Kolejne dowody, że długotrwałe czytanie „Gazety Wyborczej” rzuca się na mózg. Ukazała się książka o „Piwnicy pod Baranami”, a w niej wzmianka (wzmianka!) na temat działalności piwnicznego kapusia o kryptonimie „Zygmunt”. To znaczy, o „Zygmuncie” jest tam więcej, bo był to współpracuś wyjątkowo aktywny, liczba jego donosów szła ponoć w setki, ale tylko raz wzmiankowali autorzy jego prawdziwe nazwisko – Michał Ronikier. Zdemaskowany bynajmniej nie wykrztusił z siebie żadnych przeprosin, po prostu wypędził dziennikarzy z domu. I, moje uszanowanie – wcale nie musi się bronić, obrońcy znaleźli się natychmiast, sami z siebie. Najpierw Krystyna Zachwatowicz-Wajda, w spontanicznym odruchu serca napisała do gazety list rozgrzeszający kapusia w imieniu własnym i nieżyjącego Piotra Skrzyneckiego, który – pewnie jej to przekazał z zaświatów talerzykiem – na pewno nie chciałby ujawniania tej prawdy. Po niej w liście do tej samej redakcji wystąpił krytyk Tadeusz Nyczek, kierując do Ronikiera słowa „Michale, jak się zobaczymy, udawajmy, że nic się nie stało”. Niestety, Nyczek nie precyzuje, komu w ramach udawania że nic się nie zmieniło ma Ronikier teraz streszczać swoje z Nyczkiem rozmowy. Zachwatowicz oznajmia autorytatywnie, że Ronikier nikomu nie wyrządził krzywdy, jego donosy nic w ogóle nie zmieniały i sprawa nie ma znaczenia. Nyczek równie autorytatywnie oświadcza, że Ronikier nie ponosi winy, bo to „SB wciągnęła go w błoto”. Pani Zachwatowicz wyraźnie nie wie, że dla SB nie było informacji nieważnych, każda mogła się przydać do gry operacyjnej lub szantażu; zresztą nie mam pojęcia skąd czerpie swą wiedzę o tym, co się SB przydało, a co nie, przecież chyba nie grzebała się w , jak to kazał nazywać Michnik „esbeckiej kloace”. Nyczek nie zauważa, że Ronikier nie napisał kilku byle jakich donosów, co mogło by świadczyć o wymuszeniu na nim współpracy, ale setki denuncjacji bardzo profesjonalnych i szczegółowych. „Przecież nikt normalny nie biegał z własnej woli na policję”, argumentuje Nyczek. [---] mać, jak można tak [---]! Nikt rozsądny, można powiedzieć równie mądrze, nie donosił z własnej woli na Gestapo. Ale, niestety, AK od pierwszych miesięcy okupacji przechwytywała i dokumentowała dziesiątki tysięcy takich donosów! Nikt rozsądny nie był z własnej woli szmalcownikiem. Ale szmalcownicy byli, i nic w materiałach historycznych nie wskazuje, by ich ktokolwiek musiał „wciągać w błoto”. Wystarczyła im prywatna żądza zysku. Tak się składa, że akurat akta krakowskiej SB zostały już pod tym kątem zbadane (patrz Henryka Głębockiego „Policja tajna przy robocie”) i wiadomo na pewno, że odsetek TW, którzy donosili ochotniczo, z własnej woli, za korzyści materialne i pomoc w karierze, grubo przekraczał 95 proc. całej agentury. Ronikier jest wspaniałym człowiekiem, znakomitym tłumaczem, no a przede wszystkim przemiłym człowiekiem – argumentują jego obrońcy. A dużo by kapuś na swej działalności zarobił, gdyby nie umiał takim wobec swych ofiar być, gdyby był odrażający, opryskliwy i na milę śmierdział ubekiem? Ciekawe, kto następny rzuci się bronić ewidentnego łajdaka i esbeckiej świni. Przecież to jakieś moralne zwyrodnienie! Totalna degrengolada! Kompletna zatrata już nie tylko herbertowskiego „poczucia smaku”, którym sobie krakowscy intelektualiści tak lubią wycierać gęby, ale w ogóle elementarnego poczucia dobra i zła! Nieodparcie kojarzy mi się to z czasami ostatecznego gnicia Rzeczpospolitej za Stanisława Augusta, z arcyświnią, zdrajcą i aferzystą Adamem Ponińskim, który, gdy wreszcie w obliczu wzbierających nastrojów patriotycznych król poczuł się zmuszony usunąć go z urzędu i postawić przed sądem, w dniu skazania na infamię wyprawił zaraz wystawną ucztę, na którą przyszli wszyscy liczący się dygnitarze, włącznie z tymi uważanymi za patriotów, późniejszymi promotorami konstytucji 3 maja. Żadnemu nie przyszło do głowy, że łajdakowi, jurgieltnikowi można by nie podać ręki, albo odmówić obecności na bankiecie! Tfu! Prawo karne zna pojęcie „współudziału po fakcie”. Kto, wiedząc o przestępstwie, przestępcę wspiera i chroni, podlega każe takiej samej, jakby współuczestniczył w jego przestępczym czynie. Uważam, że kto z własnej woli rzuca się usprawiedliwiać świnię, co do świństw której nie ma żadnych wątpliwości, winien być za współświństwo po fakcie otoczony taką samą jak ona publiczną wzgardą.
Inne tematy w dziale Polityka