No, więc wreszcie mam je w ręku - pierwsze, jeszcze ciepłe egzemplarze "Michnikowszczyzny", prosto z drukarni. Powinienem sobie teraz wygodnie usiąść w fotelu, nalać dobrej whisky albo armaniaku, i nacieszyć się okładką (kto ciekaw, linki obok). Ale nie mam czasu, bo pędzę do kabaretu, przecież dziś czwartek. Ceremonię zrobię sobie w wolnej chwili. Na razie - ulga. 400 stron druku, nie w kij dmuchał, wyssało to ze mnie sporo sił. Ale, jak to mówił Martin Eden - "praca wykonana". Mogę się spokojnie wziąć za powieść o Staszku Żywinie.
Inne tematy w dziale Polityka