Zastanawiam się ilu z Was było kiedyś na wyjeździe swojej ukochanej drużyny piłkarskiej? Zapewne niewielu, bo wszak Ci podążający za swoją drużyną kibice, to w istocie bandyci, chuligani, w zasadzie mordercy i gwałciciele, sądząc po tym jak ich wizerunek kreują od lat media. Mnie się tę kilkadziesiąt razy jednak udało wybrać i za każdym razem niemal wracam z takiego wyjazdu najzwyczajniej wściekły.
Wracam wściekły bynajmniej nie dlatego, że kolejny raz oglądam którąś już porażkę Widzewa z rzędu – może prawdziwy kibic nie powinien tego mówić, ale ja już przywykłem do tego, że piłkarze mnie nie rozpieszczają, więc to po mnie spływa. Oczywiście nie mówię, że nie ucieszyłbym się ze zwycięstwa, trzech punktów i euforii po wygranej mojej ukochanej drużyny, jednak jakoś moja „kariera” kibicowska potoczyła się w taki sposób, że piłkarze do takich euforycznych stanów mnie nie przyzwyczaili. Widziałem za to wiele kopania się po czołach, nie trafiania do pustej bramki z jednego metra i piłki nożnej na poziomie, którego zwyczajnie powstydzilibyśmy się na podwórku w czasach podstawówki. I mówi to jeden z najbardziej drewnianych piłkarzy na całym osiedlu. Wkurzony jestem zupełnie z innego powodu. Kolejny raz potraktowany zostałem jak baran, chuligan, bydło… resztę epitetów usłyszycie w TVN24 lub przeczytacie w Gazecie Wyborczej, albo dopowiedzcie sobie sami.
Ale zacznijmy od początku. Oczywiście teoretycznie żyjemy w wolnym kraju, no chyba, że tak się nieszczęśliwie zdarzyło, że jesteśmy kibicami, wtedy bynajmniej jako kategoria podludzi, nie podlegamy zdrowemu rozsądkowi, ale ustawom szczególnym. Otóż mecz piłkarski w tym kraju to taka impreza, na którą nie można pójść ot tak z ulicy, bo przejeżdżamy w okolicy stadionu i kieruje nami nagła ciekawość. Broń Boże. Żeby pojechać na mecz, trzeba to zaplanować. W końcu bez specjalnej karty, bez potwierdzenia swoich danych, złożenia w kartotece swojego wizerunku, wszelkich numerów PESEL, adresów zamieszkania i numeru buta, na dostanie się na stadion, ba na zakup biletu nie ma się szans, oczywiście jeśli jest się przeciętnym, statystycznym Kowalskim. Po tej procedurze, trzeba swoje odstać w kolejce po bilet, co w dniu meczu skutecznie zniechęca każdego do jakiegokolwiek przejawu kibicowania na wieki. Chyba, że jednak jesteśmy zapobiegliwi i załatwiliśmy to dużo wcześniej, a więc zaplanowaliśmy wizytę na stadionie z wyprzedzeniem i przewidzieliśmy dwa tygodnie przed meczem, że akurat będzie świeciło słońce i np. będziemy chcieli syna lub córkę zabrać na stadion. Ciekawa sprawa jest z meczami wyjazdowymi swojej drużyny. Tu zabawa jest jeszcze trudniejsza. Nieważne, że sektor dla gości ma np. 2000 miejsc pojemności, nie ważne, że stadion ma np. 44 000 pojemności. Na stadion może wejść tylko 750 kibiców gości, bo po pierwsze tak jest dla wszystkich taniej, po drugie wygodniej. Taniej, bo sztucznie (na papierze) wyłączając częściowo stadion z eksploatacji, organizator nie ponosi dodatkowych kosztów ochrony, wynajmu itp., wygodniej bo policja ma mniej roboty, wszak przyjezdnych bandytów najedzie się mniej to i może mniej się trzeba będzie napocić. Jak się poprosi o zwiększenie puli biletów, co mogłoby po pierwsze z tytułu uatrakcyjnienia widowiska skłonić jednak i większą liczbę miejscowych do odwiedzin stadionu, po drugie być jakimś odruchem normalności przeciwnym do wytyczonego kierunku działania naszych stróżów prawa, zmierzającym do nakładania zakazów i nakazów bez względu na ich prawomocność, sens i racjonalne uzasadnienie. Niestety nie ma takiej opcji, bo zawsze nieformalne naciski sprawią, że organizator gra tak, jak mu policja pozwoli, mimo najszczerszych chęci z jego strony. Objawia się to na przykład szepnięciem, że wprawdzie możecie dać przyjezdnym większą pulę biletów, ale w zamian za to każdy mecz do końca rundy będzie przez nas uznanym meczem podwyższonego ryzyka i będziecie musieli prawie dwukrotnie zwiększyć koszty jego organizacji. Ot taki delikatny szantażyk, na który nigdy nie ma i nie będzie dowodów, najwyżej domysły. Zresztą niejednokrotnie wbrew zdroworozsądkowemu rozumieniu swoich praw konstytucyjnych, chcąc wejść nawet na trybuny gospodarzy nie jest Ci to kibicu dane. Wszak organizator uzurpuje sobie prawo do niesprzedawania biletów osobom zamieszkałych w danym konkretnym województwie lub ogranicza to prawo tylko do mieszkańców swojego województwa. Ot takie „widzi mi się”. Niech żyje wolność i swoboda!
Kiedy już znalazłeś się w gronie szczęśliwców posiadających bilet, musisz sobie uświadomić, że niełatwo jest też na wyjazd dojechać. Służby zrobią dużo, żeby zniechęcić potencjalnych przewoźników. Kolej weźmie swoją konkretną, „atrakcyjną” cenę, za niezbyt wygórowane usługi, mówiąc oględnie, przewoźnicy autobusowi, jeśli zdecydują się jechać, mogą w dniu wyjazdu dostać ważny telefon z komendy, oczywiście może Pan jechać, ale po co ma Pan mieć w firmie później kontrole wszystkich autokarów? I to notoryczne? Jeśli jednak to nie nastąpi, po drodze może takiego kierowcę czekać wciąż niemało atrakcji. Na przykład czterogodzinne sprawdzanie stanu technicznego pojazdu, albo mandat za to, że jadąc w kolumnie, gdy jej czoło jest zatrzymywane na poboczu przez policję, również się staje za prowadzącym kolumnę pojazdem. Wszak nie wolno tu parkować, przy czym to akurat bez znaczenia, bo mandaty zdarzają się również za to, że się pojechało dalej, bo to nie zależy od przepisów, a od humoru zatrzymującego. Po prostu warto być domyślnym i wiedzieć czego policja oczekuje, kiedy się jest na tyle głupim, że wynajmuje się autobus kibicom na wyjazd. Po drodze też każda stacja benzynowa pracuje w trybie nocnym lub najczęściej nie pracuje (na tzw. Kulczykówce to udręka każdego wyjazdu), bo wiadomo, każdy kibic to złodziej i na pewno okradłby, gdyby mu pozwolono, każdą stację. Musicie więc uzbroić się i w cierpliwość w oczekiwaniu do okienka w ścianie, żeby pozwolono Ci coś kupić lub zwyczajnie uzbroić się w zapas paliwa i prowiant jeszcze przed wyjazdem.
Najczęściej, zatrzymana przed miejscem docelowym kolumna, jest na sygnałach prowadzona do stadionu tzw. konwojem, przez co takie miasto o tej feralnej godzinie jest zwyczajnie, skutecznie zablokowane. Sporo mieszkańców Gdańska miało chyba niezbyt udaną sobotę, jeśli autem przemieszczali się po mieście i ich plany przecięły się z wyznaczoną przez policjantów trasą konwoju kibiców Widzewa. Niespecjalnie dziwię się, że jesteśmy wtedy dla tych ludzi tymi złymi, bo też bym się pewnie, mając lepsze plany, denerwował stojąc w kilkukilometrowym korku tylko dlatego, że policja prowadzi jakieś „bydło, chamstwo, chuliganów” i pilnuje, że żaden z konwoju nie uciekł, bo biada wtedy temu miastu, wszystkim sklepom i dziewicom w promieniu 100 km. Bo tak kreowana i podgrzewana jest właśnie atmosfera, choćby poprzez konwojowanie wszystkich na autostradzie z prędkością 50 km na godzinę, przy niewątpliwym entuzjazmie innych użytkowników drogi. Na miejscu, już pod stadionem, czeka na Was, na 750 wybrańców jak macie szczęście sześć, ale najczęściej dwie lub cztery bramki, na których najpierw odnajdą Cię na liście, sprawdzą Twój PESEL ze swoją kartką, sprawdzą czy nr biletu zgadza się z danymi na swojej liście itd. Trwa to około pół do minuty na osobę przy dobrych wiatrach, choć z doświadczenia wiem, że może trwać na tyle długo, że w ciągu 3 godzin można wpuścić przez 3 furtki zaledwie 140 osób z 800 przybyłych i później nagle, cudownie lista po prostu ginie i co Pan nam może zrobić? (Wisła Kraków parę lat temu). I czemu Ci kibice są tacy niewyrozumiali i poirytowani?
Kiedy już przejdziesz przez taką kontrolę, musisz podejść do kołowrotka, zeskanować imienny bilet z kodem kreskowym, przejść przez kołowrotek, który zapisuje Twoje dane wraz z wizerunkiem, bo wyposażony jest w kamerę, a najczęściej w kilka, a nad nim wisi kolejnych kilkadziesiąt. Później już tylko kontrola ręczna, czyli macanko, czy nie wnosisz zakazanych i niebezpiecznych przedmiotów takich jak woda mineralna w pół litrowej butelce, ewentualna kontrola alkomatem, możliwe obwąchanie przez psa do wykrywania narkotyków i ewentualnie drugiego do wykrywania pirotechniki. Wszak zakładając najbardziej krwiożerczy z kibicowskich atrybutów – szalik – stałeś się jednym z nich – wykluczonych, wyjętych spod prawa bandytów i zamknij się! nie masz żadnych praw!, słuchaj poleceń ochrony!, bo za sprzeciw możesz być ukarany do dwóch lat w zawieszeniu i przez 2 lata w dniu meczu będziesz odwiedzał najbliższy Twojemu miejscu zamieszkania komisariat. WRESZCIE jesteś na stadionie!!!! Wiktoria!!!! Nic z tych rzeczy! Najpierw mecz, paradoksalnie najczęściej, najbardziej nudna część całego dnia. Siedzisz w klatce, za kratami lub pleksi, odgrodzony drutami kolczastymi, masz szczęście jak herbata jest gorąca, w toalecie są ręczniczki i mydło (jeśli jest w ogóle kibel!), wystarczyło cateringu dla wszystkich zainteresowanych. Jak nie to nie masz szczęścia i taki już Twój los, i albo zmarzniesz, bo w listopadzie będą tylko zimne napoje i hamburgery w temperaturze letniej (Korona Kielce), albo latem na przykład w sierpniu zimne napoje skończą się już w połowie kolejki i stój sobie kolejnych parę godzin w 26 stopniach ciepła bez picia (Pogoń Szczecin).
Po meczu trzeba także opuścić stadion. Najczęściej nie wyjdziesz bezpośrednio po meczu, musisz poczekać godzinę, czasem dłużej, aż miejscowi fani się rozejdą i się nie pozabijacie gdzieś pod stadionem – Wy cholerni bandyci! Masz szczęście jak nie ma akurat nadgorliwego komendanta policji, młodych wilczków z pobliskiej szkółki policyjnej (pozdrawiamy serdecznie Legionowo i ścieżki zdrowia z dworca i na dworzec, wjeżdżanie końmi w tłum – tradycyjna zabawa ZOMO z wizyt na Legii Warszawa) ewentualnie zakompleksionej i prowokującej ochrony (jedna firma na Górnym Śląsku zwłaszcza brylowała w doborze „profesjonalnej” kadry). Nie masz szczęścia, kiedy tydzień wcześniej na innym stadionie dojdzie do dużej zadymy i ktoś będzie chciał zatuszować nieporadność służb i ich kilkuminutowy brak reakcji na eskalacje konfliktu i wydarzeń, tłumaczony zagubionymi kluczami przez ochronę. Wtedy jeśli na trybunie wybuchną ze dwie petardy hukowe przemycone przez wnikliwe sidła kontroli, może się wydarzyć, że wyjście ze stadionu nie jest takie proste, jak wejście nań. Może się też okazać, że dobrze by było nie użerać się już z przyjezdnymi w tym roku i należy udowodnić organizatorom jak bardzo są nieprzygotowani na organizację meczu z kibicami gości, może się okazać, że przypadkowo trzeba się przypodobać, albo premierowi, który już kiedyś wytoczył stadionowemu bydłu wojnę, a jego psy gończe prokurowały dziwne oskarżenia, próbując złamać niepokornych kibiców, co tylko ośmieszyło samego wojującego polityka, albo trzeba się przypodobać wojewodzie z tego samego ugrupowania co premier, wszak posada komendanta nie jest dożywotnia, a uznaniowa, trzeba się zatem wykazać zasługami. Wtedy Ty też definitywnie nie masz szczęścia, tak jak ja w sobotę. Nawet jeśli kierownik ds. bezpieczeństwa obiektu wyraźnie twierdzi, że nie ma podstaw do żadnej nerwowej interwencji, bo było grzecznie, prawie miło i nic się nie wydarzyło, a sprawcę wykroczeń poszuka się na monitoringu i porówna z zapisem z wejścia na stadion i wyciągnie po paru dniach konsekwencje. Ale nie on tu rządzi. Pałowanie, gazowanie w twarz w zamkniętym pomieszczeniu z odległości pół metra, zasłaniając jednocześnie jedyne wyjście, zrzucanie i spychanie ze schodów, szarpanie, to delikatne pieszczoty jakich możesz doświadczyć. Jeśli dasz się sprowokować, pod stadionem czeka już armatka wodna, brygada AT z bronią gładkolufową, więc modlisz się, żeby nie doszło do pomyłki takiej jak na pamiętnych łódzkich Juwenaliach lub odruchowo odwracasz wzrok, bo wszak strzelać można tylko od pasa w dół z takiej broni, ale kilkunastu kibiców jakoś bez oka chodzi. Jeśli jednak nie dasz się sprowokować, to po pół godziny nerwówki i przepychania się, myślenia po cholerę Ci to znowu baranie było, wyjdziesz ze stadionu mając szczęście z pominięciem punktu medycznego, upokorzony, zły, ale w nienaruszonym stanie. Jak nie masz szczęścia, to oślepionego śmierdzącym, duszącym gazem, wywołującym zarówno obfite łzawienie jak i duszności, zaprowadzą Cię koledzy do karetki, albo zrobi to zaprzyjaźniony pracownik klubu (dzięki Jacku!), który sam zresztą przy tym obrywa fajną porcję gazu. Masz szczęście jeśli sprawnie udzielą Ci pomocy i jeśli w ogóle, będzie miał kto, wszak na sektorze dla gości i w jego okolicy karetki brak, jest za to na sąsiedniej trybunie 150 metrów dalej korytarzami. Jak nie masz szczęścia to ubranie możesz mieć praktycznie do wyrzucenia, a przynajmniej musisz je zdjąć od razu, wszak w smrodzie gazu nie da się wytrzymać, jeśli potrzesz oczy przemyjesz je wodą masz przerąbane, woda wchodzi w reakcję z gazem i sprawia, że dopiero poznajesz co to ból. Dwa następne dni z pewnością należą do udanych, gdy zmazujesz resztki gazu z zakamarków oczodołów i twarzy kolejny raz przywołując wspomnienia niedawnych pieszczot. A na powrocie, znowu konwój i 40 km/h, pozamykane stacje benzynowe po drodze, zamknięty o 21 MacDonald na autostradzie i głodny, zły, zmęczony meldujesz się w domu.
Czy było warto? Nie jestem wielkim fanem wyjazdów, czego nigdy nie ukrywałem i za co często spotykał mnie ostracyzm ze strony moich kolegów ze środowiska, „ciężko wkręconych” w wyjazdy. Z czasem zrozumieli, pożartują, ale przywykli do mojego dziwactwa „braku entuzjazmu”. A jednak jakiś dreszczyk emocji i jakaś przygoda przeżyta. Wszystko dobrze się skończyło pręga po pałce niewielka, wszak wlazłeś na prewencje na ślepo szukając ściany wzdłuż której miałeś zamiar iść do wyjścia z tłumem. A skoro dobrze się skończyło, to było warto. Choć ile to już osób wielokrotnie obiecywało sobie, że nie da się znów traktować, jak barana, złodzieja i bandytę. Ja również, a jednak czasem coś tam mnie ciągnie na ten kibicowski szlak.
Oczywiście pojawią się głosy, czy w takim razie wszyscy wokół źli, a kibice tacy święci? Skądże znowu, jako kibic, znam dobrze grzechy tego środowiska, wiem, że nie zawsze jest grzecznie, bywa niekulturalnie, choć najczęściej z humorem, zdarza się i patologicznie. Wśród kibiców tak jak i wśród bywalców koncertów, dyskotek, miłośników kina, są i prawnicy, są i złodzieje, to przekrój społeczeństwa, zdarzają się pracownicy korporacji i tzw. fizyczni, właściciele dużych firm, giełdowi gracze, bezrobotni, śmieciarze i kombinatorzy. Stadion nikogo nie wyklucza, każdy niemal jest w stanie się w tym środowisku odnaleźć. Zdarzają się zatem i pijacy i abstynenci, Ci co uwielbiają komuś przy… jak i Ci stroniący od przemocy. Sęk w tym, że mówi się tylko o tej negatywnej stronie trybun. Ze wszystkim kibiców robiąc i złodziei i bandytów i chuliganów, ogólnie patologicznych zwyrodnialców. A z takimi wiadomo nie ma się co patyczkować. Każda okazja będzie dobra by nawet drobny incydent przekuć w zadymę, przynajmniej medialnie zrobić z czegoś, co było nieznaczącym momentem, główny news wieczornych wiadomości. Władza daje pełne przyzwolenie na gnojenie i traktowanie kibiców jak bydło, bo jest jej tak wygodnie, to wdzięczny wróg, który nie ma zbyt wielu okazji do przedstawienia swoich racji. Bo z bandytami nikt nie rozmawia. Media niemal nigdy nie starają się dociec prawdy, zazwyczaj powielają i utrwalają stereotypy, wbrew faktom, takim jak choćby ostatni raport PZPN dot. bezpieczeństwa na stadionach, kolejny zresztą od wielu lat, który wykazuje, że wraz z poprawą współpracy klubów z kibicami, poprawą infrastruktury, problemy na stadionach znikają i marginalizują się. O tym niewygodnie pisać, wszak nie jest to zbieżne z oficjalną linią partii. Więc wykorzystajmy każdy precedens w postaci incydentu stadionowego, by utrwalić raz ukutą teorię, że każdy kibic to bandyta i niech tak już na wieki wieków pozostanie. A kibice cóż, przywykli do tego, że są wrogiem publicznym nr 1, medialnym chłopcem do bicia, zrobią więc swoje, wkurzając się na swą niedolę, zamykając się jeszcze bardziej w swoim sosie. Pomimo zakazów, pomimo głupiego prawa, nieprofesjonalnych służb, niesprzyjających warunków, często wręcz na przekór wszystkiemu i tak pojawią się na kolejnym wyjeździe, nie licząc specjalnie na ulgowe traktowanie. Na kolejny wyjazd pojadą jak zawsze, jak na wojnę, zobaczyć przeciętny mecz na nowoczesnym, nikomu nie potrzebnym, pustym w 70% obiekcie, otoczonym zasiekami lepiej niż niejedna jednostka wojskowa, męcząc się, denerwując, dopingując w deszczu i palącym słońcu swoją drużynę, bez cienia nadziei nie tylko na akceptację, ale i na zrozumienie i życzliwość kogokolwiek, kto tego nigdy nie przeżył. I mimo wszystkich tych przeciwności losu, na pewno odkładając kolejny bilet do wyjazdowej kolekcji, często z obolałymi plecami od policyjnej pałki powiedzą, że i tak było warto. Spróbujcie to kiedyś przeżyć sami, może zrozumiecie o czym popełniłem ten nazbyt długi, a i jak traktujący temat po łebkach tekst!
Szczęśliwy tata wspaniałego młodego człowieka...
40 latek z ambicjami i apetytem na życie! Zakochany w książkach wariat bez telewizora!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości