Profesor Karol Modzelewski udzielił wywiadu Robertowi Walenciakowi z „Przeglądu”. Cytuję fragment: - Pisowcy i prawicowi dziennikarze twierdzą, że III RP, lata 1989-2005, to były czasy ideologicznego panowania Michnika. Michnikowszczyzny. - Niech mnie pan nie rozśmiesza. Mówimy poważnie! Michnik, owszem, miał skłonność do operowania pewnymi gotowcami. Ale Adam nie tworzył gotowców. On je brał. - Od kogo? Kto je tworzył? - Po części raczej Geremek niż Michnik, według mnie. Kto był maitre a penser, czyli mistrzem myślenia w tamtych czasach? Nie Michnik, moim zdaniem. Michnik był ogromnie ważnym człowiekiem w tamtym czasie, jeśli chodzi o rolę mediów w Polsce, zwłaszcza prasy. "Gazeta Wyborcza" ustaliła pewien wzór, pewien system oddziaływania prasy na nasze życie publiczne. I Michnik był rzeczywiście w tej dziedzinie najważniejszym z twórców nowej rzeczywistości. Poza tym może to przejął od śp. Jerzego Giedroycia, uważał, że szalenie ważne są decyzje personalne, i koniecznie chciał na nie wpływać. Chciał się zakolegować. Miał to od dzieciństwa. Lubił kolegować się z ludźmi znaczącymi. To mu wytykano. A teraz? On żyje wprawdzie, i oby żył nam jak najdłużej, ale mimo że żyje, wypada o nim mówić wyłącznie dobrze. Dlatego, że wielu jest takich, co go chcą położyć do grobu. - W dodatku łobuzów! - O właśnie! Więc o Michniku można tylko dobrze. Ale on był do niedawna najbardziej opiniotwórczym człowiekiem w Polsce. Więc aż tak bardzo się nie dziwię jego demonizacji i tym ludziom, którzy mówią: "Ach Boże, nikt mnie nie chciał słuchać, bo był Michnik, wszyscy chcieli słuchać Michnika, jakaż to dla mnie straszna krzywda, przecież to jest niesprawiedliwość społeczna nie do zniesienia, trzeba to wykrzyczeć, trzeba tę michnikowszczyznę wytarzać po wszystkich rynsztokach, utytłać w błocie". To mnie nie dziwi. Że jest pewien gatunek ludzi, który tak czuje, tak myśli i tak krzyczy. Koniec cytatu. Odkładam na bok, że jestem człowiekiem z gatunku łobuzów, bo na tego rodzaju obelgi zdołałem zobojętnieć. Co wynika z tego fragmentu? Że Adam Michnik nie był człowiekiem najbardziej wpływowym w latach III RP (wypowiedź 1), bo nie on tworzył myślowe „gotowce”, ale jednak że był „najbardziej opiniotwórczym człowiekiem w Polsce”, bo nagłaśniał owe gotowce dzięki posiadanej medialnej potędze, i bo się kolegował z najważniejszymi ludźmi (wypowiedzi 2 i 3). Modzelewski zdaje się tu niżej oceniać Michnika ode mnie, bo sprowadza go tylko do roli rezonatora, jako prawdziwy mózg michnikowszczyzny wskazując Geremka. Merytorycznie niewiele to jednak zmienia. Dalej mamy wyraźną sugestię, że o Michniku może i miałby profesor coś do powiedzenia, ale nie powie, skoro atakują go łobuzy. Brak wyjaśnienia, czym różni się łobuzerska krytyka najbardziej do niedawna opiniotwórczego człowieka w Polsce od nie łobuzerskiej. Za to wcześniej w tym samym wywiadzie bardzo obaj panowie ubolewają, że w mediach nie ma szacunku dla autorytetów, że dziennikarze ośmielają się kwestionować autorytety oczywiste i uznane. Myśl, że autorytety wymagają weryfikacji, i że „prawdziwa cnota krytyk się nie boi” wydaje się Modzelewskiemu, nie mówiąc o jego rozmówcy, najgłębiej obca. Pewnych osób krytykować nie wolno, bo to podłość. Najgorsze wrażenie robi jednak trzecia z zacytowanych wypowiedzi. Oto kwintesencja formacji umysłowej, do której należy Modzelewski. Przeciwnik nie może mieć cienia nie to że racji, ale uczciwych motywacji. Zamiast polemizować, trzeba go w słowach upodlić, poniżyć. A przecież tak samo można by się załatwić i z „Panem Karolem” (nie spoufalam się, tylko cytuję Szpota). Na przykład, że cóż, nie dziwię się partyjnym rewizjonistom, którzy mówią „Ach Boże, nikt nas nie chciał słuchać, wszyscy chcieli słuchać Gomułki i Moczara, ach, wsadzili nas do więzienia, i przez to partia upadła, jakaż to straszna krzywda, i w „Solidarności” też nas nie chcieli słuchać, nazywali Żydami, jakież to podłe było, jakaż to straszna krzywda, przecież to jest niesprawiedliwość społeczna nie do zniesienia, trzeba to wykrzyczeć, trzeba teraz tych oszołomów, tych antysemitów, wrogów inteligencji wytarzać w błocie, unurzać we wszystkich rynsztokach”... I tak można mędzić dowolnie długo, tylko po co? A przecież michnikowszczyzna odebrała głos nie tylko prawicy. Podobnie, jak „Młoda Polska”, upadło też wznowione po 1989 roku „Po Prostu”, i potencjalni krytycy nowej rzeczywistości z pozycji bliskich Modzelewskiemu musieli albo milczeć, albo iść na służbę postkomunistów. Rzecz nie w tym, że „wszyscy” chcieli słuchać Michnika, a nikt prawicy. Rzecz w tym, że po prostu innych gazet nie było, bo nie dano im w wolnej Polsce szans na równy start i uczciwą konkurencję. Zapewne, nie poszłoby to tak łatwo, gdyby nie intelektualna degrengolada polskiej inteligencji, która w wielkiej części chciała mieć jedną gazetę i jedną wyrocznię, a nie różne zdania, dyskusje i starcie racji. Bo różne zdania zmuszałyby do opowiedzenia się, do myślenia. A tak wystarczyło tylko wkuć na pamięć i powtarzać. W swoim wywiadzie przyznaje Karol Modzelewski, że nie angażuje się w życie publiczne, bo... nie ma pomysłu, jak by je naprawić. "Jestem bardzo niezadowolony z kształtu polskiej polityki... Ale nie widzę na to rady". Tu jest clou sprawy. Kiedy się czuje intelektualną bezradność wobec rzeczywistości – a nie dziwię się tej bezradności u człowieka, co całe swe życie poświęcił ideologii, która kompletnie zbankrutowała – to jedyną metodą zachowania równowagi ducha jest odrzucać spór z zasady, odrzucać jakikolwiek ruch myśli, i powtarzać, że o autorytetach wolno tylko dobrze. „Ojca pamięć czcij, ale przykładu nie bierz!”, pouczał dziadek wnuczka w jednej ze starych komedii. Z panem Modzelewskim widzę sprawę podobnie: szanować jego odwagę i ideowość jak najbardziej należy, ale przykładu brać nie wolno. Chyba, że chcemy się przyczyniać do tego, by polskie życie intelektualne na zawsze pozostało smrodliwym bagienkiem, a debata publiczna wzajemną adoracją zakochanego w sobie prowincjonalnego saloniku.
Inne tematy w dziale Polityka