„Informujemy premiera Buzka: zmarła 46. ofiara mrozów!” – pamiętacie jeszcze mili Państwo te nagłówki w „Trybunie”? Mam nieodparte wrażenie, że „Gazeta Wyborcza” już zupełnie jawnie i bezwstydnie powiela ten model „dziennikarstwa”, a jej wydanie weekendowe z 2-3 czerwca stanowi tego bardzo wyrazisty przykład. Wspominam o tym w dzisiejszej „Rzepie”, ale w felietonie z oczywistych względów było miejsce tylko na wzmiankę. A rzecz warta jest pokazania. Gdy „Dziennik” napisał o złotym Franc Mullerze Kwaśniewskiego, GW, wzorem „Polityki”, zdobyła się tylko na tanie kpinki, że niby pytanie, skąd u Kwaśniewskiego się ten zegarek wziął, jest nieopisanie śmieszne i dowodzi paranoi obrońców IV RP. Kiedy PiS, co tu gadać, zdecydowanie wygrał powtórzone wybory na Podlasiu, poprawiając nawet o parę procent poprzedni wynik, GW walnęła na pierwszej stronie tytuł „PiS przegrał na Podlasiu”. Wydawałoby się, że to w zaklinaniu rzeczywistości rekord, którego już pobić nie można. Otóż, jak pokazało wydanie weekendowe, można. Na pierwszej stronie widzimy witrynę księgarni z wyłożonymi książkami, które nie znalazły się na proponowanej przez MEN ujednoliconej liście lektur szkolnych, i napisami: NA INDEKSIE; LITERATURA ZAKAZANA; OSTATNI RAZ Z LADY. Tak sobie udekorowali witrynę jacyś ludzie z Krakowa, ale opiniotwórcza „Gazeta” uznała to za najlepszą z możliwych czołówkę. Obok tekst o tym, że daleki potomek Sienkiewicza nie zgadza się na umieszczenie książek autora „Trylogii” w spisie lektur, jeśli ma tam nie być Gombrowicza. Cytowane jest oświadczenie polskiego PEN Clubu: „po raz pierwszy od upadku PRL rękoma władzy wykonawczej dokonuje się tak głębokiej manipulacji światopoglądowej”. Cytowane są też jak zwykle bardzo inteligentne szyderstwa Adama Michnika w rodzaju „Gombrowicz został karnie usunięty jako nihilista narodowy i moralny o podejrzanych skłonnościach erotycznych”. Na te same wyżyny dowcipu usiłują się na nastepnych kolumnach wspiąć Krzysztof Varga i, gościnnie, profesor Degler z Wrocławia. Pod tekstem tego ostatniego jedną trzecią kolumny zajmują listy czytelników, którym dokonana przez Giertycha „ingerencja w świadomość ludzką” przypomina Orwella, którzy zapewniają, że całymi rodzinami zadbają o przekazanie młodym zakazanej przez Giertycha literatury, że wyciągną stare powielacze, aby na nich drukować zakazane książki, i którzy wzywają „wykształciuchów” aby się wreszcie zbuntowali przeciwko tak strasznej władzy. Łącznie prawie trzy kolumny, w tym połowa pierwszej, o tym, że stworzono jakiś INDEKS, na którym umieszczono arcydzieła literatury i ZAKAZANO młodzieży czytania Gombrowicza i innych. Gdybym nie wiedział, z kim mam do czynienia, to by mi ręce opadły. Jestem polonistą i z oczywistych względów przedstawioną przez MEN listę uważam za nie do zaakceptowania. Ale, po trzecie, to, na szczęście, tylko propozycja. Po drugie, w zmianach nie widać klucza politycznego – obok Gombrowicza wypadają Conrad i Herling Grudziński, wchodzi, obok nieszczęsnego Dobraczyńskiego, także Kapuściński. A po pierwsze, istnieje różnica pomiędzy wycofaniem jakiejś ksiązki z listy lektur szkolnych, a zakazaniem jej czytania. Można napisać, że MEN przestaje NAKAZYWAĆ czytanie „Ferdydurke”, ale uparcie powtarzane krzyki o indeksie, zakazie, ceznurze i Orwellu (BTW, proszę zajrzeć, jak to wygląda na stronie gazeta.pl) to przecież zwykłe brednie. W Polsce w ogóle nie ma możliwości zakazania druku jakiejś książki, może to zrobić tylko – jak w wypadku Mein Kampf, Mackiewicza, czy, do niedawna, Jasienicy – właściciel praw autorskich, a klasyka należy do tzw. dóbr martwej ręki. Oczywiście, jak się coś przedstawi w odpowiednio alarmistycznym tonie, to można nawet matkę premiera zręcznym podejściem włączyć w chór oburzonych (w podobny sposób, jak kiedyś red. Żakowski uzyskał antylustracyjną wypowiedź prof. Staniszkis, dzwoniąc do niej z informacją, że też została umieszczona na liście agentów). Wciąż jeszcze, kiedy GW urządza taką hucpę, ludzie biorą jej newsy za dobrą monetę, nie wyrobili w sobie jeszcze odruchu, że należy powiedzieć telefonującemu dziennikarzowi „chwileczkę” i samemu sprawdzić, jak to tam jest naprawdę. Niedługo będą o tym pamiętać. Człowiek, który chciałby jakoś rozsądnie porozmawiać o tej nieszczęsnej liście lektur, jest bez szans. O czym tu gadać, kiedy Orwell, indeks ksiąg zakazanych, trzeba wyciągać powielacze, i w ogóle „okropne, co ONI wyrabiają”! GW, jak widać, nie umie już żyć bez histerii, bez nieustającego mobilizowania szeregów. Po wyroku TK skończyła się na razie histeria wokół oświadczeń lustracyjnych – to trzeba wystrugać z banana jakąś inną, i grzać nastroje dalej, dmąc w surmy bojowe ile wlezie, nie dać swoim zwolennikom ani chwili oddechu, żeby się nie zdemobilizowali i nie mieli czasu na zastanowienie. Dokładnie tak, jak to za czasów Buzka robiło SLD. Tylko że o ile na ówczesnym waleniu w Buzka prawem i lewem wyszedł nieźle sam Miller i jego partia, to dla „Trybuny”, summa summarum, ten styl okazał się zabójczy. Bo politykowi wystarczy wygrać wybory, a gazeta musi się ukazywać i znajdować nabywców codziennie. Jak to mówił bodajże Churchill – można oszukiwać niektórych przez cały czas, i można oszukiwać wszystkich przez jakiś czas, ale oszukiwać wszystkich przez cały czas się nie da. Po którymś takim zagraniu nawet najbardziej tępa i zajadła obrazowanszczina zacznie w końcu zauważać, że jest traktowana jak banda przygłupów. A nikt nie lubi być tak traktowany, nawet jeśli na to w pełni zasługuje. Powiedziałbym nawet: zwłaszcza. PS. Dłuższą chwilę zastanawiałem się, dlaczego za przykład prawicowej "głębokiej manipulacji światopoglądowej" robi samotnie Dobraczyński, skoro na liście znalazła się też Kossak Szczucka. Pisarka katolicka, autorka głośnej wypowiedzin o obcości Żydów, swego czasu uznawanej przez michnikowszczyznę za antysemicką (choć kudy jej do wstydliwie przemilczanych obaw pani Dąbrowskiej, że przez tych komunistów w Polsce dojdą do władzy Żydzi), w dodatku jej "Krzyżowców" drukował kiedyś w odcinkach "Nasz Dziennik"... No i wreszcie sobie przypomnniałem, że jakiś czas temu GW wydrukowała rozmowę z potomkinią pisarki, która oznajmiła, że ksiądz Rydzyk i prawica nie mają prawa się zachwycać dziełami, nie pamiętam już, babci, stryjecznej cioci czy kto tam się wypowiadał. Czyli ze względów taktycznych zapisano Kossak Szczucką do salonu, i teraz nie wypadało już GW używać jej jako przykładu prawicowej ideologizacji lektur. Ech, gdyby potomstwo Dobraczyńskiego było mniej leniwe, to i od niego by się GW odwaliła... Swoją drogą, z tym używaniem potomków do prostowania dziadków to już metoda. Dziś Sienkiewicz, wcześniej Kossak Szczucka, wcześniej jakaś dziesiąta woda po Mackiewiczu pisała w GW, że pisarz na pewno by sobie nie życzył, aby przyznawano nagrodę jego imienia tym, którym ją przyznano... O użyciu wdowy po śp. Zbigniewie Herbercie do pośmiertnego pogodzenia nieboszczyka z ludźmi, których zdradą za życia gardził już nie wspomnę.
Inne tematy w dziale Polityka