Klepnięte: Lepper odbiera ponowną nominację na wicepremiera. Żenada. Dwa tygodnie temu napisałem w felietonie dla „Gazety Polskiej”: „Jarosław Kaczyński, zdeterminowany, by przejść las, a zarazem stwierdziwszy, że główna droga jest zatarasowana, dostrzegł boczną dróżkę. Wydała mu się obiecująca, więc postanowił zaryzykować – dróżka nagle się urwała, ale zarysowała się ścieżka, więc Kaczyński próbował dalej. Ścieżka też mu się skończyła, ale jak już tyle przeszedł, to postanowił dalej skakać z kępy na kępę. Właśnie na jednej z kęp się poślizgnął i ubabrał się po kolano; zresztą cały się podczas tej wędrówki tu i tam poubłacał, nie wiedzieć kiedy. No i co teraz może zrobić? Zawrócić honor nie pozwala, a Bogiem a prawdą, już się nie da. Jest jeszcze parę kęp, ale nic nie wskazuje, że da się po nich doskakać do skraju bagna. Mimo to jak się już tak daleko w bagno wlazło, to trzeba brnąć dalej. Co najmniej się Kaczyński uświni od stóp do głów, a może też w końcu i utopi, najpewniej i jedno, i drugie. Ja mu nic nie poradzę, ja od początku mówiłem, że to obejście wiedzie w bagno i że nie było innej rady, tylko cierpliwie i mozolnie odwalać zasieki z jedynego traktu.” *** Ale tliła się słaba nadzieja, że jednak prezes PiS się opamięta. Niestety. Brnie dalej. Nie wierzę, żeby traktował powrót Leppera jako stan trwały – po prostu dał sobie parę tygodni na rozprawę z „warchołem” i uciułanie większości inną drogą. Widocznie lubi zarządzać nieustającym chaosem, dobrze się w tym czuje, i nie rozumie, że dlatego właśnie Polacy odrzucili Wałęsę, że mieli już do urzygu jego ciągłych wolt, wojen ze wszystkimi i wymieniania „zderzaków”. Wygląda na to, że jedynym możliwym do przyjęcia wyjściem z tego pata jest zmiana przywództwa w PiS i w PO, a potem koalicja. Prezes Pitera z prezesem Marcinkiewiczem mogliby wreszcie wyprowadzić nawę rzeczpospolitej na jakieś spokojniejsze wody.
Inne tematy w dziale Polityka