Z dużym opóźnieniem, dopiero w internecie, przeczytałem wywiad „Gazety Wyborczej” z demografem, Markiem Okólskim. Zainteresowanym bardzo polecam, nie zainteresowanym też, żeby się zainteresowali. Rzecz w tym, że pan Okólski w kilku zdaniach rozwala w drebiezgi mit o grożącym Ziemi przeludnieniu. Nie twierdzi, że coś się w tej sprawie zmieniło: twierdzi, że nigdy Ziemi przeludnienie nie groziło, że nigdy żaden poważny naukowiec nie podzielał takiej obawy. Od czasów Malthusa nauka poczyniła pewne postępy i nie daje się już uwodzić efektownie brzmiącymi ekstrapolacjami liczbowymi, bo przyrost naturalny nie ma charakteru stałego i po gwałtownej eksplozji naturalną koleją następuje równie gwałtowne zmniejszenie rozrodczości. Pięć lat temu, powiada Okólski, naukowcy spodziewali się, że ludność Ziemii ustabilizuje się na poziomie jakichś 10 – 11 miliardów. Obecnie dopuszczają myśl, że może to być to o kilka miliardów mniej. Przy czym niektóre kontynenty wręcz się wyludniają. Rzecz w tym, że owe pięć lat temu żadne z wiodących mediów nie pofatygowało się zapytać o tę sprawę ani Okólskiego, ani innego naukowca. Z lubością natomiast, zwykle w tonie histerycznym, powtarzały one rewelacje kolportowane przez różnych nawiedzonych działaczy. Kto jeszcze pamięta niesławną konferencję ONZ w Kairze? Kto pamięta owe wrzaski rozgorączkowanych ciotek rewolucji, pomstujących na Papieża, że nie pozwala się skrobać i zadawać ludom prymitywnym środków antykoncepcyjnych w karmie, jak piwnicznym kotom? Kto pamięta zadęcie, z jakim rozmaici pseudointelektualiści przywoływali groźbę przeludnienia jako uzasadnienie, dlaczego rozmaite postulowane przez światowe lewactwo zmiany obyczajowe są historyczną koniecznością? Ja pamiętam, że o tym wtedy pisałem (we „Viagrze Maci” powinien być m. in. felietonik „Kłamstwo Kairskie”), na swoją skromną miarę starając się popularyzować nie dopuszczane wówczas do szerszego obiegu opinie specjalistów. Oczywiście zarobiłem tym sobie na opinię oszołoma. Nawet w „Nowej Fantastyce” ówczesny szef publicystyki z oburzeniem zdjął mi wykpiwający tę histerię felieton, argumentując, że przeludnienie to prawdziwy, wielki problem, czego dowodem, że tak uważa sam Stanisław Lem (bo Lem, niestety, też uległ histerii, dając dowód, że nikt nie może się znać na wszystkim). A dziś – mit pada bez trzasku i psa z kulawą nogą to nie obchodzi. Moda się wypaliła, przeżyła, kto miał na niej co ugrać, ugrał. Kto w ogóle o niej jeszcze pamięta? A kto pamięta o wściekłych krowach czy dioksynach w kurczakach? Nawet ptasia grypa już jest passé. Teraz moda jest na „globalne ocieplenie”. I znowu – jak zwykle, jak zwykle zwłaszcza kiedy mowa jest o ekologii, wpływowe media nie dają głosu specjalistom. Nagłaśniają wyłącznie różnych świrów, mniej lub bardziej nawiedzonych działaczy, tudzież polityków i innych cwaniaków, którzy w rozkręceniu histerii mają interesy. Naukowców zapytają najwcześniej za pięć lat. I wtedy dopiero czytelnik, który się godzi, żeby jego horyzont myślowy wytyczano na Czerskiej, dowie się ze zdziwieniem, że sprawa od samego początku była picem na wodę.
Inne tematy w dziale Polityka