Przełożenie powieści Doroty Masłowskiej na scenariusz filmowy tak, by oddał klimat jej prozy, jej specyficzne pióro, wydaje się pomysłem dość karkołomnym. Pamiętam próbę Xawerego Żuławskiego z „Wojną polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną” której nie przetrwałem. Mocowałem się też z samą książką, ale na tym polu również poległem. Nie trafił do mnie film, a książka tym bardziej. Zastanawiałem się więc, czy porwanie się w swoim debiucie (scenariusz i reżyseria) Aleksandry Terpińskiej na Masłowską to nie jest straceńcza misja, czy podoła temu wyzwaniu. Podołała i udowodniła, że literaturę Doroty Masłowskiej można przenieść na duży ekran.
Film będzie budził skrajne emocje i jego oceny również będą mocno rozbieżne. Co do tego nie mam wątpliwości. Będą też tacy, którzy będą mieli ambiwalentny stosunek do tego obrazu i ja się właśnie do tej grupy zaliczam, bo tak naprawdę sam do końca nie wiem co sądzić o „Innych ludziach”. Warto więc, rozważając wybranie się na ten film do kina, nie bazować na ocenach i recenzjach innych, a tym bardziej nie kierować się zwiastunem, bo ten zupełnie nie oddaje specyfiki tego obrazu.
A obraz zaskakuje swoją formą przekazu bez dwóch zdań. Jest niekonwencjonalny, nietuzinkowy, jest unikatowy na tle polskich produkcji. W zasadzie jest to niemal musical rapowy. Znakomita większość dialogów w tym filmie jest rapowana lub melorecytowana i jeśli dołożymy do tego kapitalny montaż, świetny dźwięk (tak, polski film można bardzo dobrze udźwiękowić), to właściwie oglądamy prawie dwugodzinny rapowy klip, a nie film.
„Inni ludzie” jest filmem bezkompromisowym, mocnym, niepozbawionym scen, które balansują na granicy dobrego smaku, jednak granicy tej nigdy nie przekraczając. Jest filmem bardziej do słuchania, niż oglądania, bo chociaż jest kapitalnie zagrany i z klimatycznymi kadrami, to jednak clou tej historii są teksty. Fabułę zaś można zawrzeć w jednym zdaniu: „Inni ludzie” to film o życiu, problemach z nim związanych i próbach radzenia sobie z nimi.
Okiem dyletanta: 6/10
Inne tematy w dziale Kultura