Mija właśnie trzecia doba od zakończenia glosowania. W wielu miastach i miasteczkach nie tylko nie wiadomo, kto będzie miejskim radnym, kto sprawował będzie funkcję radnego powiatowego, czy też zasiądzie w Sejmiku Wojewódzkim. W dużej części naszego kraju wciąż niewiadomo kto wygrał wybory. Mija trzecia doba od zakończenia głosowania w wyborach samorządowych. Te trzy doby dobitnie pokazały, że jesteśmy bliżsi, nie ugruntowanej demokracji rodem z państw zachodniej Europy, ale państwom postkolonialnym. Jesteśmy bliżsi Białorusi, Ukrainie i Rosji, niż nam się do niedzieli zdawało. Te trzy doby pokazały całą fasadowość naszej demokracji – fasadowość demokracji Bantustanu.
Jeśli Prezydent Polski, także ustami swoich ministrów i doradców, przy akompaniamencie resortowych dziennikarzy, wmawia nam, że nic się nie stało, Polacy nic się nie stało, a Ci którzy drą szaty nad tym, co wyprawia i czego nie robi Państwowa Komisja Wyborcza – chcą, według wspomnianych, podpalić Polskę – to wypada się zastanowić, czy Prezydent od kilkudziesięciu godzin nie przebywa czasem na polowaniu w głuszy, czy ma dostęp do mediów i czy, aby na pewno, żyje w tym samym kraju co ja? Nikt trzeźwo myślący nie pokusi się chyba o stwierdzenie, że wszystko jest w porządku i absolutnie nic się nie dzieje? Wręcz przeciwnie, skala, nazwijmy to wprost – fałszerstw i nieprawidłowości wyborczych – jest przeogromna i przerażająca. Występuje na dotąd niespotykaną, albo dotychczas nie ujawnioną, w żadnych poprzednich wyborach, skalę.
Otóż żyjemy w kraju, w którym nie tylko nie działają serwery PKW, nie tylko nie działa oprogramowanie wyborcze, nie tylko ktoś bez problemu manipuluje wyborami z pozycji średnio rozgarniętego informatyka, nie tylko ktoś włamuje się na strony internetowe organów mających czuwać nad właściwym przebiegiem wyborów, ale także w kraju, w którym cudownie znikają głosy na kandydatów, mnożą się równolegle głosy nieważne, a całe głosowanie i jego przebieg upoważnia nas do stwierdzenia, że jesteśmy obywatelami, którzy w krótkiej perspektywie kilku lat stali się półdebilami, ćwierćinteligentami, potrafiącymi się wprawdzie podpisać w kratce przy odbiorze kart do głosowania, ale mającymi problem z poprawnym wypełnieniem karty do sprawowania demokracji w sposób bezpośredni. Wszak w 2010 roku wskaźnik ten ledwo przekraczał (do sejmików województw) 12% wszystkich głosów[i], a tymczasem w wielu miejscach Polski każe nam się wierzyć, że już co czwarty, a w takim Wejherowie nawet i dwóch na pięciu (40% !!) naszych rodaków to, albo anarchiści, którym o dziwo mimo wszystko zachciało się pójść do wyborów i oddali nieważny głos dokonując kontestacji władzy i aktu wyborczego, albo totalni ignoranci i analfabeci, nie potrafiący czytać ze zrozumieniem. Jeśli bowiem wierzyć mainstreamowym mediom, o fałszerstwie na masową skalę mowy być nie może! Dodam tylko, że w latach ubiegłych w głosowaniach innego typu odsetek głosów nieważnych nie przekraczał odpowiednio w 2010 roku: do rad gmin 3,7%, do rad powiatów 8,2%, a w wyborach na wójtów, burmistrzów i prezydentów miast 1,7% wszystkich oddanych głosów (zawsze w głosowaniach do sejmików był najwyższy, dlatego posłużyłem się najwyższą wartością). Ponadto do tych liczb należy dodać również systematyczny spadek procentowy liczby nieważnych głosów, począwszy od wyborów do Sejmu i Senatu w 2001 roku (korzystam z danych za ten okres), co jest nawet bardzo logiczne, gdyż powoli, ale systematycznie, stajemy się coraz bardziej świadomymi obywatelami, wyborcami, zapominając już, że istniało coś takiego jak lista Frontu Jedności Narodowej i nawet można było na nią głosować bez skreśleń.
Niestety ostatnie trzy doby dobitnie pokazują, że o ile obywatele odrabiają swoją lekcję demokracji sumiennie, o tyle nie wszystkie instytucje publiczne nadążyły za zmianami ostatniego ćwierćwiecza. Mamy zatem powtarzający się problem z nieważnymi głosami (w wyborach do Parlamentu Europejskiego działo się to w skali micro, ale kilka miejsc w kraju i tak mogło się poszczycić niechlubnymi statystykami – czyżby poligon doświadczalny?), mamy również powtarzający się problem rozdźwięku pomiędzy sondażami przed i powyborczymi, a wynikami wyborów (choć zazwyczaj to była granica błędu statystycznego, w przedostatnich wyborach dopiero miało to wpływ na przeinaczenie końcowego wyniku wyborów, to w tych wyborach problem urasta do rangi symbolu słabości tego Państwa), mamy wreszcie niesprawne instytucje Państwa i polityków, którzy wmawiają nam, że problemu nie ma, wręcz sami sobie go wykreowaliśmy, bo takie rzeczy, drobne obsuwy i problemy techniczne zdarzają się wszędzie, a w zasadzie to przecież nic się w ogóle nie wydarzyło i o co ten cały szum?
Na samym szarym końcu mamy wreszcie wynik, a w zasadzie jeszcze go nie mamy, bo o ile w małych miejscowościach, w okręgach jednomandatowych, można było sobie poradzić bez niezawodnych programów obliczeniowych PKW, wystarczyła kartka, długopis i od biedy kalkulator, trochę cierpliwości, by zebrać dane ze wszystkich obwodów, o tyle w dużych miastach ciągle nie wiemy, kto będzie nas reprezentował, nawet bezpośrednio zainteresowani – ciągle kandydaci, a jeszcze nie radni, wciąż nie wiedzą, czy już mogą otwierać szampana. No i ta rozbieżność wyników w stosunku do, badanych przecież regularnie, preferencji wyborczych Polaków. Partia, która jeszcze niedawno walczyła o bezpieczne utrzymanie się ponad progiem wyborczym i polityczne przetrwanie, nagle staje się niekwestionowanym zwycięzcą wyborów i w ciągu drugiej i trzeciej doby od zakończenia wyborów dostaje niesamowitego wiatru w żagle, potrajając swój wynik i zgarniając niemal całą pulę. Można by rzec, takie rzeczy to tylko w Erze, a jednak to się na naszych oczach dzieje. Statystyczny Kowalski w niedzielę usłyszał, że PO i PiS zgarną po 8 województw, a tymczasem PSL dziś ma ich rzekomo 10-11? Tenże Kowalski w niedzielę cieszył się lub psioczył na wygraną ugrupowania Kaczyńskiego, tymczasem nic bardziej mylnego, wybory wygrywa, choć nikt ciągle nie wie jak, PSL. Tenże Kowalski co chwilę słyszy też, awaria systemu, mamy 4% wszystkich głosów policzone, mamy 93%, mamy 60%, wznowienie systemu, znowu awaria, znowu mamy 45%... o co tu **** chodzi?
Państwowa Komisja Wyborcza i rządzący nami, w ciągu trzech ostatnich dób pozbawili właśnie pracy wszystkich cyrkowców i kabareciarzy w tym kraju – z tak wysokim poziomem groteski nikt nie był w stanie konkurować. Żenada, farsa, hańba, ogłupienie i cały ten spektakl, który obserwujemy, najwięcej mówią nam dziś o kondycji naszego Państwa i naszej demokracji. Ten tekst nie ma puenty… boję się włączyć radio, przeglądarkę internetową, telewizor… boję się, że życie samo napisze puentę do tego tekstu. Boję się tej puenty.
Radosław Marciniak
radoslawmarciniak@op.pl
Szczęśliwy tata wspaniałego młodego człowieka...
40 latek z ambicjami i apetytem na życie! Zakochany w książkach wariat bez telewizora!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka