Wprowadziliśmy obowiązek logowania się i poziom komentarzy od razu bardzo się poprawił - powiedział mi Igor Janke przy ostatnim spotkaniu i tym samym namówił mnie do poświęcenia parudziesięciu minut na przejrzenie, co tam się zebrało pod kreską. No cóż, rzeczywiście, oczywistych bredzeń faktycznie ubyło, mend internetowych jednak samym logowaniem wytępić się nie da. Więc nie zmieniam swoich postulatów co do technicznego kształtu tego blogu i czekam na ich uwzględnienie. Bardzo mnie rozczarowały wpisy pod blogiem o Gombrowiczu i Conradzie. Może ja nie piszę po polsku, czy co? Napisałem przecież, że zestawianie Gombrowicza z Sienkiewiczem uważam za nonsens, coś jak porównywanie rolls royce’a z jumbo jetem – a potem i tak większość komentujących debatowała, czy lepszy Sienkiewicz, czy Gombrowicz. Wspomniałem o obrzydliwym pamflecie Jana Kotta na Conrada, zamieszczonym bodajże w „Odrodzeniu” w 1947 – rzecz jest opisana w wielu książkach, bo wybranie przez tego entuzjastę marksizmu na cel ataku właśnie autora „Lorda Jima” bynajmniej nie było przypadkiem. A tymczasem komentujący w kółko Macieju, jakby owym pisarzem, który duchowo kształtował Armię Krajową, był właśnie Sienkiewicz. Potęga schematu... Otóż, mili moi, Sienkiewicz mógł, owszem, kształtować wyobrażenie o dawnych polskich dziejach, podrzucić pewne wzorce ułańskiej fantazji, ale by znaleźć w sobie motywację do działań heroicznych, Kmicic czy Wołodyjowski to za mało, przynajmniej dla jednostek nieco bardziej wymagających. Wpływ, jaki na uformowanie się pokolenia Baczyńskiego, Gajcego i Stroińskiego wywarł właśnie Conrad jest oczywisty, wystarczy poczytać pamiętniki z epoki albo opracowania. Podobnie jak oczywiste było dla komunistów, że walkę o „rząd dusz” polskiej młodej inteligencji rozpocząć muszą od oplucia i wykpienia głoszonego przez niego – określenie tow. Kotta – „heroizmu niewolników”. W gruncie rzeczy, zarówno Gombrowicz jak i Conrad piszą o tym samym, tylko używając różnych słów. Dla Gombrowicza to „forma”, dla Conrada „parę prostych prawd” – dla Gombrowicza owa „forma” jest czymś z gruntu złym, bo niszczy naszą niepowtarzalność, spontaniczność, czy jak to nazwać... jedyność? W każdym razie szkodzi naszemu człowieczeństwu. Dla Conrada zaś to właśnie wymogi, jakie nam stawia świat, konieczność dorośnięcia do oczekiwań innych, spełnienia obowiązku, to właśnie to, co z nas czyni ludzi. Conradowski Kurtz – oto właśnie człowiek, który uwolnił się od „formy”. W dziczy, uwolniony od wszystkich ograniczeń, poczuł się bogiem – i z człowieka powszechnie podziwianego błyskawicznie stał się bydlęciem. To, co w nas naturalne, to, mówiąc słowami konającego Kurtza – „zgroza”. To, co w nas moralne, wzniosłe, wielkie, to efekt nacisku społeczności, w której żyjemy. Myślę, że to Conrad ma rację. Wybijamy się na człowieczeństwo, przekraczając swoją „granicę cienia”. Zyskujemy je, walcząc o utraconą „formę”, jak Lord Jim. Ona nas trzyma w pionie, jak kapitana z „Tajfunu”, który bohaterskich czynów dokonuje nie dlatego, że jest herosem, tylko dlatego, że jest sumiennym, obowiązkowym, a Bogiem a prawdą nawet troszkę ograniczonym wykonawcą swoich powinności. Bez tych „paru prostych prawd” życie człowieka nie różni się niczym od życia świni. Oczywiście, wulgaryzuję z konieczności sprawę, która warta jest dużego szkicu. Ze zdziwieniem stwierdzam teraz, że chyba nikt go jeszcze nie napisał, choć rzecz wydaje się oczywista. Conrad i Gombrowicz, Lord Jim, który stacza wielką walkę o odzyskanie utraconego honoru, bo uległ chwili i zeskoczył z „Patny” – i bohater „Trans-Atlantyku”, który z tego samego statku-Polski (a Polska to dla Polaka najważniejsza i najtrudniejsza „forma”) ucieka z rozmysłem i radością, to dwie skrajności, i dwa bieguny wyznaczające pole sporu o polską duszę. Jedna uwaga – wbrew zarzutom niektórych komentujących nie mylę Gombrowicza z Gombrowiczoidami. Mogę go jako pisarza nie lubić, ale nie umniejsza jego wielkości fakt, że twórczość jego dostarczyła swego rodzaju duchowego alibi ludziom, którzy się najzwyczajniej świnili. Gombrowicz pisarz to co innego niż Gombrowicz – idol. A tak w ogóle to mamy w tym roku 150 lecie urodzin Conrada, największego polskiego pisarza, który pisał po angielsku, bo po polsku nie umiał. Dobrze, że sobie przypomniałem, żeby zanim zamkną odwiedzić wystawę w warszawskim Muzeum Literatury. Podobno świetna.
Inne tematy w dziale Kultura