Mawiał o sobie "onkocelebryta". Uważał, że jest znany z tego, że ma raka. Był rzymskokatolickim duchownym, prezbiterianinem, doktorem nauk teologicznych, bioetykiem. Był założycielem Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio. Był księdzem z prawdziwego, najszczerszego powołania. Był człowiekiem o niewyczerpalnych pokładach empatii i niemierzalnych zasobach miłości do bliźnich. Ten film jest właśnie o tym i o nim, o Księdzu przez wielkie "K", o ks. Janie Kaczkowskim.
Historia opowiedziana z perspektywy Patryka Galewskiego, człowieka, który zawdzięcza księdzu Janowi bardzo wiele, jeśli nie wszystko. O relacjach między nimi, o rodzącej się przyjaźni. Jest o wybaczaniu, odrodzeniu i metamorfozie. O otwarciu się na drugiego człowieka i dawaniu mu drugiej szansy. Jest o życiu i jest o oswajaniu się ze śmiercią. I to wszystko, o czym opowiada ten film, wydarzyło się naprawdę.
Była to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier. Wiedziałem, że będzie dobrze, bo Dawid Ogrodnik, w obsadzie tego filmu, był gwarantem sukcesu, ale to, co uczynił z tą rolą, to jest obłęd. Brak mi przymiotników, żeby w sposób dostateczny opisać to, co zobaczyłem. Po seansie pomyślałem sobie, że gdyby chłop zagrał snopek siana, albo worek z węglem, to dokładnie to zobaczyłbym na ekranie. Za te rolę czapki z głów i niskie ukłony. Sprawdźcie sami.
Na zakończonym nie tak dawno festiwalu filmowym w Gdyni ani "Johnny", ani Dawid Ogrodnik nie znaleźli uznania w oczach jury. Nie dla nich najważniejsze statuetki polskiej kinematografii. Na szczęście jest tak, że filmy kręcona są dla ludzi, którzy płacą za bilety z własnych pieniędzy, dla ludzi, którzy nie są zapraszani na przedpremierowe pokazy i rauty, dla ludzi, którzy nie są na garnuszku filmowych wytwórni i dystrybutorów. I tę najważniejszą nagrodę, nagrodę publiczności, "Johnny" otrzymał.
Inne tematy w dziale Kultura