Zerknąłem pod kreskę pod ostatnim postem - z niesmakiem - i muszę powiedzieć, że moje MI są niezłym przykładem, jakich spustoszeń w mózgach narobiła michnikowszczyzna. Niemal wszystkie usiłują mnie ugryźć za to, że za peerelu nie działałem w podziemiu, wedle schematu: jak nie był w opozycji, to co tam że nie kapował, niby na kogo by kapować miał. To czkawka po całkowicie fałszywym stereotypie, od lat upowszechnianym przez michnikowszyznę - że, jakoby, esbecja zajęta była tylko inwigilowaniem opozycji, ergo, jeśli kto kapował, to mimo wszystko godny jest szacunku, bo "przynajmniej próbował walczyć z systemem, no cóż, złamali go, ale próbował - jak smie go dziś oceniać ktoś, kto nie próbował". Właściwie są tu aż dwa stereotypy: pierwszy, że inwigilowano tylko opozycję, a drugi, że taki kapuś to był człowiek "złamany". Dwa razy kłamstwo, cynicznie rozpowszechniane przez ludzi, którzy doskonale wiedzą że kłamią. Na pierwsze najprościej odpowiedzieć pytaniem: jeśli kapusie donosili tylko na opozycję, to po co były te setki tysięcy współpracusiów STASI czy też czeskiej StB? Przecież w NRD i CSSR opozycji praktycznie nie było! Prawda jest taka: akurat w opozycji SB miała kapusiów stosunkowo mało. Swą wiedzę na jej temat czerpała raczej ze środków technicznych, podsłuchów pokojowych i telefonicznych. Natomiast najbardziej zinfiltrowane środowiska to były tzw. sfery opiniotwórcze: dziennikarze, naukowcy, palestra, duchowieństwo i artyści. SB po prostu chciała wiedzieć, co się tam myśli, i sterować tym myśleniem. A co do rzekomego "łamania", to badania historyków nie pozostawiają wątpliwości: agenci pozyskiwani szantażem czy groźbami nigdy nie stanowili więcej niż 1,5 procenta (!) ogólnego pogłowia kapusiów. To logiczne: z niewolnika nie ma pracownika. Agenta też. Agent pozyskany przemocą to agent kiepski - będzie oszukiwał, kombinował, próbował się urwać. 99 procent kapusiów kapowało dobrowolnie: dla pieniędzy, dla awansów, wyjazdów zagranicznych, dobrych recencji, przekładów na obce języki... I wielu z nich, jak sądzę, dzięki porobionym przy wsparciu SB karierom (niedawny przykład: nieżyjący już pisarz Kuśniewicz) robi dziś za "autorytety", pryncypialnie krytykujące lustrację. A pisząc, że wyrok TK jest godny pożałowania, dokonałem pewnego skrótu myślowego. Rzecz nie w wyroku, a w uzasadnieniu. Ludzie wciąż naiwnie myślą, że sędziowie TK wykonują jakąś robotę fachową, po prawniczemu sprawdzając, czy ustawy do siebie pasują. Niestety. Teza, wygłoszona przez prof. Stępnia, że "w państwie prawa lustracja może służyć tylko ochronie państwa " zadaje takiemu przekonaniu kłam. To jest teza na wskroś polityczna, nie będąca głosem prawnika, tylko szefa trzeciej izby parlamentu. Teza, nawiasem, z której wynika, że Niemcy nie są państwem prawa. Bo tam lustrowano nie tylko osoby pełniące ważne funkcje, ale każdego - tam lustracja nie była tylko ochroną państwa, ale ujawnieniem prawdy społeczeństwu. Podobnie w Czechach - to też nie jest państwo prawa. Ba, chyba nie jest nim nawet USA, bo i tam (nie pamiętam szczegółów, pewnie zna je prof. Sadurski) swego czasu sąd najwyższy uznał, że każdy obywatel ma prawo poznać zawartość teczek zgromadzonych przez CIA i inne państwowe służby. No cóż, sędzie Stępień nieomylny jest, jak mówi, że Niemcy, Czechy, USA i inne kraje ujawniające swe zasoby archiwalne (o, jeszcze RPA) to nie są państwa prawa, to państwa owe powinny sobie to wziąć do serca i się dostosować. Wyrok TK, jak wyrok, ale to uzasadnienie... Będące jasną zapowiedzią: póki ja rządzę TK, nie lękajcie się, uwalę każde otwarcie archiwów... Nic dziwnego, że Adam M. zaraz nazajutrz ogłosił nagle, że on jest za otwarciem. Teraz to już nic konkretnego za sobą nie pociągnie. Moim skromnym: przewodniczący TK jednoznacznie zadeklarował się jako strona w walce politycznej. Nie mówię, że nie można już TK ufać. Można. Tak jak można ufać LiDowi, Platformie albo PiSowi. Ale opowieści o bezstronności sędziów można już między bajki włożyć, niestety.
Inne tematy w dziale Polityka