Z innej beczki – poszliśmy z żoną na „Diabeł ubiera się u Prady”. Straszna sztampa – jeśli ktoś ma IQ powyżej 105 i widział w życiu więcej niż 3 hollywoodzkie filmy, odgaduje wszystkie „zwroty akcji” na pół godziny do przodu, a pointę zna od samego początku. Okrzyczane superaktorstwo Meryl Streep ogranicza się do dwóch znudzonych min mających oznaczać irytację i krańcową irytację, oraz jednego pełnego wyższości spojrzenia sponad okularów. To i tak nieźle, bo odtwórczyni głównej roli zna tylko jedną minę i robi ją po każdej kwestii. Jeśli ktoś lubi kobiety o figurze więźniarek Birkenau, to będzie mógł przynajmniej popatrzeć. Ja nie lubię. Nabrałem ciekawości do tego filmu po obejrzeniu zwiastunu – kilku minut z początku, pokazujących panikę w redakcji przed pojawieniem się szefowej. Montażysta, który zrobił ten zwiastun jest jedyną osobą zasługującą na gratulację – zawarł w nim absolutnie wszystko, co w „Diable” ciekawe. Jeśli ktoś spodziewa się jakichś demaskacji, a przynajmniej śmiesznych scenek ze świata haut couture to się równie jak ja rozczaruje. Sam bym napisał do scenariusza lepsze kawałki, na podstawie samych tylko opowieści mojej żony o koleżankach, które po komendzie reżysera „stop” sumiennie co do okrucha wypluwają na rękę wszelkie jadło, które musiały sobie powtykać do ust w ramach roli. Na dodatek (rzecz jest tak schematyczna, że nie ma mowy o spojlowaniu) scenarzysta cały konflikt filmu uczynił pozornym – bohaterka owoż staje przed szansą wielkiej kariery, pod warunkiem, że nie będzie miała skrupułów wykończyć swą poprzedniczkę i nauczycielkę. Waha się, waha, i zanim zdoła się na to zdobyć, poprzedniczka – deus ex machina – wpada pod samochód. Dzięki temu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności bohaterka pozostaje sympatyczną niewinną dziewczynką wkręconą w drapieżny biznes przez przypadek. A że cała dramaturgia bierze w łeb i od tego momentu można fabułkę o kant de potłuc, to widać producenta mniej obchodziło. Co mnie w tym filmie naprawdę poruszyło – że coś się z moją ukochaną Ameryką zrobiło naprawdę paskudnego, skoro popularność zyskuje sobie w niej bajka o idiotce, która rzuca przebojowo rozpoczętą karierę dla dupka smażącego frytki. Dupka, który się na nią potrafi obrazić śmiertelnie, bo z powodu obowiązków służbowych nie przyszła na jego urodziny. Kurde, ja w ogóle nie pamiętam, że mam urodziny albo imieniny, jeśli mi rodzina nie przypomni... No, ale też i nie pracuję w garkuchni. Gdybyśmy z Olą nie byli tym bzdetem tak znudzeni, skwitowalibyśmy rozdzierającą scenę powrotu na łono ukochanego śmiechem i popukali się w głowy. Ale pewnie ludzie, z myślą o których tę historyjkę zrobiono, o mentalności zasiłkowego leniwca pięciopalczastego z zachodnio-pomorskiego, mieli oczy pełne łez. Nawiasem – wszyscy faceci w tym filmie są dupkami, poza jednym pede. Ładna jest scena z początku, kiedy pracujące dziewczyny pindrzą się bladym świtem i pędzą do roboty, a faceci łaskawie dają im na do widzenia buzi i wylegują się dalej. Sugeruje to, że pracują po nocy, u owych dziewczyn – ciekawe, na etatach czy na akord. Oczyma ducha widzę sekwel „Diabeł ubiera się u Prady 2”: roztyta Hathaway ciosa swojemu kucharzowi kołki na łbie, że zmarnowała sobie dla niego życie, a on jej odwarkuje, że trzeba było nie rzucać, głupia babo, dobrej pracy, jak ją miałaś. I ma świętą rację.
Inne tematy w dziale Polityka