Stykałem się w swej dziennikarskiej praktyce z licznymi zarzutami. Ogólnie można je podzielić na trafne, ciekawe, chybione, kompletnie chybione, i na zarzut, że mam obsesję na punkcie Adama Michnika i „Gazety Wyborczej”. Ten ostatni jest zjawiskiem sam w sobie. Najbardziej jest w nim ciekawe, że Adam Michnik jest jedyną osobą, na punkcie której można mieć obsesję. Jeśli na przykład Jerzy Urban, skądinąd serdeczny przyjaciel naszego bohatera, od kilkunastu lat co tydzień zamieszcza w swoim piśmie po kilka artykułów atakujących prymasa i Kościół Katolicki – to bynajmniej nikt nie twierdzi, że Urban ma obsesję na punkcie któregokolwiek z hierarchów czy całej instytucji. Jeśli „Gazeta Wyborcza” w ciągu roku zamieszcza – jak policzyli to zainteresowani – 406 tekstów atakujących księdza Rydzyka i Radio Maryja, co, uwzględniwszy fakt, że w niedziele gazeta nie wychodzi, daje prawie półtora takiego tekstu dziennie, to nikt nie ośmieli się tego tłumaczyć obsesją redaktora naczelnego tej gazety na punkcie Ojca Dyrektora. Jeśli sam Michnik niemal w każdym swoim tekście od kilkunastu lat pastwi się nad nacjonalizmem, przypisując mu odpowiedzialność za wszystkie przeszłe, obecne i przyszłe nieszczęścia rzeczypospolitej, to i tu, rzecz jasna, o obsesji nie może być mowy. Obsesją jest wyłącznie fakt, że pewien felietonista, niejaki Ziemkiewicz, od czasu do czasu stwierdzi, że w „Gazecie Wyborczej” znowu napisali coś głupiego, albo że zrobił to osobiście jej redaktor naczelny. Nie ma znaczenia, czy mam rację, czy nie. Sam fakt, że ośmielam się po raz kolejny krytykować właśnie tych, a nie innych, ma stanowić argument, że nie należy moich wypowiedzi traktować poważnie. No bo – obsesja. Świr, znaczy się. Komu się chce, niech policzy. Pisałem w ostatnim półroczu bardzo dużo (zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że za dużo – podjąłem już stosowne kroki, aby zastąpić ilość jakością) w różnych miejscach i na różne tematy. Szybkie skanowanie twardego wykazało, że zdecydowanym rekordzistą, jeśli chodzi o występowanie w moich tekstach, był Andrzej Lepper. Nieco rzadziej pojawia się nazwisko Kaczyński (no, ale to trzeba by podzielić pomiędzy prezydenta i premiera). Zaszczytne miejsce trzecie zajął Giertych. Po nim byli Wałęsa, Putin, Jaruzelski, Bush – a Michnik hen, daleko w tyle. Dlaczego nikt mi nie usiłuje wmówić, że mam obsesję Leppera i pozostałych z tej listy, tylko akurat Michnika? Zwłaszcza, że Michnik pojawiał się w konkretnych sytuacjach, kiedy stawał się również bohaterem newsów i komentarzy nie tylko moich – jak na przykład ostatnio, po taśmach „Gazowatego”? Dlaczego mam nie pisać często o „Gazecie Wyborczej”, skoro jest to wciąż jedna z najważniejszych gazet w Polsce, mająca, jeśli nie liczyć tabloidów, najwyższy nakład? Zwłaszcza, jeśli dopuszcza się ona jawnych draństw, jak materiał pomawiający Pawła Lisickiego i Igora Janke, obliczony na zablokowanie zmian kadrowych w „Rzeczpospolitej” (rzeczywiście, na parę miesięcy się udało), albo oczywistych głupstw, jak odkrycie „tajnej instrukcji Kiszczaka”, która jakoby miała całkowicie unieważniać zawartość archiwów MSW, tylko że w istocie było w niej napisane zupełnie co innego, niż odczytała wspomniana gazeta? A dlaczego – to już ostatnie z retorycznych pytań – nikt mi nie zarzuca, że mam obsesję na punkcie wolnego rynku, niskich podatków, biurokracji, socjalu, przywilejów zawodowych związkowców etc., choć piszę o tym w kółko od kilkunastu lat? Tylko ten nieszczęsny Michnik okazał się być obsesją? Znajduję tylko jedno wyjaśnienie: że imputowanie mi obsesji to sposób, moim skromnym dość żałosny, dezawuowania tego, co piszę. O nie, nie podejrzewam żadnych wymierzonych we mnie spisków ani szarych sieci. To zwykły, doskonale opisany przez psychologię mechanizm wypierania. Jeśli ktoś ma wdrukowane, że Michnik wielki jest, a ktoś mu ten skrypt poznawczy zaburza, to odruchowo, podświadomie szuka sposobu poradzenia sobie z dysonansem poznawczym – albowiem, jak uczy wspomniana nauka, ludzka psychika zawsze dąży do likwidacji dysonansu poznawczego i zaprzeczenia danym, które go powodują. W tym wypadku sposobem jest powiedzieć sobie: no cóż, przecież to wariat. Obsesjonat. O nie, tak łatwo sobie fan klub Oberautoryteta ze mną nie poradzi. Ja, pisząc o Michniku, nie używam jako argumentów przymiotników. Stawiam mu konkretne zarzuty, jako ideologowi, publicyście, politykowi. Nigdy w życiu nie zajmowałem się niczym, co wykracza poza jego działalność na niwie publicznej. Bo – tu, z szacuneczkiem dla nestora, słówko do redaktora Skalskiego – mnie Michnik jako Michnik nie obchodzi w ogóle. Nie znam faceta i znać nie potrzebuję, nic do niego nie mam, jako do osoby. Mnie chodzi o Polskę, o to, jak została po 1989 roku urządzona, i nadal tak urządzona pozostaje. Mnie chodzi o lustrację i dekomunizację, o zdradę polskiej inteligencji, o zdeprawowanie debaty publicznej, o pomieszanie pojęć dobra i zła, o wielką deprawację, bez której nie byłoby możliwe całe to „wielkie zamazanie” ( © by Herling Grudziński), ta „zapaść semantyczna” (© by Herbert), zwana szumnie „III Rzeczpospolitą”. Zważywszy, jaką rolę w tym draństwie odegrali Michnik i jego organ prasowy, nie sposób sobie wyobrazić, żebym nie miał łamać tabu, jakie wciąż dla niektórych ta osoba i ta gazeta stanowią. Jeśli komuś się to nie podoba – no to cóż poradzę. Kto chce być lubiany przez wszystkich, ten prędzej czy później wpadnie w złe towarzystwo. Ja wiem, że internet jest jeszcze bardziej cierpliwy od papieru, ale bardzo proszę – dajcie sobie Państwo spokój z debatowaniem nad moimi obsesjami. Jeśli nie chcecie dostrzegać argumentów, nie interesuje Was, co napisałem, a wyłącznie dlaczego to napisałem – to dajmy sobie z tym spokój. Aha, i jeszcze jedna prośba: proszę mi przestać przypominać, że Adam Michnik siedział w komunistycznym więzieniu. Władysław Gomułka też siedział w komunistycznym więzieniu, i to stalinowskim, o zdecydowanie ostrzejszym rygorze. I to za polski nacjonalizm. I co z tego?
Inne tematy w dziale Polityka