkurencyjności jest koniec potęgi gospodarczej i politycznej Niemiec, a to z kolei oznacza zmianę wektorów w polityce. To dlatego Niemcy i Francja sprzeciwiają się rozszerzeniu UE na kraje Europy Środkowo-Wschodniej, Turcję i Ukrainę (te wszystkie dotychczasowe deklaracje są nic nie warte, są zwykłym zwodzeniem i grą na czas). To dlatego Niemcy udają tylko wprowadzanie sankcji na rosyjskie surowce, jednocześnie publikując na oficjalnych stronach Komisji Europejskiej instrukcje, jak w dalszym ciągu kupować od Rosjan gaz i ropę, aby nie narażać się na zarzut łamania sankcji. To dlatego Niemcy nadal sprzeciwiają się, aby uznać energię atomowa za zieloną energię - o niskim współczynniku szkodliwości dla środowiska. To dlatego Niemcy nadal manipulują cenami praw do emisji.
Ale wracając do Putina i jego gospodarki. Polecam książkę Albrechta Rothachera pod tytułem "Putinomics: How the Kremlin Damages the Russian Economy". Fragment okładki tej książki wykorzystałem jako ilustrację notki. Oczywiście jest to praca napisana z punktu widzenia Niemca, więc nie wszystko jest naświetlone. Nie mniej to bardzo ciekawa książka.
Cóż w niej możemy przeczytać?
Bardzo wiele między innymi to, że zatroskany Putin, powinien martwić się o to, do czego doprowadził Rosję. Przemyślenia Rothachera w tym zakresie są ciekawe: Zasadniczo jesteśmy świadkami celowo zaprojektowanego systemu neofeudalnego, patrymonialnego i plutokratycznego, w którym demokracja, podział władzy, rządy prawa i prawa własności zostały zburzone. W końcu w autokratycznych rządach obowiązujących od 2010 roku wszystko sprowadza się do czegoś bardzo banalnego, co znamy od czasów carskich: postaci samego władcy.
Dopiero po 2004 roku Putin i jego kumple stali się naprawdę bogaci, a głównym źródłem był Gazprom. W rezultacie w Rosji 110 miliarderów (w tym kumple Putina) kontroluje 35% bogactwa narodowego, podczas gdy 50% rosyjskich gospodarstw domowych cieszyło się „bogactwem” wynoszącym 870 USD lub mniej. Znowu jest to cywilizowany kraj europejski, a nie państwo naftowe Trzeciego Świata, jak Angola, Nigeria czy Arabia Saudyjska. Oczywiście nie jest to również stan funkcjonalny. Podobno udział Putina we wszystkich transakcjach z kolesiami wynosił 50%, logika jest taka, dlaczego miałby pozwolić im się wzbogacić bez żadnych zahamowań i nic dla siebie.
Ale gdzie się podziały pieniądze? Gazety panamskie wspominają na przykład Igora Putina, kuzyna, rzeźnika Putina Petra Kolbina i jego przyjaciela wiolonczelistę Siergieja Roldugina z 2 miliardami dolarów, o czym wydawał się naprawdę nieświadomy. Są słupami. Pieniądze przepływają najpierw przez Cypr, Wyspy Normandzkie, Maltę, Bermudy i Wyspę Man do około dwudziestu do trzydziestu firm-przykrywek na Karaibach, głównie na Wyspach Dziewiczych i Kajmanach. Po wypraniu jest inwestowany w anonimowe spółki z ograniczoną odpowiedzialnością w Delaware, Nevadzie, Wyoming i Południowej Dakocie – wykorzystując „przywilej adwokata-klienta” przy kolejnych zakupach nieruchomości w Miami, Palm Beach, Los Angeles i Nowym Jorku, w tym nieruchomości Trumpa, które przypadły do gustu arabskim szejkom i rosyjskim oligarchom oraz w Wielkiej Brytanii. Oczywiście pod względem finansowym inwestycje te są bezwartościowe i wiążą się tylko z kosztami utrzymania.
Niestety w książce nie znajdziemy nic o współudziale Niemiec w tym planie uzależnienia Europy od rosyjskiego gazu, którego dystrybucję kontrolują Niemcy. Nie znajdziemy nic o udziale Deutsche Banku w praniu brudnych rosyjskich pieniędzy.
Nie mniej w książce tej znajdziemy wiele ciekawych rzeczy.
Jestem w trakcie czytania ale od siebie dodam, że pieniądze wytransferowane przez oligarchów za granicę stanowiły fundusze operacyjne dla rosyjskiej razwiedki. Służyły korumpowaniu i kupowaniu polityków, opłacaniu pijaru i propagandy sączonej w tamtejszych mediach, sterowani nastrojami społecznymi. Wątpię, czy przeczytam dokładniej o tym w tej książce. O stacjach benzynowych Schroedera – byłego Kanclerza Niemiec a obecnie pracownika Gazpromu lub o innych jego biznesach i lewej kasie dla polityków.
Wniosek jest jeden, wszystkie te gospodarcze machlojki i układy miały tylko jeden cel. Cel polityczny umocnienia władzy Putina i putinistów, ekspansji politycznej na inne kraje. Swoistego rodzaju rewolucji bolszewickiej, ale przeprowadzanej wobec Zachodu innymi środkami, niż te w 192O roku, gdy hordy kałmuków z bronią w ręku niszczyły mordowały i kradły wszystko, co spotkali na swojej drodze.
Sądzę, że doszło do porozumienia między Rosją i Niemcami. Niemcy swoją strefę wpływów podbijają metodami gospodarczymi i za pomocą szantażu finansowego. Natomiast Rosja swoją strefę wpływów podbija głownie militarnie i za pomocą tych pieniędzy, które uzyskuje od Zachodu ze sprzedaży swoich surowców.
Według przybliżonych szacunków utrzymanie reżimów klienckich na Białorusi, Naddniestrzu, Abchazji, Osetii Południowej, na Krymie i Donbasie wynosi, co najmniej około 4 miliardów dolarów rocznie. Dodaj do tego wydatki wojskowe w wysokości 2% PKB rocznie. Tak więc w sumie około 4% PKB marnuje się bezproduktywnie w kraju o wielkości ekonomicznej równej PKB Hiszpanii i który boryka się z poważnymi problemami demograficznymi i konkurencyjnymi, które pozostają nierozwiązane.
Zatem jaki sens mają kolejne agresje na sąsiednie kraje? Mają sens polityczny (przejęcie kontroli nad nowymi obszarami i biznesami) oraz wizerunkowy (przedstawiania Rosji, jako mocarstwo, które wszystko bezkarnie może).
Wojna na Ukrainie naświetliła nam to bardzo wyraźnie. W imperialnej polityce Niemiec i Rosji niewiele się zmieniło. Tylko krótkowzroczność tych dwu państw nie przewiduje jednego, że w pewnym momencie musi dojść do konfrontacji. A wtedy Niemcy z cała pewnością tego starcia nie wygrają z wielu powodów: ideologicznych, demograficznych, surowcowych. Wiec tym bardziej dziwi mnie upór Niemców w kontynuowaniu wspierania Putina. Widocznie bardziej niemiła im jest myśl wybicia się krajów Europy Środkowo- Wschodniej na niepodległość i ich rozwój gospodarczy.
Z podobnych powodów upokorzenia Francuzi nienawidzą Amerykanów. Tych, których wspierali w okresie wojny Secesyjnej, byli dla kolonii przybraną matką, która nie tylko podarowała Statuę Wolności ale wręcz i samą wolność (jak chełpili się w prasie), lecz w czasie dwu wojen światowych okazali się kolaborującą z wrogiem ladacznicą i gdyby nie interwencja USA i poświęcenie tylu Amerykanów, Anglików, także Polaków i innych narodów a nawet komunistyczna partyzantka, to kompromitacja byłaby kompletna. Stąd te resentymenty Francuzów, którzy nigdy nie doświadczyli raju komunistycznego ani ruskiego mira.
Inne tematy w dziale Polityka