[Poniższy tekst ukazał się w papieropwym wydaniu "Faktu", a ponieważ gazeta nie umieściła go w sieci, a stał się przedmiotem kontrowersji, publikuję go - z opóźnieniem - tu]
Rafał A. Ziemkiewicz
Rzeczpospolita opóźniona
Bliska mi osoba w połowie czerwca tego roku nabyła, jak to się nazywa w urzędowym żargonie, uprawnienia emerytalne. Tego samego dnia złożyła stosowne papiery w ZUS-ie. Jest, chwalić Boga, połowa listopada, a ZUS dotąd w ogóle nie raczył odpowiedzieć [jest już prawie połowa grudnia i nic się nie zmieniło - dop. RAZ]. Po licznych monitach wyjaśnił wreszcie, że skoro petentka pracowała przez szereg lat w Poznaniu, no to ściągnięcie stamtąd stosownych papierów do Warszawy „musi przecież potrwać”. Prywatnie ściągnęliśmy je w kilka dni, ale ZUS oznajmił, że to się nie liczy, oni muszą otrzymać wszystko kanałami oficjalnymi.
Gdy opowiedziałem o tym w telewizji, moja poczta elektroniczna i głosowa dosłownie spuchły od telefonów i listów opisujących bardzo podobne sytuacje, ze wszystkich stron kraju. Jak widzę, zjawisko nie jest jednostkowe, ma charakter tendencji ogólnej − czas upływający pomiędzy nabyciem praw do emerytury i innych świadczeń to dziś pół roku, rok. Być może stoi za tym wyrachowanie i jakieś ciche polecenie rządu. Kto nie ma rodziny, choruje albo musi płacić za leki, po prostu odkorkuje zanim urząd raczy załatwić jego sprawę, i w ten sposób państwo zaoszczędzi trochę tak bardzo mu potrzebnych pieniędzy.
Ale ZUS nie jest żadnym wyjątkiem. Właśnie przeczytałem o fiasku rządowego programu, otrąbionego niegdyś z wielką pompą, dożywiania dzieci w szkołach świeżymi owocami i warzywami. Program padł, bo dostawcy się zbuntowali – musieli wykładać własne pieniądze, a potem miesiącami nie mogli się doprosić należnej im zapłaty. Tego samego dnia inna gazeta doniosła, że choć mamy już połowę listopada, wiele organizacji pożytku publicznego dotąd nie doczekało się od fiskusa pieniędzy z jednoprocentowych odpisów, podarowanych im przez podatników płacących PiT-y (rozliczane, przypomnę, do końca kwietnia!). Nazajutrz w tej samej gazecie znalazłem informację, że przedsiębiorcy, którym obiecano rozmaite dotacje z Unii Europejskiej, nie mogą się przyznanych im pieniędzy doczekać już od miesięcy. W innej z kolei napisano o równie poważnych opóźnieniach w przekazywaniu należnych funduszy na leczenie przewlekle chorych, w jeszcze innej o zapowiadanym proteście policjantów, którzy od miesięcy nie mogą się doczekać swoich świadczeń.
To wszystko efekt prasówki tylko z dwóch dni! Komu się chce, niech zbiera podobne informacje dalej. Dodam jeszcze, że niedawno zadzwonił do mnie podłamany znajomy rolnik z Dolnego Śląska, z okolic dotkniętych niedawno powodzią. Oczywiście, w swoim czasie obiecywano powodzianom złote góry, a zwłaszcza „klęskowe”, preferencyjne kredyty na odbudowę zniszczonych gospodarstw. I mój rozmówca dostał taki kredyt, a jakże − na papierze, z podpisem samego wojewody. Tylko że w banku powiedziano mu, że pieniądze, owszem, będą, jak dobrze pójdzie, to za pół roku, a jak gorzej, to się zobaczy kiedy − a na razie niech sobie radzi sam.
Istnieją dwa wyjaśnienia tego stanu rzeczy − złe i jeszcze gorsze. Osobiście skłaniam się ku temu drugiemu.
Wyjaśnienie złe jest takie, że rząd PO-PSL po prostu najbezczelniej nas okrada. Jak pisał jeden z klasyków liberalizmu, nie ma takiej podłości, do której nie posunie się rząd, któremu brakuje pieniędzy − a temu rządowi pieniędzy brakuje rozpaczliwie. Wbrew powszechnie uprawianej propagandzie sukcesu, budżet państwa jest w stanie zapaści i na dłuższą metę nie da się tego ukryć księgowymi sztuczkami ministra Rostowskiego; rząd łaszczy się zatem na każdy grosz, który może podgrandzić obywatelom, odwlekając do oporu należne wypłaty i zarabiając w tym czasie na odsetkach od bezprawnie przetrzymywanych pieniędzy.
Jeśli tak jest, to jest źle. Ale, jak powiedziałem, obawiam się, że mamy do czynienia z czymś jeszcze gorszym. Przewlekłość działania administracji, nieudolność urzędów, ich nie wywiązywanie się z obowiązków mogą nie być efektem zamierzonego działania, ale po prostu objawem postępującego rozkładu państwa. Urzędy nie wypełniają swych funkcji, bo po prostu nie są w stanie ich wypełniać − od lat przecież ich dyrekcje i szefostwa, traktowane jako polityczny łup, obsadzane są zupełnie niekompetentnymi kolesiami i członkami rodzin polityków wszystkich szczebli, rozdyma się je bez sensu, aby rozmnożyć liczbę przeznaczonych na to stołków, a w doborze kadry kierowniczej obowiązuje selekcja negatywna. Nie można tak w nieskończoność.
Niewydolność urzędów idzie zresztą w parze z degrengoladą wszystkich agend państwa. Policzmy choćby, o ile dłużej trzeba w państwowej służbie zdrowia czekać na wizytę u specjalisty dziś niż dwa lata temu, i to mimo faktu, iż coraz więcej Polaków macha na NFZ-owskie dziadostwo ręką i leczy się prywatnie.
Państwo polskie po prostu się rozkłada, rozpada. Rząd umiejętnie ukrywa to pijarowskimi sztuczkami, w czym pomagają mu jak mogą propagandyści establishmentowych mediów, jak ongi peerelowscy „ozdabiacze i ornamentatorzy”, o których pisał w pięknym wierszu Zbigniew Herbert. Ale doświadczenie uczy, że choć Polaków oszukać łatwo, to nie sposób tego robić w nieskończoność.
Inne tematy w dziale Polityka