Lustracyjny obłęd przekroczył kolejną granicę rozsądku. Znowu, posługując się traktowanymi jak źródło ewangelicznej nieomylności teczkami, brudnymi pomyjami z tego ubeckiego szamba zbryzgano wielkiego człowieka. Co prawda, tym razem nie można powiedzieć, żeby niewinnego. Swoją decyzją sprzed lat to sam Piotr Fronczewski złamał sobie życie. Zamiast, jak należy, przyjąć propozycję współpracy ze służbami jedynego państwa polskiego, jakie wtedy istniało - uniósł się niewczesną dumą i odmówił. Gdyby zachował się wtedy właściwie, po dzisiejszej publikacji w "Dzienniku" autorytety składałyby mu wyrazy solidarności "w tej trudnej dla niego chwili", sławiono by go i popierano. A tak? Tak ma przechlapane. Co on sobie myślał, odmawiając kapowania w zamian za zwrot prawa jazdy? Jak śmiał powiedzieć, że "takiego ch..., będę jeździł rowerem"?! Że tak niby też było można?! Że jest lepszy?! Że święty się niby znalazł? I na dodatek jeszcze nic mu za to bezpieka nie zrobiła?! Fakt, nie chlubił się tym. Nie zabrał głosu w sprawie Macieja "ja pierdzielę, moje" Damięckiego i innych, ale to go nie rozgrzesza. Swoją głupią odmową zaszkodził całemu środowisku, a przez to demokracji w Polsce. I będzie musiał za to zapłacić!
Inne tematy w dziale Polityka