Jeden z gości wyraził w komentarzu do mojego wpisu opinię, że nie jest to wcale żaden blog, że traktuję „salon24” jako jeszcze jedno miejsce publikowania swych opinii, tak jak „Rzeczpospolitą”, „Newsweek” i inne. Jest to święta prawda i nie widzę w takim podejściu nic złego. Istotnie, „Między Michnikiem a Rydzykiem” uważam za rodzaj swojej prywatnej gazetki, która nad innymi ma pewne przewagi – zwłaszcza tę, że mogę publikować w niej co mi przyjdzie do głowy i kiedy przyjdzie. Nie mam jakoś i nigdy nie miałem śmiałości, aby opowiadać gdziekolwiek publicznie o swoim życiu prywatnym. Przede wszystkim dlatego, że nic specjalnego się w nim nie dzieje. Jadam, mieszkam, uprawiam seks etc. mniej więcej tak samo jak robią to miliony innych ludzi i nie wydaje mi się, żeby było w tym cokolwiek ciekawego dla innych. Jedyne, tak nieskromnie mniemam, co może być we mnie ciekawego, to to, co myślę o sprawach różnych, i tylko tyle mam do podziału. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy zatroskali się stanem zdrowia moich dziewczynek. Ja wiem, że dzieci chorują i inaczej być nie może, moje Bogu dzięki nie chorują zbyt poważnie, choć zdecydowanie za często – w tym też nic ciekawego nie ma, chciałem się tylko usprawiedliwić, bo psychicznie ciężko te nieustające katary, grypy i zapalenia uszu znoszę, wybijają mnie one z równowagi i pewnie się odbijają na jakości tekstów. * Natomiast zdecydowaną wadą blogu w porównaniu z gazetą papierową jest możliwość paskudzenia po nim przez mendy internetowe. Menda internetowa to nazwa wymyślona przeze mnie, ale zjawisko sądzę każdy zna – jest to ten sam typ ludzki, który ozdabia ściany publicznych szaletów napisami w rodzaju „Kaśka jest k...”. Zjawisko zapewne warte zbadania przez socjologa – bardzo możliwe, że prywatnie wiele z MI to mili, z pozoru normalni ludzie, nie bekający przy jedzeniu, nie puszczający głośno wiatrów i umiejący udawać dobrze wychowanych. Dopiero wchodząc do sieci, korzystając z poczucia pełnej anonimowości, MI zrzuca uwierającą ją maskę i wypuszcza z siebie rozsadzające ją jady i łajno. Jako publicysta polityczny i tak jestem obiektem zainteresowania MI w stopniu stosunkowo niewielkim; z tego, co obserwuję, najaktywniejsze są one tam, gdzie występują gwiazdy filmowe i telewizyjne, a ich ulubionym zajęciem jest dyskutowanie o krzywych nogach i obwisłych cyckach znanej z urody aktorki, nieudanym życiu seksualnym gwiazdora i tak dalej. Menda Internetowa z jakiegoś powodu nienawidzi wszystkich i wszystkiego, a już z prawdziwą furią nie znosi ludzi, którym się w życiu coś udało, i żywi się chorą satysfakcją, jaką daje jej ich opluwanie. Łatwo ją poznać po pewnych specyficznych zagraniach – zwracaniu się do ludzi, którym nie chciałoby się na MI splunąć, nie dość, że po imieniu, to jeszcze w formie zdrobniałej, czepianiu się tuszy, insynuowaniu, że ktoś zdaniem MI za dużo zarabia, a jak zarabia, to znaczy, że się sprzedał... Co będę zresztą wyliczał, każdy przecież te mendy zna. Problem polega na tym, że zapewne tak, jak w domu wypada zamieść przed zaproszeniem gości, tak jako gospodarz swego blogu powinienem go na bieżąco czyścić z kup pozostawianych przez MI. Ale nie mam na tę pracę czasu. Naprawdę, wolę w tym czasie coś napisać albo przeczytać. Mogę tylko prosić PT gości, którzy pojawiają się tu, by o czymś naprawdę podyskutować, o wyrozumiałość. Sam przez parę lat praktyki zobojętniałem na bluzgi mend w podobny sposób, jak sanitariusz izby wytrzeźwień obojętnieje na obelgi, którymi częstują go polewani wodą menele. Przebiegam nad śladami po nich wzrokiem nie zauważając – mam nadzieję, że i Państwo mają tak samo i niepousuwane mendzenia mend Państwa nie odstraszą. * Dział informacji: ukazał się nowy numer (4/2006) „Czasu Fantastyki”, a w nim między innymi spory fragment mojej nie wydanej powieści „Worożycha”; powieści, której los do dziś mnie boli. Z jakiegoś powodu Maciej Parowski uznał za wskazane opatrzenie go szkicem na mój temat pióra krytyka, który moim skromnym nic kompletnie z mojego pisarstwa nie rozumie. Ale nie będę uczył redakcji, jak ma reagować. Pismo, gdyby ktoś był ciekaw, poza prenumeratą dostępne jest tylko w Empikach, zresztą na wszelki spisuję ze stopki adres internetowy wydawcy: proszynskimedia@proszynskimedia.pl Ktoś tu pytał o „Michnikowszczyznę”, twierdząc, że jego znajoma już czytała. Mam nadzieję, że to jakieś nieporozumienie, inaczej znaczyłoby to, że ktoś wykradł wydawcy tekst roboczy – książka ukaże się 3 grudnia, na razie jest w ostatniej fazie obróbki redakcyjnej. Ostatni „Ring” miał oglądalność 19 proc., jeśli mierzyć tzw. udziały (czyli odsetek widzów zasiadających w danej chwili przed telewizorami), a w pomiarze bezwględnym – 3 proc. w ogóle posiadających dostęp do telewizora, czyli nieco ponad milion widzów. Oznacza to powolny wzrost z programu na program. „Dziennik” napisał, zgodnie z prawdą, że wejście mojego programu obniżyło oglądalność w tym paśmie o 40 proc., tylko nie dodał, że wcześniej emitowano w nim film akcji. TVP podjęła decyzję, żeby w puścić w „prajmtajmie” program kulturalny doskonale sobie przecież zdając sprawę, że rozmowy o kinie, teatrze czy literaturze zawsze zainteresują daleko mniej widzów, niż „Krwawe bęcki 7”, i oglądalność powoli sięga wartości, które założono wtedy jako docelowe, więc do narzekania nie mam powodu. Jak będzie dalej, Bóg raczy wiedzieć, zobaczymy. Zresztą o tym może kiedy indziej, jak jeszcze parę programów poleci i nabierzemy więcej doświadczenia.
Inne tematy w dziale Polityka