Po pierwsze tu nie będzie o zamachu, ale o hipotezie zamachu, która – być może – w sposób istotny wpłynęła na smoleńskie śledztwo. Po drugie będzie dużo w trybie przypuszczającym.
Do spekulacji skłoniła mnie hipoteza o prawdopodobnych przyczynach katastrofy smoleńskiej (zamachu) przedstawiona niedawno na salonie24 przez Grzegorza P. Świderskiego (http://gps65.salon24.pl/459973,ruski-zamach#comment_6806577) . Ale to, co on traktuje jako potencjalne wyjaśnienie, dla mnie o wiele ciekawsze jest jako hipoteza, którą ktoś mógłby postawić. I to niekoniecznie w celu zbadania przyczyn katastrofy.
Zacznijmy od potencjalnego scenariusza, który mógł zrodzić się za Atlantykiem w głowie dobrze opłacanego analityka jakieś rządowej agencji, który od czasu do czasu powinien wymyślić historię generalnie stanowiącą political fiction, ale... A Stany Zjednoczone są państwem, które strasznie poważnie traktuje każde „ale”, jeśli tylko dotyczy to bezpieczeństwa narodowego.
Oto mamy hipotetyczny plan zamachu na szefów państw NATO (w tym prezydenta USA), którego głównym złożeniem jest zebranie ich ad hoc w jednym miejscu. Przyczyną takiego nagłego zjazdu może być pogrzeb osoby na tyle istotnej, że obecność ich jest pożądana, ale zarazem osoby na tyle mało istotnej, że spowodowanie jej nagłej śmierci jest łatwe i do wykonania, i do usprawiedliwienia. Dodatkowym warunkiem jest pewna niesprawność służb państwa, na którego terytorium takie spotkanie się odbywa (niestosowanie procedur antyterrorystycznych, słaba obrona antyrakietowa, etc.). Gdyby ktoś taki scenariusz opracował i załączył do niego listę potencjalnych miejsc, gdzie prawdopodobieństwo powodzenia akcji byłoby największe, to wszystko wskazuje, że Polska znalazłaby się na pierwszym miejscu.
Samo wymyślenie takiego hipotetycznego planu nie jest nieprawdopodobne. Zwłaszcza dla osoby, która doskonale wie jak trudne jest zabezpieczenie nagłych, nieprzewidywalnych wcześniej dla służb wizyt.
Scenariusz taki mógł sobie przez lata leżeć w przepastnych archiwach którego z sikret serwisów tak, na wszelki słuczaj. Katastrofa smoleńska mogła taką hipotezę wyciągnąć z szuflady, powiązać z jakimiś innymi faktami (nie ma tu znaczenia, czy te „inne fakty” miały rzeczywiście jakiekolwiek związek z katastrofą, czy to tylko inwencja analityków) i uruchomić stosowne procedury opracowane na taki przypadek. Oczywiście głównym celem nie byłoby wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Celem byłaby falsyfikacja założenia, że opisany wyżej scenariusz się urzeczywistnia, a jeśli nie można tego wykluczyć, to powinno się podjąć takie działania, które uniemożliwią jego realizację.
W tym miejscu trzeba postawić retoryczne pytanie: co jest gorsze dla wizerunku USA w opinii światowej: zabicie prezydenta, czy jego rejterada przed co prawda potencjalnym, ale wydumanym przez służby zamachem? Na tym właśnie polega niebezpieczeństwo uznania takiego scenariusza za możliwy do zaistnienia: odpowiedź wymaga niebywałej dyskrecji. Stąd ten nadmiar trybu przypuszczającego.
Jeśli uznamy, że powyższe jest w jakimś stopniu prawdopodobne, to pojawiają się różne kwestie, które mogą wydawać się mniej lub bardziej absurdalne. Jedno pytanie może być dla nas (dla nas wszystkich!) przykre: czy pierwszą decyzją nie byłaby dyskretna próba zmiany miejsca pogrzebu? Inne to już jazda bez trzymanki: wulkaniczny pył w atmosferze to przypadkowa koincydencja, świadoma przesada w ocenie realnego zagrożenia dla lotów, czy amerykańska wersja koncepcji sztucznej mgły nad lotniskiem w Smoleńsku? I wreszcie pytanie bodaj najważniejsze: kogo strona amerykańska wtajemniczyłaby w swoje działania sprawdzające? (Bliźniacza kwestia to: kto miał wcześniej wiedzę ze swoich własnych źródeł, że taki hipotetyczny scenariusz jest rozważany w USA?). W tym ostatnim przypadku łatwa jest odpowiedź negatywna: na pewno o takich działaniach nie wiedziała by nic strona polska. Bo po cholerę?
Hipotetyczne badanie prawdopodobnego scenariusza definitywnie kończyłoby się 18 kwietnia. Później nikogo by już nie interesowało co stało się w Smoleńsku. Sprawę należałoby zamknąć, utajnić na kilkadziesiąt lat, znaleźć jakiekolwiek wyjaśnienie i zwalić je Polakom na głowę. Niech się martwią jak połączyć to wszystko w spójną całość.
Oczywiście wszystko powyższe to fikcja, spekulacje, etc. Nie jest natomiast wymysłem chorego umysłu, że z chwilą oddania przez stronę polską nadzoru nad śledztwem stracono jakąkolwiek nad nim kontrolę. A znaczy to również, że czy mógłby w nim grzebać każdy, kogo Rosjanie z takich, czy innych względów dopuścili. Czasem słyszę, jak opisujący śledztwo używają dobitnego określenia „burdel”. A może to i dobry epitet, choć niekoniecznie w znaczeniu „bałagan”?
Inne tematy w dziale Polityka