Mój felieton z "Sygnałów dnia". Nie ukazuje się nigdzie w sieci ani na papierze, więc wrzucę go tutaj - a nuż ktoś jest ciekaw, a nie tkwił rano z uchem przy radiu.
Wiecowa sobota w Warszawie pokazała że, wbrew powszechnemu mniemaniu, przenosząc swe działania na ulicę, politycy spuszczają z tonu. W końcu żeby odnieść sukces w wyborach trzeba zmobilizować miliony, a żeby odnieść sukces na ulicznym wiecu, wystarczy kilkadziesiąt tysięcy. Inna sprawa, że mimo pełnej mobilizacji i tego osiągnąć się nie udało. W politycznych marszach uczestniczyło akurat tylu uczestników, ilu ich się dało do stolicy przywieźć – wśród warszawiaków zwyciężyło krążące w esemesach hasło „normalni Polacy maszerują do pracy”. Może zabrakło partiom dobrego pomysłu? Skoro już oparły się na przyjezdnych, należało uczestnictwo w marszach połączyć ze zwiedzaniem centrów handlowych, dyskretnie przy tym rozdając bony rabatowe. Ale co ja będę doradzał politykom, skoro sam od dawna nie wykazuję się należytą przedsiębiorczością i nie realizuję pomysłu na świetny biznes, który przyszedł mi kiedyś do głowy. Otóż, można by założyć firmę organizującą wiece i demonstracje. Zainteresowany protestem tylko wynajmuje ją za uzgodnioną stawkę, zamawia określone okrzyki i transparenty, a firma zatrudnia ludzi i załatwia wszelkie inne sprawy. Musiałoby się to bardziej opłacać, niż wożenie manifestantów z drugiego końca Polski. A ileż korzyści dodatkowych – mniej spalonej benzyny to czysty zysk dla środowiska, a profesjonalni manifestanci, nie wpadający tak łatwo w szał bojowy, to oszczędność na kosztach remontu miejskiej infrastruktury...
Tak czy owak, kryterium uliczne zawiodło i w naszej polityce nadal, jak w czeskim filmie, nikt nic nie wie. Wiadomo tylko jedno – że polityka owa została już całkiem zwekslowana. Mistrzowskim sztychem ministerstwa finansów okazało się naliczenie Lepperowi za sławne weksle VAT-u w wysokości 22 procent od prawie trzydziestu milionów. Swoje zrobił też katastrofalny spadek „Samoobrony” w sondażach – bo okazało się, że Polacy, owszem, nie lubią kupczenia stanowiskami, ale kapusiów nie lubią też. Jedno i drugie nisko przygięło dumny do niedawna kark Andrzeja Leppera, który zgłosił gotowość dalszego służenia Polsce w koalicji rządowej. Wszyscy się zastanawiają, czy premier Kaczyński przyjmie skruszonego grzesznika – niby wiadomo, że nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki, ale nigdzie nie jest powiedziane, że nie można powtórnie wdepnąć w to samo... w tę samą koalicję. Wydaje się zresztą, że premier liczy raczej na pozyskanie posłów przechodzących z klubu do klubu. Słyszy się, że jedni chcą odejść z „Samoobrony”, inni z Platformy, jeszcze inni z PSL... Scenariuszy jest wiele, włącznie ze sformowaniem większości przez koło mniejszości niemieckiej. W końcu wystarczyłoby do tego tylko żeby zapisało się do niej 229 posłów z innych klubów. A patrząc na ten Sejm, gdyby taka na przykład Erika Steinbach sypnęła kasą, nie byłoby to niemożliwe.
Inne tematy w dziale Polityka