Raz w życiu dostałem tak zwany „przeciek” – tak dawno temu, że sam już nie pamiętam niektórych szczegółów. Człowiek, o którym wiedziałem, że miał pewne związki z MSW, przekazał mi kserokopie protokołów przesłuchań pewnego głośnego wtedy aferzysty, opowiadającego o swych kontaktach z politykiem, którego w mojej gazecie nie lubiano. Podziękowałem uprzejmie za podarek i szurnąłem go w kąt, z mocnym postanowieniem nie wykorzystywania nigdy zdobytej w ten sposób wiedzy. Nie wiem, szczerze mówiąc, co o tym zdecydowało – nie miałem wtedy jeszcze przemyślanych problemów etyki zawodowej. Prawdopodobnie zadziałał odruch przekory – nie chciałem, żeby ktoś mnie używał do swoich rozgrywek jako narzędzia. Po środowisku warszawskim chodzą plotki o taśmie, na której nagrano jakoby rozmowę z udziałem pewnej osoby publicznej. Wedle tych plotek, na taśmie w sumie nie ma nic nagannego. Żadnego handlowania miejscami na liście wyborczej, żadnego targowania się o łapówki. Ot, taka sobie rozmówka. Tyle, że Osoba jest ponoć w dym pijana, bełkocze, używa knajackich wyrażeń, i jak to po pijaku, pieprzy od rzeczy. Słowem, zachowuje się w sposób absolutnie nie licujący z jej autorytetem i wizerunkiem publicznym. Niby żadna afera, ale jak w końcu któraś z telewizji puści tę taśmę, to dla pewnego środowiska bomba będzie porównywalna z „aferą kurwikową”. Ciekawy teoretyczny problem dla dziennikarza, prawda? Puścić tę taśmę, czy nie puścić? Niby jest paragraf o ochronie prywatności, ale można też podciągnąć rzecz pod ważny interes społeczny, bo choć sama w sobie niewinna, rymuje się ta taśma z pewną aferą – więc problem nie jest prawny, tylko etyczny. Co ja bym z tym zrobił, gdybym podejmował decyzję? I ciekawy znak czasu. W końcu w „aferze kurwikowej” też w sumie niewiele działo się w treści – chodziło o ogólne wrażenie, jakie wywierała na widzach brutalna prawda o życiu politycznym. Więc idąc dalej... Kogóż nie ucieszy przyłapanie kaznodziei w burdelu? Niby wszyscy wiedzą, że ta czy owa osoba publiczna goli gołdę, ale wiedzieć, czy nawet napisać o tym, a usłyszeć na własne uszy skutki alkoholowej degeneracji – to nie to samo, prawda? W „aferze kurwikowej” powoływano się na interes publiczny. Niby tak, ale przecież TVN pokazała nie tylko targi o polityczne poparcie w zamian za stanowiska. Nie oparła się pokusie, żeby puścić również rozmowy o „kurduplu”, co sekretarkę zgwałcił. Jeśli chce uchodzić za telewizję bezstronną, a nie za narzędzie politycznego sporu, to wyemitowanie taśmy z, za przeproszeniem, upierdolonym Autorytetem powinno być dla niej decyzją rutynową. Jak się powiedziało „a”, to trzeba powiedzieć i „be”. Głęboko, przeciągle, z głębi trzewi: „błeeeeee!!!” (raz)
Inne tematy w dziale Polityka