Jadę właśnie pociągiem Berlin- Warszawa Ekspress. Wagon I. klasy. Ściany pochlapane i brudne że aż strach się oprzeć w jasnym ubraniu. Podłoga usłana brudem wszelkiej maści. Toaleta, choć nowa, to jest po prostu brudna. Miejsc już nie ma, więc w pierwszej klasie podróżuję na stojąco. Jakaś setka biznesmenów kupujących bilety na ten biznesowy pociąg także musiała skorzystać z oferty podróżowania w dość niewygodnej pozycji wertykalnej.
Polska jest krajem bez sprawnej demokracji, nie jest zaliczana do grona państw demokratycznych w relatywnie dokładnym rankingu EIU. Demokracji jest niewiele, natomiast krajów podobnych do Polski, krajów formalnie demokratycznych, ale w praktyce będących półreżimami, jest bardzo wiele.
Max Otte, przywoływany przeze mnie ekonomista, przywołał niedawno argumenty o upadku cywilizacji Zachodu. Otóż dziś centra wzrostu gospodarczego przeniosły się zupełnie indziej. Europa to sklerotyczne, zbiurokratyzowane Middle Kingdom, pogrążające się w czymś co Otte nazwał, przywołując Oswalda Spenglera, jako "cezaryzm" typowy dla schyłkowej Republiki Rzymskiej. Chodziło mu o ową koncentrację, centralizację władzy w rękach nielicznych charyzmatycznych polityków- przypominających antycznych dyktatorskich wodzów tłumów, cieszących się, odmiennie niż w dyktaturach autorytarnych, poparciem większości opinii publicznej.
Zwykłe dyktatury występują w krajach gdzie polityków namaszczają kliki, cezaryzm występuje tam gdzie politycyzują się tłumy. Cezaryzm nie koncentruje się na zorientowanym na konkretne zadania rozwiązywaniu problemów, ale na cechach populistycznych przywódców, obiecujących autorytarne rozwiązania zastępcze. Są to rozwiązania bazujące na ich osobowych możliwościach działania ponad prawem czy konstytucją. Dawne instytucje pełnią rolę czysto formalną i ozdobną, mamy teatro-parlament i niby- plebiscyty. Wg Sprenglera cezaryzm jest drugim i ostatnim stadium demokracji.
Polska jest zwana przez znanych polskich ekonomistów mianem Meksyku Europy. Jest to kraj europejskiej peryferii, o dość odmiennych normach i wartościach tkwiących w społeczeństwie jeśli porównywac je z centrum cywilizacji Zachodu. Przykładem mogą być wartości demokratyczne, nagminnie łamane w polskich mediach. Ileż to debat wyborczych Państwo widzieli, w których, wzorem demokracji cywilizacji Zachodu, pokazanoby kandydatów wszystkich list?
Do Polski przywędrowują standardy demokracji amerykańskiej, cezarystycznej, standardy pochodzące z kraju mającego autentyczne problemy- gospodarcze, społeczne, niespotykane w wielu krajach o wyższym poziomie rozwoju społecznego, mierzonego wskaźnikiem HDI. Problemy te wywołane są innym modelem gospodarki kapitalistycznej.
Kluczowym dla zachodnioeuropesjkich modeli gospodarki kapitalistycznej jest rola państwa jako strażnika porządku gospodarczego. To juz nie jest mniej kontrolowany kapitalizm dawnego typu, kapitalizm anglosaski, lecz ordokapitalizm czy kapitalizm reński, z silną rolą państwa nie jako rynkowego gracza, ale skutecznego sędziego procesów rynkowych. Ten model porządku gospodarczego, zaprowadzony w Polsce, poskutkowałby znaczącą zmianą polskiej gospodarki.
W polskim przypadku można mówić o zupełnie innym rodzaju gospodarki rynkowej, typowej dla krajów takich jak Chiny czy Meksyk. Silne sa powiązania gospodarki z biznesem, współpraca przedsiębiorców z rządem może zaowocowac ogromnymi korzyściami dla nich samych. Na takiej zasadzie zbudowana była gospodarka Trzeciej Rzeszy Hitlera. Gospodarka korporacyjna, bazująca na ogromnych korporacjach skarbu państwa, lub wielkich przedsiębiorstwach, np. koncernach samochodowych otrzymujących miliardowe rządowe dotacje.
Ten typ mixed economy, gosodarki mieszanej, wyróżniał gospodarkę Wielkiej Brytanii po latach powojennego stop-and-go. Także polską gospodarkę cechuje bardzo powolne stop-and-go, a w zasadzie stop. Jeśli oczyścimy dane o skromnym bodaj 4-roprocentowym wzroście gospodarczym z wpływu inflacji, to cóż nam pozostanie? Może nawet zwój? A odjąć jeszcze deprecjację majątku państwowego i komunalnego, zwykle pomijaną przez "statystyków", to co pozostanie?
"Wzrost" gospodarczy polegający na drukowaniu banknotów, tudzież biciu monet z coraz mniejszą zawartością kruszców szlachetnych, przy jednoczesnym zamorżeniu poziomu cen poprzez edykt o cenach maksymalnych, był jedną z przyczyn upadku poprzedniej cywilizacji na tych ziemiach- cywilizacji Republiki Rzymskiej. Literatura wspomina że w sumie inflacja osiągnęła, jeśli dobrze pamiętam, aż milion procent.
Dzisiejsze papierowe pieniądze są oparte na równie papierowych konstrukcjach w rodzaju statystyk, których stopień manipulacji ekonomiści naświetlają w światowych bestsellerach. Amerykańskie instytucje zaniechały już, wg Maxa Otte, podawania ilości całkowitego pieniądza znajdującego się w obiegu, tego M3.
Postrzeganie polskiej gospodarka opiera się na danych statystycznych. Tymczasem te liczone są niespójnie z podstawowymi zasadami rachunkowości, choćby zasadą obejmowania całości kosztów co do których istnieje pewność ich wystąpienia. Przecież ZUS donosi o 2-bilionowym deficycie na rachunkach kont.
Pewien znajomy polityk okazał się największym cynikiem w powojennej historii gospodarczej Polski- wydał pieniądze których ten kraj nie posiada. Jego rządy pozostawią po sobie kryzys gospodarczy, spowolnienie które może nastąpić by skompensować przyszłe wydatki na spłatę dziesiejszej konsumpcji.
W mojej opinii Unia Europejska może się w zasadzie rozmydlić, podzielić bez większej straty dla dobrobytu takich krajów jak Polska. Acquis communautaire zdaje się niczemu w ogóle nie służyć poza zwiększaniem biurokracji. Przepisy wprowadzone z myślą o zwiększeniu konkurencyjności europejskiej gospodarki, jak na przykład te nakazujące wprowadzenie konkurencji w sektorze kolejowych przewozów pasażerskich, są cynicznie łamane przez rządzących w Polsce polityków. Sankcji nie ma żadnych. Odkąd w UE znalazła się Polska, potrafi skutecznie wyrywać europoejskiemu państwu prawa wszelkie zęby mogące kąsać polskich polityków za zamienianie prawa w żart.
Pomoc unijna nie wiadomo czy w ogóle miała jakąkolwiek wartośc dla polskiej gospodarki. Koszty transakcyjne prowadzenia orgomnej sieci biur prowadzacych nabór i oceny wniosków, koszty setek kancelarii konsultingowych przygotowujących te nawet 300-stronnicowe aplikacje dla tysięcy podmiotów, mogły być znacznie wyższe niż nawet suma przekazanych dotacji, nie mówiąc już o korzyściach ekonomicznych które mogły być znikome.
Można tez mówić o gospodarczych stratach. Bliscy znajomi osób kierujących takimi punktami donoszą o handlu złożonymi tam w dobrej wierze przez przedsiębiorców biznesplanami. "Najlepsze wcale nie są realizowane, są zbierane i sprzedawane"- można się dowiedzieć w kuluarach. Proces oceny wniosków też może być fikcją- wnioski oceniają te same osoby które po znajomości, dzięki politycznym powiązaniom, piszą je dla przedsiębiorców zaprzyjaźnionych z aktualną władzą. W efekcie dotacje dostały firmy niczego nie produkujące, zaś producenci unijnych środków nawet nie ujrzeli, ich aplikacje nie przeszły nawet oceny formalnej gdzie przewidziano tylko jednorazową możliwość skorygowania błędów w np. 300-stronnicowych wnioskach.
Systemy gospodarcze krajow peryferii niekiedy są złożone z nacechowanego ogromną korupcją styku sektora państwowego i prywatnego. Istnieją całe firmy sprzedające drogie towary specjalnie pod państwowe koncerny. Wielkie międzynarodowe korporacje niekiedy całą swoją ofertę mają w zaporowo wysokich cenach, inni aktorzy rynku zaś opisują je jako żyjące z niewielu transakcji dla państwowych koncernów kupujących, po otrzymaniu łapówek, niezwykle kosztowniejsze produkty. Koncerny opłacają polityków by wykupić korzystne dla swoich interesów ustawy, ceny to cyfry ośmiozerowe.
Systemy polityczne coraz bardziej znajdują się pod kontrolą zorganizowanych grup gospodarczych. W USA te grupy były w stanie wprowadzić zaporowo wysoką 35-procentową stawkę podatkową dla nowych firm, a poprzez swoich lobbystów spowodowały że one same są niemal nieopodatkowane. Opodatkowaniem także można walczyć z konkurencją w biznesie.
Mowiąc o współczesnym pieniądzu należy podkreślić, że on sam jest niewiele więcej wart ile papier na którym go wyemitowano. Jest on prawnie uznanym środkiem płatniczym, ale nikt nie gwarantuje jego pełnego pokrycia. Ot, wymieniamy się czekami bez pełnego pokrycia, bo tak zadecydowali rządzacy. Banki centralne mają co prawda jakieś rezerwy w złocie, ale rezerwy np. dolara amerykańskiego mogą być niedługo warte tyle ile greckie obligacje.
Nie jest to jakiś abstrakcyjny scenariusz. Rządy mogą manipulować wskaźnikami inflacji, w wielu firmach odnotowano znaczący wzrost kosztów, ale ważne są też relacje miedzy kursami walut. Niedawno złotówka nagle potaniała na rynku walutowym. Dlaczego? Możliwe także że w sposób mniej jawny zwiększono ilość pieniądza w obiegu. Zatory płatnicze były tajemnica poliszynela. Przedwyborczy zastrzyk świeżych banknotów uratował przecież popularność białoruskiego dyktatora. Problemy zaś wybuchły niedługo po wyborach.
Mowa była także o mediach. Polska transformacja była bowiem niepełna, nader powierzchowna. Była transformacją która wprowadziła ustrój semidemokracji, failed democracy typowy dla krajów rozwijających się. W końcu dla niektórych poziom Meksyku czy Panamy może być nobilitacją. Jest to zawsze lepiej niż totalitarna dyktatura.
Polska dość ewidentnie zastygła w połowie przemian do demokracji. Struktura governance typowa dla zachodnioeuropejskich systemów ordoliberalnych nie pojawiła się. Struktura taka obejmuje także otoczenie sektora gospodarki: szeregi wspieranych przez państwo, niezależnych i samorządnych placówek naukowych, badawczych, dachowych zrzeszeń poszczególnych branż.
Struktura ta w Polsce niemal nie pojawiła się. Poza środowiskiem polityków brak jest równie silnego głosu innych środowisk. Slychać głos popkultury. Donośny jest głos tabloidów.
Jedna z gazet może być takim trochę przykładem polskich przemian. Jest głosem "wszystkiego co już było", można ją przedstawić jako siłę status-quo. Jest to wyraźne szczególnie w linii polityki gospodarczej przedstawianej na łamach tej gazety. Jej redaktor naczelny jeszcze niedawno publicznie na spotkaniu w redakcji z okazji jej rocznicy twierdził że Polską rządzą ruchy o określonej ideologii, tymczasem PO to i PSL to partie na poziomie europejskim przynależące do europejskich ruchów o akurat mocno innej ideologii niż ta która wymienił.
Typowym przykładem działania tej gazety może być casus Zielonej Góry. Były manager tej gazety jest prezydentem miasta. Dziennikarze kreują miejską politykę, a szczytowym osiągnięciem tego tabloidu była zamiana przedwojennej linii kolei miejskiej w ciąg pieszo- rowerowy. To ekologia, ale w stylu najtańszych tabloidów, taki green washing, pranie swojej marki zielonymi kolorami. Mimo że rzeczywistym działaniem proekologicznym mogłoby być ożywienie nieistniejącego już systemu szynowego transportu wokół miasta, który akurat w tamtym regionie obumarł do poziomów nienotowanych w tej części Europy. Niestety, eygrał tabloid.
Dziś Dzień bez Samochodu. Transport zbiorowy w Polsce ma kilkakrotnie mniej pasażerów niż w takich sąsiednich krajach jak Niemcy czy Czechy. Porównania międzynarodowe pokazują że polskimi pociągami podróżuje ledwie 1/3 tej ilości pasażerów co w Czechach, o RFN czy Szwajcarii nie wspominając (dane o liczbie podróży na mieszkańca kraju rocznie). Brak jest już transportu zbiorowego w wielu regionach kraju, ludność całych regionów jest zmuszona do zakupu samochodów osobowych.
W krajach o nieprzejrzystych systemach sprawowania władzy, krajach niezbyt demokratycznych, właśnie transport zbiorowy jest tym elementem systemu gdzie zawodność systemów niedemokratycznych ujawnia się z całą mocą. Rozmaite grupy nacisku mogą zabiegać i lobbować aby wyeliminować tańszego konkurenta. I owszem, PKB może nawet dzięki temu wzrosnąć, tak samo jak dzięki zastąpieniu transportu rowerowego motoryzacją indywidualną.
PKB także może znacząco wzrosnąć dzięki wojnom, wypadkom samochodowym. Jeśli przejdziemy się z gwoździem wzdłuż zaparkowanych samochodów i porysujemy ich karoserię, PKB także wzrośnie- kierowcy będą musieli zapłacić za lakierowanie samochodów. I jest to przykład z podręcznika ekonomii, uczącego adeptów ekonomii także krytycznego spojrzenia na dane ekonomiczne.
Znając nawet czołowych polskich ekonomistów, nie do końca ręczę za ich wiedzę. Nie wiem z jakich podręczników się uczyli, te w języku polskim są znacząco inne od zachodnioeuropejskich a wielu podstawowych po prostu nie ma. Do tego ekonomia się zmienia, a nowych książek nie sprzedaje się w Polsce, trzeba je zamawiać z zagranicy. W Polsce zresztą poziom nauczania jest dramatycznie inny, na Zachodzie Europy rozwiązywaliśmy tysiące jeśli nie dziesiątki tysięcy zadań. Miałem przedmioty nieistniejące w ogóle na polskich uczelniach, i musiałem także zaliczyć kursy interdyscyplinarne.
Upadek polskiej nauki, chyba ewidentny, jest podobny. Wskaźniki ekonomicznie, jeśli coś mówią, to np. to że jesteśmy ledwo ponad Rumunią i Bułgarią, a znacznie poniżej Czech czy dawnych DDR. Te kraje dysponują także transortem zbiorowym na najlepszym europejskim poziomie. W Czechach czy danym DDR rozwinięta jest do niebotycznych dla Polaka rozmiarów konkurencja na torach. Wystarczy przejechać granicę kraju by na torach zobaczyć pociągi prywatnych przewoźników. Pociągi kursujące co pół godziny w regionach, z prędkością polskich eurocity, albo pociągi lokalne najzupełniej prywatne, z konduktorami w prawdziwych liberiach nawet na liniach do maleńkich miasteczek, liniach długich na ledwie kilka- kilkanaście kilometrów.
Ten rozkwit dotarł nawet do Polski. Do przygranicznych miast Kostrzyn i Świnoujście doprowadzono nowoczesny transport zbiorowy, szybkie koleje regionalne kursujące równo co godzinę. W sezonie do Świnoujścia kolej kursuje równo co 30 minut, a nowoodbudowana po latach braku torowiska linia będzie przedłużona do regionalnego portu lotniczego Świnoujście- Herringsdorf, do którego latają sezonowo samoloty z Wrocławia.
Niestety, wciąż tylko piechotą dostaniemy się np. z Guben do Gubina. Sąsiedztwo Niemiec niewiele dziś w tych miastach znaczy, ot, przypadkowi dodatkowi klienci, trochę więcej drobnego handlu bazarowego, uslug seksualnych i to wszystko. Moja znajoma musiała zamknąć sklep spożywczy w drugiej kamienicy idąc od mostu granicznego we Frankfurcie do Polski. Jakoś funkcjonuje dzięki kawiarni.
Tallin jest dla Finów, i nawet dla mnie, prawdziwym turystycznym i zakupowym rarytasem. Najbliższe Berlinowi polskie miasta ledwo wegetują, albo też giną w konwulsjach, jak Lubsko, ongiś znane z nastoletnich męskich prostytutek pracujących w Berlinie, później stanowiące tło do filmowej rekonstrukcji wybuchu bomby atomowej w Hiroszimie, a obecnie będące zagłębiem bezrobocia. Region koło Gubina pustoszeje, młodzi uciekają.
Zielona Góra, ongiś miasto eksplodującej młodej kultury znacznie i na kilka długości przebijającej środowiska warszawskie, jest porażającym cieniem siebie samej. Z miasta wyjechali nawet przeciętni ex-uczniowie miejscowych szkół, którzy nauczywszy się podstaw niemieckiego załapali się na lepszą cywilizację 50 czy 80 km dalej. Opustoszałe miasta zamieniły się w przerażające pustynie kulturalne i intelektualne, poziom prasy upadł do niesłychanych i niebyłych nizin, życie intelektualne zanikło. Efekty drenażu mózgów i młodych. Bohema miasta Zielona Góra rozkwita tylko w Wielkanoc i Boże Narodzenie- emigranci wracają i zapełniają kluby i bary na specjalnych imprezach emigranckich. Podobnie jest w Jeleniej Górze, Karpaczu, Kowarach. Miejscowe intelektualne elity tych miast wypełniają dziś puby i kluby zachodniej Europy.
Z Zielonej Góry, Lubska czy Gubina do Berlina łatwo nie dojedziemy. W podróż zwykle wliczona jest około godzinna podróż piesza pomiędzy Polską a Niemcami. Polska w dziedzinie transportu jest już inną cywilizacją, cywilizacją kapitalizującego się Wschodu lub po prostu cywilizacyjnej peryferii. Jakaś część najbardziej współczesnych grup społecznych Europy Zachodniej nie może w takich warunkach w ogóle egzystować. Ci ludzie mają inne wartości, a samochody osobowe nie są im do niczego potrzebne, są jakby dodatkowym kłopotem zbędnym w intensywnym życiu. Ludzie ci mieszkają w krajach demokratycznych gdzie w zwykle dość wolnorynkowy sposób zapewniono transport zbiorowy dobrej jakości, czasem wręcz luksusowy, jak w Szwajcarii.
Jak to wygląda? Zwykle nikt nie stoi w przedziale pierwszej klasy, pociągi kursują co 30 minut a na bocznych liniach co godzinę, i mimo niezliczonej mnogości przewoźników normą jest wspólny bilet, nawet na cały kraj. Na niezelektryfikowanych i niezwykle krętych liniach przez góry zapadłego DDR-u śmigają spalinowe lukstorpedy, wyposażone w mechanizmy pozwalajace się im wyginać na zakrętach. W malutkich DDR-owskich miasteczkach, jak w Zwickau, wprowadzono pociągi kolejowe do śródmieścia torami tramwajowymi, pokonując nawet problem różnicy szerokości torów, dodano trzecie szyny. W Polsce jest to bajką o żelaznym wilu.
Inne tematy w dziale Polityka