Gdyby opisać jednym słowem pierwszy dzień negocjacji rosyjsko-ukraińskich w Stambule, byłaby to niepewność. Począwszy od miejsca, przez chronologię zdarzeń, po opuszczenie sali rozmów przez delegacje obu krajów.
Niepewność mieszkańcom Stambułu doskwierała od kilku miesięcy. Nikt nie był bowiem pewien, jaka będzie pogoda. Czy zaświeci słońce, spadnie deszcz, a może znów posypie śniegiem – i jak zawsze zima zaskoczy drogowców, a urzędy, banki, szkoły i uczelnie znów będą pracować zdalnie. Jednak od soboty słońce nie opuszcza miasta na styku dwóch kontynentów, a turyści coraz pewniej stawiają stopy w nadmorskich barach i kafejkach. Pewne i dobre warunki atmosferyczne zastali też negocjatorzy Rosji i Ukrainy, którzy dziś tj. we wtorek 29 marca zjechali do stolicy dwóch wielkich imperiów, by przez dwa dni negocjować pokój na świecie.
Pierwsze rozstrzygnięcie niepewności dzisiaj to miejsce. Zaplecze Pałacu Dolmabahçe – jednej z rezydencji sułtanów Imperium Osmańskiego, a później Ojca Turków – Mustafy Kemala Atatürka i kolejnych prezydentów Republiki. Skromne zabudowania między Muzeum Malarstwa, a Muzeum Morza. To miejsce wybrano na przyjęcie dwóch stron, które w Europie Wschodniej toczą wojnę. Sala rozmów, w której strony powitał obecny przywódca Turcji Recep Tayyip Erdoğan z zewnątrz bardzo niepozorna. Normalnie przechodzą tędy setki mieszkańców i turystów zmierzających na prom, taki wodny autobus, między popularnymi dzielnicami: Beşiktaş – Kadıköy. Dzisiaj stała się pilnie strzeżoną areną dyskusji.
Na zewnątrz szczelnie zasieki wojska, policji i innych służb tajnych, których rozszyfrowanie również jest niepewne. Co ciekawe miejsce negocjacji nie znajduje się z dala od wielkomiejskiej dżungli Stambułu, ale stosunkowo blisko jej serca. Bez trudu można się tu dostać promem, tramwajem, autobusem, a dla odważnych także samochodem. Sam budynek rządowy, w którym mieści się sala rozmów jest ogrodzony raczej skromnym białym płotem, niż wysokimi zasiekami wojskowymi. Do zabytkowych zabudowań prawdopodobnie z XIX wieku, dobudowano jednak specjalne korytarze bezpieczeństwa. Po drugiej stronie ulicy znajduje się kilkupiętrowy hotel, na dachu którego od rana czatują oddziały snajperskie. Na dole, wspomniana ulica jest odcięta od ruchu i stanowi dodatkowy pas bezpieczeństwa, oddzielając dyskutantów od setek zniecierpliwionych dziennikarzy.
Strefa dla prasy została ulokowana na.. chodniku. W pierwszych promieniach wiosennego słońca wyczekują reporterzy, fotoreporterzy, operatorzy kamer, prezenterzy i pismaki. Wojskowi sprawdzają legitymacje prasowe na wejściu, ale już plecaki i sprzęt są traktowane z dużą dozą zaufania. Mijają minuty, godziny. Wozy transmisyjne zaparkowane trochę dalej, korzystają z setek metrów kabli. Te plączą się także pod stopami fotoreporterów i prezenterów, którzy bez specjalnych zwyżek, muszą radzić sobie z tym co akurat mają. Jedni korzystają z walizek, inny czerpią z korzystnego miejsca przy barierce, a jeszcze inni nagrywają stand-upy w iście newsowych warunkach. Mniej więcej od 12 do 15 słychać rozemocjonowane głosy, bez względu na język. Niektórzy nie wytrzymują i wiedząc, albo może mając nadzieję, że negocjacje potrwają dłużej niż krócej – wychodzą na lunch. Barów i lokali nie brakuje. Inni, niczym biblijne panny roztropne, zamawiają jedzenie na wynos i konsumują na wspomnianym chodniku. Coraz więcej kubków po kawie i niedopałków papierosów. Kilka stanowisk komentatorskich nadaje nieustannie, a zmieniają się tylko goście. Około południa jedna z rosyjskich dziennikarek nagrywa stand-up nieco na uboczu press zony. Nawiązuje się ciekawa rozmowa między nią, inną Rosjanką, a tureckim reporterem, który większość życia spędził w Niemczech. Dyskutują, ale w głosach snuje się niepewność. Inni tłumaczą, że rozwiązania nie będzie. Na pewno nie dzisiaj. W trącanej nadzieją niepewności trwamy do 15, wówczas coraz bardziej nerwowe kroki. Wszyscy na pozycje. Mikrofony, niczym szable w dłoń oczekują ruchów w strzeżonej strefie. Pierwsze mają miejsce w okolicach parkingu dla samochodów. Kierowcy limuzyn gromadzą się na wspólnym papierosie, tak jakby w oczekiwaniu na ruszenie w trasę. Po chwili wychodzi do przedstawicieli mediów wychodzi ukraiński negocjator – Mychajło Podolak. Wygłasza oświadczenie strony Ukraińskiej.
Nie będę się silić na komentarze polityczne, a tym bardziej wyrokujące – co owe słowa miały znaczyć, czy argumenty są na tyle przemyślane, by skłoniły Rosjan do rozejmu. Jedno, co wzbudziło, także we mnie niepewność – to prośba o zmianę zasad gwarancji bezpieczeństwa Ukrainy, którą miałaby jej dać m.in. Polska. Podolak w oświadczeniu przed przedstawicielami mediów nie wymienia wszystkich państw, ale pada znamienne – Polsza. Niestety Stambuł o tej porze roku nie jest chyba ulubioną destynacją polskich redakcji, nawet jedna nie pojawia się w miejscu rozmów, które mamy nadzieję zmienią bieg kolejnych dni.
Bez odpowiedzi
Niepewność, której nie pozbyliśmy się po pierwszym dniu negocjacji rosyjsko-ukraińskich w Stambule skutkuje barakiem odpowiedzi. Dziennikarze, tłumnie zgromadzeni przed biurem Dolmabahçe również bez nich pozostali. Jeden z reporterów opozycyjnej stacji telewizyjnej w Turcji, zapytał mnie o trzy kwestie: rolę Turcji w konflikcie, nadzieję na możliwość porozumienia wypracowanego przez strony konfliktu w Stambule i kryzys humanitarny, który przeżywamy w Polsce. – Niepewność – skwitowaliśmy na koniec z Burakiem. Bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie jest w stanie wyrokować o przyszłości. Jedno jest pewne, nawarstwiają się pytania.
Jeszcze więcej pytań
Jednym z nich jest rola i pozycja oligarchów rosyjskich w Turcji. Minister Kułeba miał wydać polecenie dla ukraińskiej delegacji, aby dyplomaci – niczego nie jedni, a najlepiej, niczego nie dotykali. Ta pozornie niedorzeczna wypowiedź ma swoje początki w domniemanej próbie otrucia. Jej miał też zostać poddany znany oligarcha Roman Abramowicz. Jeśli to prawda, dlaczego były już właściciel klubu piłkarskiego Chelsea Londyn bierze udział w negocjacjach na szczeblu rządowym? Dziś pojawił się w Stambule, a dwa z floty jego jachtów są już zacumowane u wybrzeży Turcji. Szokujące jest więc to, że gdy opinia publiczna oklaskuje sankcje Wielkiej Brytanii nakładane na najbogatszych Rosjan, Turcja otwiera przed nimi swe wrota. Dodatkowo w dzisiejszych negocjacjach prymarną rolę zdał się odegrać sam prezydent Republiki Tureckiej – Erdoğan. Oczywiście, nie uzurpuję sobie prawa do nawet domniemanej odpowiedzi na te i pokrewne pytania, ale połączmy kilka faktów. Wojna, coraz więcej obrzydliwie bogatych Rosjan w Turcji, jej ogromne problemy finansowe i zżerająca inflacja oraz zbliżające się wybory. Chyba więcej nie trzeba tłumaczyć. A czy ktoś jeszcze ma wątpliwości, że na kontrolowanej wojnie można zarobić?
Zobacz galerię zdjęć:
Negocjacje rosyjsko-ukraińskie w Stambule zza medialnych kulis
Polka z kosmopolitycznymi zapędami na przyszłość. Córka, której w domu coraz mniej. Absolwentka Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Magister dziennikarstwa i komunikacji społecznej oraz licencjonowana turystka religijna z dyplomem Wydziału Teologicznego. W świecie nauki nie powiedziała ostatniego słowa. Dumna beneficjentka programu Erasmus+ (Włochy, Portugalia, Turcja). Zapalona wolontariuszka. Aktywistka i liderka w katolickich grupach młodzieżowych. Kocha sport, w każdej wolnej chwili podróżuje i nigdy nie stroni od polityki. Pracowita, wygadana, a na scenie lew. Poglądowo, konserwatystka, choć z podziwem odkrywająca wszystko, co inne. Lub prawie wszystko. Pracowita, z przebłyskami geniuszu, ale potrzebuje nieustannej motywacji. Uwielbia zadawać pytania, a chociaż nie musi wiedzieć, lepiej jak wie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka