„Niektórym ludziom pewnych pytań się nie zadaje. I do takich ludzi należy profesor Geremek” − w taki sposób odpowiedział Władysław Frasyniuk na pytanie, czy Bronisław Geremek podporządkuje się prawu, nakazującemu mu złożenie oświadczenia lustracyjnego. Słowa Frasyniuka dobrze oddają mentalność jego środowiska. Mentalność całkowicie niemożliwą do pogodzenia z zasadami cywilizowanego państwa, w którym żadne zasługi nie pozwalają stawiać się ponad prawem. Wszyscy posłowie i senatorowie, jak również wszyscy, poza Geremkiem, polscy deputowani do Parlamentu Europejskiego oświadczenia już złożyli i nie ma żadnego prawnego argumentu, który dla niego jednego czyniłby wyjątek.
Pamiętamy, że Geremek raz już złożenia oświadczenia odmówił − w kwietniu ubiegłego roku, gdy znowelizowano ustawę lustracyjną. Zyskał wówczas gorące wparcie zachodnich i krajowych mediów i pociągnął za sobą pokaźną grupę przedstawicieli zagrożonych lustracją środowisk, którzy jak mantrę powtarzali jego argument, iż wymóg składania oświadczeń to poniżanie ludzi. Był to argument tyleż chwytliwy, co kłamliwy. Na całym świecie kandydaci na rozmaite urzędy składają podobne deklaracje, bo jest to wygodniejszy instrument prawny, niż sprawdzanie przeszłości każdego metodami policyjnymi. Z instrumentu tego szeroko korzysta się także przy innych okazjach. Na przykład, o czym wie każdy, kto wyjeżdżał do USA, warunkiem uzyskania amerykańskiej wizy jest pisemne oświadczenie, że nie jest się narkomanem ani nosicielem HIV, nie jedzie się do Ameryki żeby uprawiać prostytucję etc. Dzięki temu, gdy amerykańska policja przyłapie turystę na prostytuowaniu się albo znajdzie u niego narkotyki, można go deportować z automatu, bez dodatkowych procedur. Dla USA to szalenie wygodne, dla Polaka starającego się o wizę − być może upokarzające. Ale nie słyszałem, aby ktokolwiek uniósł się oburzeniem i odmawiając podpisania tego formularza zrezygnował z wyjazdu za ocean.
W szczególności nigdy nie zrobił tak żaden z liderów ani aktywistów zeszłorocznego lustracyjnego buntu − a prawie wszyscy oni w USA bywali. Wtedy składanie oświadczenia, że nie są prostytutkami, jakoś ich nie upokarzało − no, ale co innego, gdy domaga się takich oświadczeń Wuj Sam, wypłacający dolarowe stypendia, a co innego, gdy deklaracji: „nie miałem kontaktów z SB” śmie domagać się własna Ojczyzna.
Twierdzę, że i w wypadku Bronisława Geremka rzekome upokorzenie było tylko pretekstem do antylustracyjnego buntu. Geremek i jego stronnicy szermowali argumentem, że profesor był już jako poseł wielokrotnie lustrowany. Udawali przy tym, że nie wiedzą, iż nowa ustawa rozszerzyła definicję współpracy ze służbami PRL, i że te same kontakty, których poprzednie lustracje nie obejmowały, w świetle nowego prawa podlegają ujawnieniu. Owszem, Trybunał Konstytucyjny uchylił potem wymóg wobec oświadczeń wobec wielu grup zawodowych. Ale nie znalazł podstaw, by uchylić go wobec parlamentarzystów.
Z esbeckiej teczki Bronisława Geremka − która, choćby z racji jego działalności opozycyjnej, musiała być bardzo gruba − zachowały się ponoć jedynie okładki. Ale wiemy przecież, choć jego biografowie tego faktu nie eksponują, że Geremek był w latach sześćdziesiątych przewodniczącym struktury PZPR placówki naukowej PAN w Paryżu. Wiemy też, że była to placówka szczególnie ważna dla wywiadu PRL, ponieważ używał jej on jako „przykrywki” dla działalności agenturalnej wymierzonej w paryską „Kulturę” i Jerzego Giedroycia. Na takim stanowisku, w takim miejscu, Geremek nie mógł nie rozmawiać z funkcjonariuszami wywiadu. I wydaje się więcej niż prawdopodobne, że, z jego zgodą czy bez niej, rozmowy te zostały przez nich sformalizowane, jako „Kontakt Służbowy” bądź „Kontakt Operacyjny”.
Nie ma powodów sugerować, że Geremek okupił wówczas uzyskanie tak atrakcyjnej pracy czymś rzeczywiście haniebnym. Ale można sądzić, że przestraszył się ujawnienia tej ceny, i tu właśnie, a nie w moralnym sprzeciwie, upatruję przyczyn jego postępowania.
Sprawa Geremka bardzo przypomina mi sprawę Wałęsy. Dziś widać to coraz lepiej, że zanim sięgnął po wielkość, były przewodniczący „Solidarności” miał w początku lat siedemdziesiątych mniej heroiczny epizod. Sam przyznał w czerwcu 1992, że „podpisał kilka dokumentów” − by po godzinie oświadczenie to wycofać. Potem podawał różne sprzeczne wersje, i koniec końców zaplątał się w nich. Zaczął o świadectwo moralności zabiegać u Jaruzelskiego, w kółko powołuje się też na fakt, iż był już zlustrowany, ukrywając, iż o ówczesnym wyroku sądu lustracyjnego zadecydował brak dokumentów agenta „Bolka”, a dokumentów tych brak, ponieważ zabrał je − bezprawnie − i nigdy nie oddał występujący w imieniu Wałęsy Mieczysław Wachowski.
Gdyby Wałęsa w porę szczerze wyznał, że zanim został bohaterem, zdarzyło mu się załamać, jego legenda zapewne by nie ucierpiała, pewnie nawet zyskałaby. Ale byłemu prezydentowi zabrakło odwagi, wolał brnąć w krętactwa, które przecież prędzej czy później zostaną przygwożdżone.
Bronisław Geremek, dokładnie tak samo, zamiast wyjaśnić zamierzchły epizod ze swej przeszłości, wolał rzucić wszystko na szalę występując przeciwko lustracji i polskiemu prawu. Odniósł zwycięstwo, ale tylko chwilowe i pozorne. Teraz, gdy okazało się, że pod rządami PO dotyczy go to samo prawo, co przed rokiem, nie ma już dobrego wyjścia. Jeśli teraz przyzna się do jakichkolwiek kontaktów, skompromituje swą zeszłoroczną postawę. Jeśli nie złoży deklaracji i zrezygnuje z mandatu, potwierdzi wszelkie, najgorsze domysły. Może oczywiście, tak jak poprzednio, odmówić poddania się lustracji i upierać się, że nie oznacza to wygaśnięcia jego mandatu − ale teraz, gdy już nie rządzi straszny Kaczyński, tylko powszechnie kochany Tusk, nie dostanie takiego wsparcia mediów i „autorytetów”.
Na decyzję pozostaje mu coraz mniej czasu.
PS.
To jest tekst opublikowany we wczorajszym (z 29.01) Fakcie. Ponieważ
gazeta ta nie ma wydania on-line, a ja mam wrażenie, że dotknąłem tpewnego
istotnego dla naszej debaty publicznej tabu, wieszam go tutaj.
Inne tematy w dziale Polityka