Na pewno bym się na tę książkę powołał, gdyby nie fakt, że wyszła dopiero teraz. Barbara Toruńczyk, „Rozmowy w Maisons-Laffitte 1981”. Rzecz bardzo warta polecenia choćby dlatego, że pozwala poobcować z wielką osobowością, jaką niewątpliwie był Redaktor, i zarazem z człowiekiem bez reszty oddanym sprawie polskiej. Mając przed oczami dzisiejszych naszych polityków, rzadko sięgających wzrokiem dalej niż czubek własnego nosa, trudno nie ulec fascynacji, czytając, jak bezustannie starał się Giedroyć we wszystkim dostrzec możliwość konkretnych działań – gdzie by tu zastukać, z kim zagadać, czym zagrać, żeby coś dla Polski ugrać, zwrócić na nas uwagę świata, poprawić perspektywy. Fakt, że był z tym wołającym na puszczy, po prostu dobija. Ale dla mnie ciekawe jest też w tej książce coś innego. Oto przecież szczerze i od serca przemawia do nas mentor i wzorzec michnikowszczyzny. Której jakoby nie ma i nigdy nie było, która jakoby nigdy nie miała żadnych politycznych zamiarów ani tym bardziej planów, nie wywarła na nic wpływu, nie starała się nic zmienić, i w ogóle trzeba być chorym psychicznie, aby ją o cokolwiek takiego podejrzewać. Owoż pojawiają się w tych rozmowach dwa wątki szalenie ważne do zrozumienia tego, co wpływowe środowisko lewicy postkorowskiej robiło na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Pierwszy – kiedy mówi Giedroyć o Polakach, a mówi z dużą goryczą i bardzo realistycznie, stwierdza, że Polacy są narodem z ducha endeckim, i że zawsze większość tego narodu popierać będzie religijną, narodową prawicę. Która oczywiście, zdaniem Redaktora, popycha Polskę w cywilizacyjny ślepy zaułek. Dlatego polska lewica, aby nadrobić fakt, że jest mniej popularna, musi być lepiej zorganizowana. I, stwierdza Giedroyc, na szczęście zawsze tak było, w 1863, 1905, 1914 (powinien dodać i 1926) – dobrze zorganizowana, sprawna lewica prowadzi Polskę do przodu, wbrew ospałej endecji i równie ospałej, popierającej ją większości społeczeństwa. Drugi ciekawy wątek, to niemal expressis verbis wyłożona przez Giedroycia – na podstawie jego działalności przedwojennej – filozofia uprawiania polityki: wyłącznie na zapleczu, poprzez kontakty nieformalne, szukanie dojść do stosownych ministerstw, do adiutantów i ludzi sekretarzujących osobom podejmującym decyzje. Nam dzisiaj się to oczywiście kojarzy jak najgorzej, ale w wydaniu Giedroycia nie ma nic wspólnego z kolesiostwem, „załatwić sprawę” znaczy dla niego nie ulokowanie kumpla w spółce skarbu państwa, ale na przykład obdarzenie autonomią Małopolski Wschodniej, o co się przed wojną starał, i co gdyby się udało, może zapobiegło by tak strasznemu rozwojowi wypadków na Wołyniu. Nawiasem, w tej konkretnej sprawie mówi Redaktor, że się nie udało, bo przywódcy polityczni bali się opinii publicznej. Charakterystyczne – opinia publiczna występuje tu jako zagrożenie. W najlepszym wypadku, jej rolą jest wyrazić bierną aprobatę dla gabinetowych działań polityków. Zbierzmy to razem i poddajmy skarleniu, i jeszcze dodajmy doświadczenie działaczy z kręgu Michnika i Kuronia z czasów „karnawału Solidarności”, a mamy dokładnie to, z czym weszła w nową Polskę lewica postkorowska i co realizowała. Większość społeczeństwa jest z ducha endecka, łatwa do uwiedzenia patriotycznymi i religijnymi frazesami, skłonna do nietolerancji i ksenofobii (niedojrzała do demokracji, jak się wyrwało w chwili szczególnej irytacji Geremkowi). Do Europy trzeba ją przeprowadzić niejako wbrew jej woli, a w każdym razie, nie mówiąc, o co chodzi. Światła elita, która wie, nie musi się tłumaczyć, zresztą nie ma komu – musi natomiast dołożyć starań, aby wpływu na społeczeństwo nie zdobyła jakakolwiek prawica, bo każda prawica nieuchronnie stanie się w Polsce endecka. Pewnie można dyskutować, czy nie było w tym trochę słuszności. Moim zdaniem w głównym punkcie diagnoza Giedroycia, być może trafna w odniesieniu do Polski sprzed 1939, w odniesieniu do społeczeństwa post-peerelowskiego była fałszywa, co zadecydowało o klęsce całej formacji i jej szkodliwości. Ale, mówię, można o tym dyskutować. Tylko jak, skoro takich przekonań nie można było głosić otwarcie? Skoro sfabrykowano cała mitologię – zwaną przez niżej podpisanego michnikowszczyzną – żeby uzasadnić to, co w istocie miało inne uzasadnienie? Ano, trzeba najpierw się załatwić z tą mitologią. Oczywiście w ramach obsesji, choroby etc.
Inne tematy w dziale Polityka