PiS zasłużył na nagrodę przechodnią za najśmieszniejszy greps Nowego Roku. Broniąc kandydatury Sławomira Skrzypka na prezesa NBP, co, przyznajmy, nie jest łatwe, jeden z posłów partii nazwał go "kandydatem perspektywicznym". Chodzi o to, że skoro nie ma doświadczenia, to właśnie dobrze, bo będzie się uczył. Gdyby postawić na jego miejscu prawdziwego fachowca, który już wszystko wie, prezes NBP zupełnie by się nie rozwijał. A tak - będzie musiał. To tak słodkie, aż mi się nie chce wchodzić w polemikę. Co najwyżej zwrócę uwagę na fakt, że taki uczeń będzie przypominał synów dawnych monarchów, którzy, w czasach wbijania wiedzy do głowy przez siedzenie, gdy coś sknocili, to w skórę brał za nich specjalny "chłopiec do bicia" - a w tym akurat wypadku tym chłopcem jesteśmy my wszyscy. Do diabła tam. Pomysł ze Skrzypkiem, nawet jeśli facet da sobie z NBP radę, to kompletna kaszana. Prezydent po prostu nie mógł zrobić nic, czym by skuteczniej i szybciej podważył wiarygodność swoją i NBP. Argumenty, że HGW też była znikąd i nie miała kwalifikacji mogą sobie PiSowcy w buty włożyć - wciąż pamiętam, że nie obiecywali robić tego samego, co poprzednicy, tylko właśnie być lepszymi. Ale jest w tym pewna iskierka optymizmu. Otóż widać wyraźnie, że dla Kaczyńskich jedynym strawnym kandydatem na wysoki stołek jest ktoś, kogo od dawna mają w notesiku, kto z nimi wiele lat pracował i zawsze był wierny. No to ilu takich może być? Dwudziestu? Trzydziestu? Chyba nie więcej. A zatem, musi w końcu zabraknąć zaufanych kandydatów na rozmaite urzędy - bo tych są setki. I wtedy PiS będzie musiał, jako pierwsza partia rządząca po 1989, zacząć zmniejszać liczbę urzędów i liczbę kierowniczych stanmowisk! No bo lepiej zlikwidować całą instytucję, niż z braku odpowiednio zaufanego kandydata dopuścić do opanowania jej przez wrogów. I to jest jedyna nadzieja na "tanie państwo".
Inne tematy w dziale Polityka