Tak sobie czytam co tu się wypisuje o teorii ewolucji, że aż nasunęło mi się kilka myśli. A że skleroza postępuje, to sobie je zapisałem.
Przede wszystkim kompletna nieznajomość podstaw teorii ewolucji. I nie jest to żaden zarzut w stosunku do kreacjonistów, bo sam jakoś przebrnąłem naukę biologii w liceum nie wynosząc z niej żadnej wiedzy o ewolucji. Co więcej, koledzy, którzy zdawali biologię na egzaminach wstępnych też o ewolucji wiedzieli niewiele. Co innego mitochondria, zygoty czy retikula endoplazmatyczne – ta wiedza była nam bliska. Na nic fakt, że teoria ewolucji jako teoria formalna ma zastosowanie i w ekonomii, i w socjologii, a nawet pamiętam, ze kiedyś namiętnie badali ją koledzy z fizyki. I pewnie z tej niewiedzy wynika ta nieskrywana namiętność do ciągłego mylenia pojęć podstawowych.
Po drugie widzę tu całkowicie źle interpretowany strach Kościoła, zwłaszcza katolickiego. Watykan z duża rezerwą podchodzi do siły teorii ewolucji. Zwykle interpretuje się to nadzieją, że pewnego pięknego dnia jakaś forma postkreacjonizmu będzie uznana za podstawę biologii przez wszystkich naukowców. O naiwne złudzenia! Dla Kościoła teoria ewolucji to przede wszystkim rozróba Teilharda de Chardin. Praktycznie pokazał, że wewnętrzny mechanizm ewolucji jest narzędziem formalnym do interpretacji teologii fundamentalnej. Czyli odrzućmy Niceę, Efez, Chalcedon i zwołajmy sobór powszechny na Galapagos. O, nie! Tego żadna religia nie przeżyje. Dlatego Watykan tak ciągle spycha teorie ewolucji w granice nauki. Nie dlatego, że jest sprzeczna z Objawieniem, ile raczej bojąc się, że jest może okazać się zbyt bliska.
Następna sprawa to język. Słowo „ewolucja” zwykle przeciwstawiane jest „rewolucji” i oznacza powolne, stopniowe zmiany. Czytając wiele argumentów antydarwinistów wydaje mi się, że wpadli w pułapkę języka tak samo, jak ci, którzy twierdzą, że po Einsteinie wszystko jest względne. Tymczasem historia życia w ujęciu ewolucjonisty to raczej ciąg rewolucji: katastrofy, nagłe zmiany klimatu i towarzyszące im zmiany fauny i flory. Z potem długie okresy trwania jakieś równowagi.
I wreszcie rzecz najciekawsza. Pamiętam, że za komuny kreacjoniści stanowili w Polsce jakiś znikomy odsetek. Po 1989 obrodziło nimi jak królikami w Australii. Kreacjonizm wyszedł z getta Świadków Jehowy i rozlał się szerokim strumieniem. Wolność słowa po prostu sprzyja upowszechnianiu paranauk, byle tylko posługiwały się łatwymi przykładami Ot, mamy pokaz na czym może polegać modernizacja Polski. Przypomina mi się jak to w „Goedel, Escher, Bach” D. Hofstadter porównał nakłady „National Enquirer” i „Sceptical Inquirer”. Co znawcom biologii polecam zamiast środków na uspokojenie.
Inne tematy w dziale Kultura