Od chwili powstania głównym elementem propagandy Platformy Obywatelskiej było przekonywanie potencjalnych wyborców, że PO jest modna. W tym zaklinaniu, że to partia młodych wykształconych z dużych miast wcale nie chodziło o wykształcenie i młodość. Gdyby to było możliwe PO dodałaby do charakterystyki swego wyborcy jeszcze to, że jest bogaty, zdrowy i nie ma kłopotów z seksem.
Bez tej tezy, że PO jest modna nie byłoby też możliwe ukazywanie PiS jako Ciemnogrodu. Kaczyzm jako samo zło o wiele trudniej pokonać niż kaczyzm jako obciach. Ale do tego samemu trzeba być modnym. Bez tego harcowanie z lateksowym gadżetem jest tak samo bezproduktywne, jak spożywanie obiadu na sejmowej mównicy.
A dziś na pytanie kto z polityki staje się modny większość odpowiada „Napieralski”. I nie ma znaczenia czy jest to prawda, czy nie, bo w modzie ten staje się modny, o którym mówi się, że staje się modny. I tak, jak kiedyś lepiej reklamowało się produkt w czasie przerwy w programie, w którym występował Tusk niż w czasie przerwy w programie z Kaczyńskim, tak dziś jeszcze lepiej reklama działa, gdy w studiu siedzi Napieralski. A to już można zacząć liczyć. Dziś bardziej niż apelu Napieralskiego, by jego wyborcy głosowali teraz na Komorowskiego, PO potrzebuje poparcia samego Napieralskiego – celebryty, którego głos znaczy więcej niż kilka komitetów honorowych złożonych z reżyserów i poetek. Oskar i Nobel to za mało.
I co z tego, że po bliżej analizie okazuje się, że Napieralskiego poparli głownie młodzi wyborcy ze wsi i małych miast? To jeszcze gorzej, bo to jest ten elektorat, który chce być modny. Jego siłę pokazał Kwaśniewski i lekcję tę dobrze zrozumiał Tusk.
Bycie modnym trzeba umieć wykorzystać. Czy PO czas ten wykorzystała? A może członkowie PO potraktowali partię jako platformę polityczną na czas, kiedy jest to modne? Cześć odpadnie, kilku powróci i stworzy się nową platformę, która będzie jak znalazł, gdy moda na Napieralskiego et consortes zacznie mijać
Inne tematy w dziale Polityka