Z zainteresowaniem przeczytałam dziś w "Rzeczpospolitej" artykuł p.Mateusza Matyszkowicza pt. "Podręcznik - podatek szkolny". Zawsze bowiem ciekawią mnie opinie, jakie na temat pracy szkoły wysuwają osoby, które z praktyką nauczycielską nie mają nic wspólnego.
P. Matyszkowicz pochyla się nad kosztami szkolnych podręczników. Zakup pełnego kompletu pomocy naukowych jest rzeczywiście dużym wydatkiem. Jednak autor nie wini za ten stan rzeczy wydawców pomocy szkolnych, lecz nauczycieli, którzy wybierają program nauczania i dostoswany do niego podręcznik. Lekceważy znaczenie podręcznika w procesie edukacyjnym sugerując, że jego pozycja wynika z faktu, że nauczyciele nie są przygotowani do korzystania z różnorodnych źrodeł wiedzy. Uważa również, że należy doprowadzić do sytuacji, kiedy decyzję o wyborze podręcznika podejmowali rodzice, natomiast głos nauczyciela miałby wyłącznie doradczy charakter.
Po pierwsze, nie da się zastąpić podręcznika szkolnego alternatywnymi źródłami wiedzy. Rozumiem, że przede wszystkim pod tym terminem ukrywa się internet. Informacje czerpane z internetu mają wyrywkowy charakter, uczniowie zazwyczaj mogą łatwo zdobyć wiedzę na temat wąsko zakreślonego zagadnienia, ale nie zdołają sami umieścić jej w kontekście. Możliwość dopasowania wydarzenia do szerszej narracji daje tylko tekst podręcznikowy. Poza tym, o czym byc może p. Matyszkowicz nie wie, nie wszyscy udzniowie mają dostęp do internetu, a nie da się przeprowadzić każdej lekcji w sali informatycznej. Świetnym pomysłem jest oczywiście korzystanie z zasobów szkolnej biblioteki. Jednak również na nich nie da się oprzeć ciężaru prowadzenia zająć. Szkoła musiałby zakupić pomoce naukowe minimalnie w liczbie równej uczniom jednej klasy, ale na to gmina nie daje pieniędzy. Uczniowie zaś musieliby chyba odrabiać prace domowe w sali bibliotecznej. Nauczyciel też mógłby kserować materiały dla uczniów, niestety oszczędności budżetowe dotykają także materiałów kserograficznych. Chyba że nauczyciel wykona odbitki za własne pieniądze.
Po drugie, nauczyciel nie jest bezwolną maszyną, któremu można narzucić program działania. Aby pełnić zaszczytną funkcję pedagoga trzeba ukończyć studia wyższe na kierunku odpowiadającemu przedmiotowi, którego się będzie nauczać. Jeżeli polskie szkoły wyższe nie dają studentom takiego przygotowania, to po co utrzymywać tą fikcje. Podczas studiów młodzi pedagodzy uczą się m.in. analizować podręczniki pod względem ich przydatności w pracy z dziećmi oraz zgodności z podstawą programową. Z jakiegoś powodu p. Matyszkowicz uważa, że te zajęcia są zupełnie zbędne, bo każdy rodzic dysponuje kryteriami, które pozwolą mu dokonać tej oceny. Z każdego przedmiotu. Bo jeśli jedynym kryterium ma być cena, to proponuję, aby autor zadał sobie następujące pytanie: co bardziej się opłaca, kupić nieco droższy (średnio o 2 - 5 zł), ale dobry podręcznik, czy książkę tanią, z której jednak nie sposób korzystać? Autor zdaje się nie dostrzegać tego, że między pomocami naukowymi mogę być różnice jakościowe a wybór podręcznika traktuje jak wybór płynu do zmywania.
W polskiej szkole nauczyciel, aby zarobić jakiekolwiek uczciwe pieniądze zazwyczaj łączy dwa etaty lub udziela korepetycji. Musi ogarniać zmieniające się średnio co 3 lata zasady przeprowadzania egzaminów i nieustanne reformy podstawy programowej. Po zakończonych zajęciach wraca do domu, nie po to, aby odpocząć lub zająć się rodziną, ale aby przygotować się do zajęć w dniu następnym. Poza swoimi zajęciami nauczyciel ma do wypełnienia szereg zadań administracyjnych, prowadzi statystyki uczniowskich ocen i frakwencji, usprawiedliwia nieobecności, kontaktuje się z rodzicami i kuratorami sądowymi, co pół roku sporządza sprawozdania z własnej pracy, wypisuje świadectwa. W szkole musi sobie radzić z bezczelnością młodzieży, której stopień zaskoczyłby niejednego z publicystów.
Czasem ten polski nauczyciel ma już dość tego, że traktuje się go jako nieudacznika, którego wykształcenie nic nie znaczy. Który musi być ciągle kontrolowany, bo bez tego nie wykona dobrze swojej pracy.
Reakcjonista nie pisze, aby kogokolwiek przekonać. Po prostu przekazuje swym przyszłym wspólnikom akta świętego sporu. (Mikołaj Gomez Davila)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka