Od dawna mam wrażenie, że z naszymi mediami dzieje się coś fatalnego - i nie jest to bynajmniej skutek jakichś putinowskich zapędów władzy, nawet gdyby takowe istniały gdziekolwiek poza bujną imaginacją rozhisteryzowanych salonów. Jest to postępująca bezmyślność, ślepa pogoń za świeżym niusem, zwolnienie się z obowiązku weryfikowania posiadanej informacji, i cyniczne przekonanie, że nie ma najmniejszego znaczenia sens bądź jego brak, liczy się wyłącznie wzbudzenie sensacji i nakręcenie emocji, bo z tego są cytowania i oglądalność/słuchalność/czytalność. Wczorajszy dzień przyniósł kolejny dowód postępującego zaniku dziennikarskiej rzetelności i profesjonalizmu. Jakiś pan Gontarski, o którym wcześniej słyszeli tylko ludzie bardzo pilne śledzący działalność Radia Maryja i "Samoobrony" w rozmowie telefonicznej z dziennikarzem "Życia Warszawy" oznajmia, że zamówił ekspertyzę grafologiczną i z tej ekspertyzy (której sam, jak twierdzi, jeszcze nie widział) wynika, że podpis księdza Wielgusa na zachowanym esbeckim dokumencie został sfałszowany. I co się dzieje? "Życie Warszawy" robi z tego niusa, i przez cały dzień radia i portale internetowe tego "niusa" grzeją, podając jako właściwie stwierdzony już i dowiedziony fakt, że podpis biskupa był fałszywy! Nawet skończonemu idiocie powinno się przed powtórzeniem tej sensacji nasunąć kilka zasadniczych pytań: 1) Kto to jest Waldemar Gontarski (dodatkowa okoliczność budząca czujność - jego stwierdzenie, że ekspertyzę u bliżej nieznanych "renomowanych specjalistów zagranicznych" zamówił za własne 15 tys. dolarów) 2) Co to jest Zrzeszenie Prawników Polskich i czy Gontarski jest upoważniony do wypowiadania się w jego imieniu? 3) Kto wykonał eksperyzę, kto ją widział i 4) skąd Gontarski wziął materiał do ekspertyzy, bo przecież mikrofilmy z IPN nie były nikomu rozdawane 5) czy można ocenić wiarygodność podpisu, gdy ma się go nie tylko na "świstku trzy razy odbijanym", ale na dodatek ktoś podpisywał się pseudonimem (uwaga warszatatowa - zadzwonić do grafologa i złapać podstawową wiedzę o sprawie) 6), a właściwie jeszcze przed 1): zadać sobie pytanie, dlaczego, jeśli podpis miał być sfałszowany, Wielgus przyznał się, że go złożył (hipoteza: B 16 zmusił go do tego krzykiem?) Kiedyś istniała w dziennikarstwie zasada, że podanie jakiegokolwiek niusa wymaga potwierdzenia go w DWÓCH niezależnych źródłach. W ogólnej pogoni kto pierwszy poda niusa i załapie się na statystyki cytowań oczywiście dawno już poszła się ona czochrać. Ale w tej sprawie nie trzeba zasad. Wystarczy minimum zdrowego rozsądku, wystarczy zadanie sobie jednego z powyższych pytań, by szybko nabrać przekonania, że sprawa wygląda na zupełny pic, a wiarygodność doktora Gontarskiego jest zbliżona do wiarygodności doktora Gasińskiego (tego od Talibów w Klewkach; nawiasem, chyba obaj panowie są kolegami po fachu?). Tymczasem rzucona przez faceta ściera obijała się po polskich mediach przez cały dzień i dopiero w dzisiejszych gazetach potraktowana została z niezbędną dozą krytycyzmu. KOMPROMITAAAACJAAAAAA !!!
Inne tematy w dziale Polityka