Można by na ten temat długo, i może, kto wie, będzie z tego jakiś większy artykuł. Ale na razie tylko jeden powód, dla którego odmawiam prawa do wyłączności na Giedroycia tej orientacji, którą reprezentują „Wyborcza” czy „Polityka”. Proszę wziąć do ręki „Autobiografię na cztery ręce” i przeczytać choćby tylko jeden rozdział, pierwszy, ten o przedwojennej działalności redaktora. Znajdziemy tam (jak i nie tylko tam) bardzo jasno wyłożoną hierarchię wartości, w której demokracja bynajmniej nie jest postawiona najwyżej. Najwyżej postawione jest dobro Polski. Dobro Polski wymaga silnej państwowości. A silne państwo polskie w ocenie Giedroycia wymagało wtedy władzy autorytarnej. Giedroyc więc nie tylko usprawiedliwiał zamach majowy (choć lojalność kazała mu w chwili zamachu zgłosić się na ochotnika do obrony rządu – i, jak wspomina, bałagan, jaki wtedy w obozie rządowym zobaczył, ostatecznie odebrał mu sympatię do demokracji). Poparł nawet proces brzeski, uznając, że centrolew stanowił dla państwa polskiego rzeczywiste zagrożenie. Również istnienie Berezy Kartuskiej uznawał za uzasadnione, choć potępiał praktyki, jakich się w obozie odosobnienia dopuszczano i dowolność w wysyłaniu tam kogo popadnie. I po latach, w autobiografii, z niczego się nie wycofuje. Tylko i wyłącznie z jednego: z zamieszczonego w wydanej pod jego redakcją książce programowej rozdziału o kwestii żydowskiej. Ale też wycofuje się tylko o tyle, że „dzisiaj [po holokauście] ta retoryka brzmi rasistowsko”, powiada, ale w swoim czasie taką nie była. Mówi zresztą wiele Giedroyc, jak wielkim problemem dla II RP była rozległa nie asymilująca się mniejszość żydowska, przyznając, że on sam nie miał pomysłu na rozwiązanie tego problemu innego, niż popieranie Żabotyńskiego i emigracji Żydów „kapotowych” do Palestyny – nawet wymuszanej poprzez dyskryminację prawną tych spośród nich, którzy emigrować nie chcieli! I bynajmniej się tego w „Autobiografii” Giedroyc nie wstydzi ani się za to nie kaja. Bardzo polecam te fragmenty ludziom, którym tak łatwo przychodzi dziś dyskredytowanie obozu narodowego słowem „antysemityzm”, i którzy żonglują faktami historycznymi dla wystawiania dzisiejszym politykom i publicystom cenzurek z poprawności. Któryś z komentatorów wysilił się na ironię, że jeszcze pół roku, a zrobię z Giedroycia ideowego patrona PiS-u. Ironia jest chybiona. Gdyby Kaczyńscy byli bardziej skłonni do opierania się na ludziach z pewną intelektualną klasą, a nie tylko na posłusznych aparatczykach, zadbano by o to już dawno. Sposób myślenia Giedroycia – idący aż po usprawiedliwienie metod autorytarnych, jeśli dobrze służą państwu – na pewno na dzisiejszej scenie politycznej bardziej pasuje do Kaczyńskich, niż do ludzi, którzy ponad wszystko stawiają demokratyczną procedurę i frazes o „tolerancji”. Nikt, kto przeczytał wspomnianą spowiedź życia Redaktora, albo któryś z tomów jego korespondencji (poza listami wymienianymi z Gombrowiczem – te są nudą kompletną, kilkaset stron wyłącznie o korektach, recenzjach, przekładach, sposobie przesyłania honorariów etc., szkoda czasu) nie może podejrzewać, żeby Giedroyciowi miłe być mogły jakiekolwiek ruchy na rzecz demokracji wydającej Polskę na łup partyjniactwa i aferzystów oraz zmieniającej ją w Rywinland. Zresztą to był, jak sądzę, główny powód „wyciszenia” Giedroycia przez salon – nawet nie jego uparte domaganie się od tuzów opozycji rozliczenia się z funduszy, które przez lata otrzymywali, ale właśnie jasne stawianie sprawy, że nie „społeczeństwo obywatelskie” jest ważne, tylko niepodległość Polski! Antyendeckość Giedroycia (oczywista, choć nie przeszkadzająca mu zabiegać przed i po wojnie o pióra tak prominentnych ONR-owców jak Wasiutyński czy Zaleski) była u swego zarania czym innym, niż endekofobia w typie Miłosza, której uległ, jak się wydaje, dopiero na stare lata. Giedroyc po prostu brał stronę Polski jagiellońskiej przeciwko idei Polski jednonarodowej, ponieważ uważał, że ta druga jest przede wszystkim niemożliwa do zrealizowania, a próby jej zrealizowania przynieść muszą państwu ogromne szkody. Był zwolennikiem autonomii dla mniejszości (poza żydowską – ta była zbyt rozproszona) nie dla żadnej „tolerancji”, bo w czasach i prądach umysłowych, które go ukształtowały niczego podobnego nie było, tylko z przekonania, że inaczej mniejszości rozwalą państwo polskie. W tej kwestii miał chyba zresztą rację, represje wobec Ukraińców i Białorusinów (za które, nawiasem mówiąc, odpowiadała przecież sanacja) były prostą drogą do obrócenia ich przeciwko Polsce, co zaowocowało między innymi straszliwą rzezią na Wołyniu. Niemniej, jakkolwiek on sam poczułby się tym dotknięty, ze swym przedkładaniem Polski ponad intelektualne błyskotki z paryskich salonów dziś pasowałby raczej do „endeckiego ciemnogrodu”, niż do towarzystwa Kwaśniewskiego, Szymborskiej i Geremka. @naura i Maklaud: „Viagra mać” będzie niebawem wznowiona, wcześniej (na dniach) ukaże się delikatnie zaktualizowane II wydanie „Polactwa”. Wznowienia „Frajerów” wydawca nie przewiduje, a ja nie nalegam. Co do nowszych rzeczy, to jednak chwilowo pozostaję przy powieści współczesnej. Na dobrą SF jakoś nie mam pomysłu. Na razie. @kobi – po różnych doświadczeniach jestem do podobnych rewelacji nastawiony dość sceptycznie. Ale ponieważ jest tu podany adres i telefon, spróbuję się sprawie przyjrzeć, względnie kogoś nią zainteresować. @Wojciech Sadurski: faktycznie, pozwoliłem sobie użyć Pana w funkcji modelowego przedstawiciela salonu. Jeśli się Pan od niego odcina i uważa takie przyszeregowanie za krzywdzące dla siebie, to przepraszam. Co do kwestii przeprosin jako takich, uważam, że całkowicie nie ma Pan racji – nie jest bez znaczenia, za co się kogo przeprasza. Osobiście nie uważam za dyshonor wycofanie się z jakiejś opinii, jeśli uznam, że jest niesłuszna lub że krzywdzi kogoś, kto na to nie zasłużył. Ale opinia, że Adam Michnik przyczynił się swą działalnością publiczną w istotnym, jeśli nie przemożnym stopniu, do wieloletniej bezkarności sprawców zbrodni komunistycznych, do takich nie należy. Cała reszta tej sprawy jest czepianiem się słówek najpierw przez wynajętego do tego prawnika, a potem przez paru redaktorów, którym najgłębiej obca jest wygłoszona przez Gombrowicza zasada, iż „nie sztuka mieć przekonania, sztuka w imię wielkich ideałów nie dokonywać drobnych fałszerstw”. Co do Pańskiego sporu z Kataryną, nie wypowiadałem się na ten temat, a jedynie na temat stworzonej przez Pana kategorii „bezlitosności” w publicznej debacie. Anonimowość w sieci mnie również irytuje, ale Kataryna jako blogerka – co wydaje się równoważne pozycji publicysty – jest dość znana, pseudonim jest tu rozpoznawalny. Pretensje są więc podobne, jak gdyby swego czasu kierować je np. do Hamiltona, który przecież w swoich felietonach też nieźle ranił ludzi, a tylko wtajemniczeni wiedzieli, kto się pod tą ksywą kryje. @poczytny – nie rozumiem, o co Panu chodzi. Sakiewicz miał swoje przejścia z Wierzbickim, a może raczej z osobą mającą na niego przemożny wpływ; ja w tym nie uczestniczyłem i nawet gdybym czuł potrzebę się do ich sporu ustosunkowywać, nie mógłbym.
Inne tematy w dziale Polityka