Ostatnie dni były bardzo pouczające dla ludzi szukających odpowiedzi na pytanie, jakie są przyczyny słabości państwa polskiego. Po raz kolejny okazało się, że ludzie władzy i autorytetu stracili kontakt z własnym narodem i nie mają zamiaru tego kontaktu odzyskać.
Bronisław Komorowski podjął decyzję o przeniesieniu Krzyża z przed Pałacu Prezydenckiego, bo ... właściwie to nie wiadomo dlaczego. Nie zapowiedział też jednoznacznie, czy, w jaki sposób i kiedy ofiary smoleńskiej katastrofy zostaną upamiętnione. Część Polaków, która obawiała się, że cała sprawa będzie odkładana w nieskończoność aż do jej ostatecznego utrącenia, postanowiła zaprotestować, broniąc Krzyża jako symbolu pamięci. W wojnę tą włączyli się politycy różnych partii, realizując swoje, najczęściej partykularne, interesy. Ponieważ władza zrozumiała, że nie da się usunąć krzyża po cichu, wypracowała "kompromis" z hierarchami Kościoła Katolickiego oraz harcerzami, którzy w ogóle nie byli stronami w konflikcie, kompromis został natomiast zawarty na zasadach podyktowanych przez rząd. Ku wielkiemu zaskoczeniu autorytetów zebrani pod Krzyżem nie zgodzili się na wynegocjowane w powyższym gremium warunki. W międzyczasie, w spór włączył się konserwator zabytków, największa władza w demokratycznym państwie prawa, jakim jest Rzeczpospolita.
3 sierpnia miało dojść do przeniesienia Krzyża, ale jego obrońcy temu zapobiegli. Od tego czasu sprawy toczą się siłą jakiegoś wewnętrznego rozpędu. Pod Pałacem zbierają się ci, którzy bronią Krzyża przed przeniesieniem do czasu jednoznacznej deklaracji w sprawie upamiętnienia smoleńskiej katastrofy, zbierają się również ich, kierowani rozmaitymi pobudkami, przeciwnicy. Wczoraj pod Krzyżem pojawiło się, według Rzeczpospolitej, ponad tysiąc osób. Tylko państwa polskiego tam nie było. Mimo, że na Krakowskim Przedmieściu toczy się spór o Polskę, nie pojawił się tam żaden przedstawiciel władzy. Może oczekiwanie na reakcję jest naiwnością, ale ta naiwność nosi nazwę szacunek dla Polski.
To, że rząd polski skapitulował przed rosyjską prokuraturą w sprawie smoleńskiego śledztwa, można jakoś wytłumaczyć wieloletnią tresurą w postępowaniu wobec Wielkiego Brata. Ale nie tak łatwo zrozumieć, czemu wybrana przez naród władza z tym narodem boi się rozmawiać. W internecie można znaleźć wiele ciekawych odpowiedzi.
1. Rząd nie rozmawia z obywatelami, bo wie, że znakomita ich większość nie zrezygnuje z bierności, nawet w obliczu największych kłamstw.
2. Rządowi awantura pod Krzyżem jest na rękę, ponieważ przykrywa jego inne działania, tj. podniesienie stawki VAT lub zakończenie prac komisji hazardowej.
Zgadzam się z powyższymi opiniami. Ale jestem także zdania, że obecna władza nie rozmawia z narodem, bo wie, że nie ma racji. I niezależnie od podjętych decyzji racji mieć nie będzie. Bo nie wsłuchuje się w głos odwiecznych zasad, ale w brzmienie sondaży opinii publicznej.
Prezydentowi Komorowskiemu, premierowi Tuskowi, biskupowi Pieronkowi, który nie widzi, że Krzyż Chrystusa najbardziej profanuje wystawienie, może zagubionej, ale na pewno wartościowej cząstki naszego narodu na pośmiewisko, a także dziennikarzom, którzy ukończyli chyba specjalny kurs nierozumienia rzeczywistości i rozpatrują cały konflikt w kategoriach walki państwa wyznaniowego z państwem laickim, dedykuje słowa Komitetu Centralnego Narodowego, zapisane w odezwie wydanej tuż przed wybuchem powstania styczniowego:
"Pamiętajcie, że każdy stan w narodzie, jeśli się wyosobnić zapragnie, sam na siebie wyrok zatraty napisał."
To przykre, że w wolnej Polsce drogi państwa i narodu rozchodzą się tak daleko.
Reakcjonista nie pisze, aby kogokolwiek przekonać. Po prostu przekazuje swym przyszłym wspólnikom akta świętego sporu. (Mikołaj Gomez Davila)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka