Rafał Ziemkiewicz Rafał Ziemkiewicz
224
BLOG

Smutek spełnionych starań

Rafał Ziemkiewicz Rafał Ziemkiewicz Polityka Obserwuj notkę 15
W „Nowej Fantastyce” ukazał się artykuł Jacka Dukaja „Krajobraz po zwycięstwie, czyli polska fantastyka AD 2006”. Wydaje mi się, że dla środowiska SF-F jest to artykuł szalenie ważny i jako taki powinien być w nim szeroko dyskutowany. No bo rzeczywiście, skoro jest tak znakomicie (rynkowo), to dlaczego jest tak fatalnie (merytorycznie)? Niestety, Jacek ze swym szczerym zainteresowaniem fantastyką jako literaturą wydaje się zjawiskiem zupełnie odosobnionym. No, jest jeszcze Parowski. I na nim, obym się mylił, lista ewentualnych partnerów do dyskusji się kończy. Może Oramus poradzi sobie kiedyś z samym sobą i znowu będzie miał co sensownego do wtrącenia, może coś jeszcze skrzeszą z siebie „najmłodsi”, Szczepaniak, Szyda, Głuch i inni Poznaniacy („najmłodsi”, bo dopiero po trzydziestce – samo w sobie to świadczy o stanie refleksji nad polską SF), ale nic na to nie wskazuje. Internetowa lista dyskusyjna SF-F to od dawna kilka znudzonych sobą osób, wymieniających uwagi na temat hamburgerów i kebabów, oprocentowania w bankach, wychowywania dzieci, kaczorów, a głównie wyższości jednego programu komputerowego nad drugim – fantastyka pojawia się w tej paplaninie już niemal wyłącznie w kontekście umawiania się na fandomowe imprezy. Wyspecjalizowane portale, których jest sporo, adresowane są głównie do graczy i wypełnione od brzega do brzega jałowym intelektualnie „fanieniem” – niczym się nie różniącym od „fanienia” miłośników muzyki dance albo serialu „M jak Miłość”. Jeśli się tam o czymś dyskutuje, to czy siódma część „Czarodziejskiego smoka w Krainie Smoczych Czarów” jest fajniejsza od szóstej, i kiedy wreszcie trafi do polski trzeci sezon serialu „Galaktyczne bitwy w Galaktyce Bitew”. Postulowanego przez Jacka ruchu myśli jest w tym wszystkim mniej więcej tyle, co w dialogach panów komentujących przy piwku urodę przechodzących za oknem niewiast. Co stwierdzam bez żadnego zgorzknienia czy potępienia, ani nawet bez stuprocentowej pewności, czy aby na pewno – nie śledzę spraw tak uważnie, by nie móc przegapić kipiącego gdzieś intelektualnego ożywienia. Wzdragam się nawet przed wyartykułowaniem sądu, że „za moich czasów” było lepiej, bo rozsądek podpowiada, że „za moich czasów” byłem po prostu młodszy, bardziej mi się chciało, a poza tym siedziałem w środku, i stąd wrażenie, które, pewnie, gdyby wysilić się na zebranie faktów i tekstów, okazałoby się mylne. Sam też przecież nie nadaję się na partnera dla Jacka do dyskusji o polskiej SF-F. Większości książek, o których wspomina jego tekst, nie czytałem. Po prostu zajmuję się teraz innymi sprawami. Na pewno ma rację, jeśli chodzi o spsienie języka, jakim się posługuje statystyczna większość twórców fantastyki. Zresztą to dotyczy nie tylko fantastyki. Mam wrażenie, że pisałem o tym przed laty, prorokując taki właśnie efekt. Na rynek weszły książki ludzi, których kształtowały przekłady z angielskiego, z tej fali, która chlusnęła szeroko po roku 1989. W związku z czym piszą oni językiem tych przekładów. A przekłady z angielskiego, nawet najlepsze, to wzorzec polszczyzny szalenie ubogiej – trzy konstrukcje zdaniowe na krzyż, po dwa synonimy, zastąpienie połowy czasowników słowami „był” i „jest”. Nadaje się to do pisania do gazet, a nie prozy. Na dodatek przekłady fantastyki ze wspomnianej fali były z reguły przekładami bardzo złymi, pełnymi potworków typu „tak szybko, jak to możliwe” (pol. jak najszybciej), „tak dobry, jak” (pol. równie dobry) etc. Na pewno Jacek ma też rację, że niejaki Ziemkiewicz w zasadzie przestał fantastykę pisać. Być może chwilowo, nie wiem jeszcze – ale przestał. Uznał pewien czas temu, że to, co dotąd było zwykłym waleniem głową w ścianę, ma szansę dotrzeć poza zaklęty krąg przekonanych, i postanowił poświęcić więcej czasu publicystyce. Naszło go parę pomysłów na prozę współczesną i postanowił je zrealizować, tym bardziej, skoro znalazł się chętny do płacenia zaliczek wydawca. W końcu nigdy nigdzie w końcu nie składałem ślubów, że pozostanę wierny fantastyce do końca życia. Co do pozostałych autorów z mojej, że tak pojadę Parowskim, generacji – nie wiem. Doskonale rozumiem Grzędowicza, bo takiej książki, jak „Księga jesiennych demonów” nie pisze się co roku, a żyć cholernie trzeba. Sapkowski też najlepsze miał opowiadania, ale żeby naprawdę odnieść sukces na rynku, musiał pójść w rozwadniający je pięcioksiąg. Doskonale rozumiem Huberatha, który w końcu jest przede wszystkim fizykiem, a nie pisarzem. O najnowszej twórczości pozostałych wiem równie niewiele, jak o książkach młodzieży. Ale jeśli rzeczywiście wygląda to tak źle, jak Jacek pisze, to czas zamówić za polską fantasy i SF egzekwie, choć wydają się żwawe jak nigdy. Był przed laty taki artykuł w „Fantastyce”, amerykański, „Czy sukces zepsuje SF”. Wynikało z niego jasno, że zepsuje, bo zepsuć musi – wyjście z getta wiąże się bowiem z poddaniem dyktatowi publiczności szukającej w fantastyce wyłącznie oderwania od świata realnego i „fajności”. Tekst Jacka wydaje mi się smutnym ciągiem dalszym do tego, co napisał ów Amerykanin. Możliwe, że tak być musiało. Były kiedyś czasy, gdy słowa „studencki kabaret” dawały gwarancję, że będzie się obcować z czymś inteligentnym, przewrotnym, zabawnym, błyskotliwym... Co te słowa znaczą dziś, wystarczy włączyć telewizyjną dwójkę (nie, nie, proszę tego nie robić! – to był tylko przykład). Kiedyś „polski jazz” to była światowa potęga, dziś – no cóż, paru uznanych artystów rozsianych po USA, a na co dzień bardzo tak sobie. Nigdzie w górze nie jest napisane, że polska fantastyka zawsze ma być bliżej Orwella i Dicka, niż „Smoczej lancy” i „Zemsty szitów”. Co nie zmienia faktu, że tekst Dukaja dołożył się u mnie do ogólnej międzyświątecznej depresji, normalnej o tej porze roku. Do usłyszenia w przyszłym, daj Boże w lepszych humorach. PS. Na ogłoszony niegdyś mimochodem konkurs nie przyszło ani jedno prawidłowe rozwiązanie. Ale też był bardzo trudny, praktycznie tylko dla rówieśników, którzy w latach osiemdziesiątych śledzili młodą SF; okazało się, że takowych tu nie ma. Zdanie "Od utrwalenia stresu uratował mnie nieoceniony schemat, o którym tyle rozpisywał się Stachura", pochodziło z opowiadania Roberta Azembskiego "Piecuch i Ona". Nie wiem, czy autorowi to w smak, że przypominam, bo dziś jest poważnym redaktorem naczelnym fachowego pisma dla finansjery. Cóż, błędy młodości... Co by człowiek na starość miał do wspominania, gdyby ich nie popełniał. Skoro tak, konkurs noworoczny - łatwiutki! Wygrywa pierwszy, kto wpisze prawidłową odpowiedź (nagroda, oczywiście, książka). Pytanie konkursowe - tytuł niniejszego wpisu stanowi parafrazę niesłusznie dziś zapomnianej książki fantastycznej, proszę podać jej właściwy tytuł oraz imię i nazwisko autora. Dla ułatwienia dodam, że jest to nazwisko znane z działalności naukowej i raczej nie kojarzone z literaturą, szczególnie fantastyczną.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Polityka