Wszystko się może zdarzyć… czyli bardzo subiektywny przegląd partii politycznych w Polsce (część 2 - ostatnia)
Ostatnim razem w telegraficznym skrócie starałem się opisać moje spojrzenie na dwie największe partie polityczne rządzącą PO i opozycyjną PiS. Dziś postaram się opisać resztę polskiej parlamentarnej sceny politycznej.
Swoją drugą część rozważań dotyczących polskiej sceny politycznej rozpocznę od PSLu, choć sondaże, zwłaszcza im bliżej wyborów parlamentarnych, co rusz skazują tę partię na pozaparlamentarny niebyt. I to od wielu dobrych lat. Myśląc o PSL nie wiedzieć czemu od razu nasuwa mi się na myśl hasło „polityczna prostytucja”. Za miejsce u władzy pójdę z każdym i każdemu się sprzedam. Tak jednym zdaniem scharakteryzowałbym PSL, gdyby ktoś mnie o to poprosił. Dodałbym jeszcze informację, że jest to partia totalnie bezideowa. Jedyny stały punkt programu wyborczego PSL to pozostawienie KRUSu. To wszystko. Partia ta ze swoim liderem kojarzącym się z robotem, cyborgiem, niekoniecznie z udaną wersją, jest dla mnie w swojej odsłonie parlamentarnej po prostu nie do zniesienia. Dużo wskazuje na to, że może być tak samo stabilnym koalicjantem PO jak i PiS, nie mówiąc już o SLD, jeśli ta odrodziła by się do postaci z przełomu wieków, bo ten wariant został już w przeszłości i to nawet dwukrotnie przećwiczony. Nigdy nie wiem co liderzy tej partii chcieliby przekazać społeczeństwu. Nie mam bladego pojęcia jakich wartości broni i jaki program reprezentuje w codziennym życiu politycznym ta partia. Poza jednym. Pozostać blisko koryta. Po ostatnich wyborach wydawać by się mogło, że rosnący w siłę Ruch Palikota jest w stanie zastąpić PSL w koalicji. Zapewne gdyby taki był plan bez trudu udałoby się go zrealizować. Myślę jednak, że plan był zgoła inny, ale i tak Tusk, dzięki Palikotowi, mógł zaśmiewać się do rozpuku widząc nerwowe zachowanie Ludowców przemierzających sejmowe korytarze. Jak ten strach przed oderwaniem od przysłowiowego żłoba było u nich wtedy widać… Co ciekawe ta partia ma nawet sporo mądrych działaczy w terenie, przynajmniej kilku takich udało mi się spotkać na swojej drodze życiowej. Jednak jej reprezentacja parlamentarna sprawia, że nigdy w życiu nie byłbym w stanie przedłużyć egzystencji tej partii choć o jeden dzień oddanym na nich głosem.
Powyżej wspomniałem o planie, którego częścią jest Ruch Palikota. Cóż, myślę, że powstanie tego ugrupowania jest niczym innym jak tylko cwanym planem nakreślonym gdzieś w zaciszu gabinetów, który chyba od czasu do czasu trochę wyrywa się spod kontroli. Plan moim zdaniem był taki. Janusz odchodzi z Platformy, skupia wokół siebie zupełnie nowych ludzi, nie sięga po znanych działaczy, nie jest secesjonistą, nie rozbija PO, choć ma tam przyjaciół, którzy zapewne z chęcią by się do niego przyłączyli. Ale PO ma być kojarzona z umiarkowanym centrum sceny politycznej z różnymi wewnętrznymi frakcjami ściągającymi w określonych przypadkach uwagę bardziej prawicowych lub bardziej centrowych wyborców. A Palikot ma swoje lufy wymierzone w elektorat lewicowy. Media, jakoś tak zupełnie przez przypadek, kreują go na zbawcę polskiej lewicy i to wszystko tuż przed rozpoczynającą się kampanią wyborczą. Plan mógł mieć dwie odsłony. Wykreowane sztucznie wskaźniki piękności i popularności, zwane dla niepoznaki sondażami przedwyborczymi, zakładały wejście Palikociarni do Sejmu. I albo widz tego nie kupi, ale i tak najbardziej ucierpi na tym SLD bo Palikot im te 2-3 punkty procentowe urwie, a przy liczeniu mandatów to może być ogromna różnica, albo Ruch Palikota zasiądzie w poselskich ławach, bo naród kupił tę popularność jako prawdziwą w myśl zasady „jeśli Palikot ma realne szanse przekroczyć próg wyborczy, co wynika z sondaży, to mój głos na niego nie będzie zmarnowany”. I tak też się stało. Wyborcy zagłosowali na Palikota i spółkę z dokładnie tego, wymienionego powyżej powodu i dokładnie poprzez odwrócenie tej logiki nie zagłosowali m.in. na Janusza Korwin – Mikkego. Bo wyborcy, w większości przypadków, dość prosto postrzegają kwestie wyborów: łapie się w sondażach, to ma szanse, lepiej na niego zagłosuję, to Ci inni nie będą tacy mocni, a tym może uda się coś zmienić na polskiej scenie i odwrotnie, nie łapie się, nie zagłosuje na niego, nie będę osłabiał innych, tych co szanse mają, bo Ci i tak się nie dostaną i nie będą mieli szans na zrobienie czegokolwiek. Tylko ten plan, jak już wspomniałem, trochę zaczął się wyrywać spod kontroli. Palikot zdobył „za dużo” głosów i naprawdę uwierzył w to wszystko, co o nim powiedziano w telewizji i napisano w gazetach. Za bardzo uwierzył w siebie i za bardzo stara się usamodzielnić. Ale mimo to cały czas konsekwentnie szuka swojego miejsca na lewicy, mając może w pamięci blisko 40% poparcie jakim przed aferą Rywina cieszyły się w Polsce lewicowe rządy, jest więc się o co bić. Wiem, że dużo osób nie wierzy w taki plan, nie wierzy w sztucznie kreowane konflikty, odejścia itd. Warte zastanowienia jest jednak to, że odchodząc z PO Palikot oddalił od Platformy cały ten negatywny elektorat jaki mu towarzyszył i jakiego tej partii wespół ze Stefanem Niesiołowskim przysporzył. A tego z kolei pana umiejętnie schowano, przesuwając go do trzeciego szeregu i zakładając mu lekki kaganiec na wypowiedzi w mediach, wracając tym samym do nieskazitelnego wizerunku na tle kłótliwego PiSu. Mimo wszystko wydaje mi się, że Palikot rozumie, że nie jest jeszcze w stanie samodzielnie dzielić i rządzić na polskiej scenie politycznej. Musi się wzmocnić, zwłaszcza w terenie, bo tam ma bardzo słabe struktury, musi wreszcie zacząć przejmować skuteczniej zarówno elektorat, jak i działaczy SLD, które w terenie, po tych ciężkich latach, ma struktury raczej stabilne, mocno wykrwawione, ale i zaprawione w bojach i w dużej mierze wierne – sprawdzone.
Ci co mieli już odejść – raczej zdążyli, jak szczury, uciec, albo do PO, albo właśnie do Palikota. Zresztą duża część polityków w terenie odnoszę wrażenie, że zwyczajnie Palikotowi nie ufa. Gdyby było inaczej, SLD zostałoby już zdemontowane i rozebrane na części pierwsze. Zwłaszcza, że na szczeblu krajowym od dawna nie ma dość skutecznego pomysłu na to, by dodać tej partii trochę blasku. Postawienie na młodych miało czasem lepszy, czasem gorszy skutek, ale nie było na tyle skuteczne, żeby mocniej odbudować zaufanie społeczne oraz przywrócić SLD odrobinę dawnego blasku. Secesjoniści z SLD, jeśli nie ma ich w PO, praktycznie już w polityce nie istnieją. Postawienie na sprawdzonych w międzypartyjnych przepychankach ludzi, pokroju Leszka Millera, z pewnością na krótką metę może okazać się skuteczne. Na pewno jednak Leszek Miller nie jest w stanie znacząco rozszerzyć elektoratu SLD, zwłaszcza o ludzi młodych, którzy jeśli wykazują sympatie lewicowe raczej lgnąć będą do Palikota. SLD potrzebny jest spektakularny sukces, albo spektakularne ośmieszenie się głównego konkurenta tej partii. I jedno i drugie nie jest niemożliwe, ale nie wydaje się dziś realne. Jeśli miałbym obstawiać, uważam, że ta partia rozwijać się nie będzie. Utknie na kilka kolejnych lat w tym samym miejscu, bo ani PO ani PiS nie będą jej rozpatrywać pod kątem ewentualnego sojuszu powyborczego. A to prędzej czy później sprawi, że jeśli nie wydarzy się cud, SLD musi zostać jeszcze bardziej zmarginalizowane. Głód stanowisk, władzy wśród działaczy tej partii jest spory i jeśli nie zostanie w części choć zaspokojony, część struktur tej partii się rozpadnie jak domek z kart. W końcu jednym z priorytetów partii politycznych jest zdolność do wygrania wyborów i sprawowania władzy, a nic nie zanosi się na to, by SLD posiadało tę zdolność. Na pewno nie będzie jej łatwo przetrwać, choć trzeba uczciwie przyznać, że spore kontrowersje związane z działaczami Ruchu Palikota na razie pracują na jej korzyść. Gdyby Palikociarnia miała trochę inne oblicze, gdyby wreszcie odcinała się wyraźniej od niepopularnych rządowych działań, zwłaszcza chodzi to chociażby o sprawę przedłużenia wieku emerytalnego, zapewne trudniej byłoby SLD odnaleźć się w tej rzeczywistości. Inna sprawa, że wciąż doświadczenie działaczy, doświadczenie parlamentarne działa na korzyść SLD. Ruch Palikota to partia w zasadzie jednoosobowa. SLD pokazało, że nawet totalne kompromitacje jej liderów nie sprawią, że nie można uruchomić drugiego lub nawet trzeciego szeregu, gdzie przez pewien czas znalazł się Leszek Miller, zaś ewentualna kompromitacja Palikota oznacza koniec jego ruchu. I to może być szansą dla SLD i to zapewne jest też swoistym kijem w rękach rządzących, wciąż posiadających, mimo powolnej zmiany frontu, przeogromny wpływ na główne, opiniotwórcze media.
W parlamencie są jeszcze tzw. Ziobrzyści, czyli klub Solidarnej Polski. Jak wszystkim secesjonistom z PiS, nie daje im większych szans przetrwania. Mimo wszystko zadziała mechanizm głosowania na dużego, bo może on wygrać z PO, nie wolno mu odbierać tej szansy. Choć prorządowe media po cichu przy pomocy Ziobrzystów podkopują PiS, to przy urnach wyborczych jednak ostatecznie powinien rozstrzygnąć się ich los. Na ich niekorzyść oczywiście. Ja przynajmniej nie wróżę temu ugrupowaniu świetlanej przyszłości. W zasadzie niewiele więcej mogę o nich napisać. Po prostu są i uprawiają swoją politykę za pomocą konferencji prasowych, najczęściej komentując to co Jarosław Kaczyński zrobił, albo to czego nie zrobił.
Uważny czytelnik lub ten, który jeszcze nie usnął zapewne zwróci uwagę na to, że mniej lub bardziej krytycznie „przejechałem się” po wszystkich ugrupowaniach parlamentarnych. Gdzie zatem leżą moje sympatie polityczne? Po części w ludziach, po części poza parlamentem. W ludziach, bo w zasadzie prawie w każdej partii można dostrzec kogoś, kto będzie jej mniejszym złem. Na tle wielu marnych polityków, a w zasadzie politykierów, tych kilka osób wyróżniających się pozytywnie, wydaje się ostatnią deską ratunku przy wyborach sumienia czynionych często nad wyborczą urną. Z drugiej strony zapala się nieustannie światełko… jeśli wciąż wytrzymali w tym bagnie, siedzą w tym błocie od lat to może wcale nie są inni? Może taka brudna jest po prostu polityka i nie ma w niej postaci kryształowych? Może po prostu reprezentacja parlamentarna odzwierciedla w dużym stopniu to jacy sami jesteśmy? Na pierwszy rzut oka hałaśliwi, krnąbrni, skłóceni, wiecznie walczący nie wiadomo o co, nieuczciwi, niekompetentni, dopiero głębiej poniżej tej hałastry, jesteśmy jacyś bardziej ludzcy, normalni, rzeczowi. Ciężko to oceniać. Wracając jednak do głównego tematu, jedno jest pewne, każde kolejne wybory przysparzają mi wielkiego bólu głowy. Zawsze są to dla mnie wybory między cholerą, a dżumą. Jak wielu z Was czuje się dokładnie tak samo?
Radosław Marciniak
radoslawmarciniak@op.pl
Szczęśliwy tata wspaniałego młodego człowieka...
40 latek z ambicjami i apetytem na życie! Zakochany w książkach wariat bez telewizora!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka