Z trzecimi „Psami” Władysława Pasikowskiego jest tak, jak ze spotkaniem z pierwszą młodzieńczą miłością, której nie widziało się od dekad. Tuż przed jest dreszczyk emocji i podniecenia. W trakcie szybko orientujemy się, że ząb czasu jednak dla nikogo nie ma litości, nikogo nie oszczędza. Po tradycyjnym pytaniu „co u ciebie słychać?” i równie sztampowej odpowiedzi „wiesz… mąż, dzieci, dom, praca” z przerażeniem odkrywamy, że właśnie wyczerpaliśmy tematy do rozmowy. Po wszystkim trochę żałujemy, że do spotkania w ogóle doszło i dochodzimy do wniosku, że lepiej było zostać w domu z żoną, dziećmi i starymi wspomnieniami.
Po 25 latach odsiadki Franz Maurer wychodzi z więzienia. To już jest inny świat i w nowej rzeczywistości jest zagubiony. Jednak bardziej od Franza zagubiony jest Władysław Pasikowski. I to we własnym scenariuszu. „Psy 3” to jest trochę taka bieganina od wątku do wątku, z których kilka pozostaje niedomkniętych, parę prowadzi donikąd, a jeszcze inne, momentami, popełniają gwałt na logice. Zdjęciowo ten film wygląda naprawdę bardzo dobrze. Linda, Pazura, Dorociński robią, co mogą, by jak najwięcej wyciągnąć ze swoich postaci, które scenariuszowo są słabo rozbudowane. Muzyka Michała Lorenca jest tak samo genialna, jak w dwóch poprzednich częściach. I wszystko to niweczy scenariusz.
Gdyby ten film pozbawić spoiw i nawiązań do wcześniejszych „Psów”, traktować jako osobny byt, byłoby to w miarę poprawne kino sensacyjne. Ale nie można. Władysław Pasikowski, decydując się na kontynuację kultowej serii, sam sobie bardzo wysoko powiesił poprzeczkę i spalił próbę. Chcę wierzyć, że ten film, tak po prostu, po ludzku, mu nie wyszedł. Jednak coś mi podpowiada, że za wiele czasu i pracy na ten projekt nie poświęcił i od samego początku założył, że poleci na kultowości i sentymentach. Że świadomie postawił na komercję, kompletnie zaniedbując jakość. Mam nadzieję, że się mylę, bo jeśli nie, to znaczy, że Władysława Pasikowskiego dopadł vegaizm.
Inne tematy w dziale Kultura