Radosław Marciniak Radosław Marciniak
329
BLOG

Na dobry (mam nadzieję) początek… czyli, od czego by tu zacząć?

Radosław Marciniak Radosław Marciniak Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Jako, że pisanie od zawsze sprawiało mi sporo radości, postanowiłem, zresztą za namową kilku osób, wrócić do tego zajęcia. Oczywiście to wtrącenie z poprzedniego zdania nie jest przejawem megalomani, tudzież przerostu ego albo gigantycznego mniemania o swoim "pisactwie" – niestety – rzesze wiernych fanów nie rozbijały pod moim oknem miasteczek namiotowych po to tylko by mnie zmiękczyć, abym po prawie pięciu latach przerwy wrócił do pisania. Kilka osób stwierdziło po prostu, że warto robić w życiu rzeczy, które się lubi, uwielbia, a czasem nawet i kocha, a że sami swoimi postawami byli żywymi przykładami wcielania tej teorii w życie, postanowiłem iść w ich ślady i wrócić do zajęcia, które bardzo amatorsko i głównie dla własnej satysfakcji, uprawiałem przez ponad pięć lat – czyli do pisania. Stwierdzenie niby oczywiste – robić w życiu to, co się naprawdę kocha. Ale jakże często trudne w realizacji. Ile to już razy obiecywałem sobie, że zrobię w życiu kilka rzeczy tak po prostu dla siebie, rzeczy, choć może ładniej zabrzmi określenie czynności, aktywności – które mnie pociągały, które mnie fascynowały i które dawały mi ogromną radość zawsze, kiedy je wykonywałem. A potem nagle bez powodu i bez jakiejkolwiek racjonalnej przyczyny porzucałem je z dnia na dzień… i przez wiele tygodni nie potrafiłem do nich wrócić… zmęczenie materiału?

Ostatnia przerwa jak już wspomniałem trwała pięć długich lat. W tym czasie oczywiście zdarzało mi się popełnić kilka tekstów, ale głównie na użytek własnej edukacji – przydługi referat o Czeczeni, kilka innych mniej lub bardziej lotnych w ocenie mojej i słuchaczy tekstów i wreszcie urodzony w bólach jeden z istotniejszych tekstów z punktu widzenia formalności edukacyjnych – praca magisterska. Ponad 130 stron, które sprawiły, że mogę się szumnie tytułować magistrem. Ech, to nawet nie brzmi specjalnie dumnie. W końcu jest nas w tym kraju pewnie kilka, jeśli nie kilkanaście milionów. No, ale nikt mnie przecież do tego nie zmuszał, a z perspektywy czasu trochę szkoda, że ten ciekawy studencki czas mam już za sobą. Z wielu powodów przykro jest dorastać.

Ale wracam do wątku głównego, czyli mojego, jak sam to określam „pisactwa”. Zacząłem w podstawówce w gazetce szkolnej, ba zrobiłem w niej nawet wywiad ze Świętym Mikołajem – a to już coś, później w wieku 16, może 17 lat zacząłem publikować do lokalnego tygodnika „Głos Rawy Mazowieckiej i Okolicy”. Przygoda z „Głosem” trwała chyba do 2006 roku, kiedy to zmieniła się obsada redakcji i naderwane moim wyjazdem do Łodzi na studia związki z redakcją zupełnie się ucięły. Z jednej strony żałuję, że tak się stało, z drugiej chyba i we mnie i w nowych władzach redakcji brakowało wzajemnej identyfikacji ze sobą i z braku bezpośredniego kontaktu umarło to śmiercią naturalną. Z dzisiejszej perspektywy bardziej żałuję jednak, że nie rozpocząłem wtedy jakiejś nowej przygody z inną redakcją, gdzie mógłbym kontynuować swoją pasję. Ale widać nie było to wtedy dla mnie aż tak ważne, a może po prostu podświadomie byłem tym trochę zmęczony i potrzebowałem przerwy. Okres pracy w „Głosie” i współpracy chociażby z naszą naczelną – Sylwią Łopacińską – wspominam bardzo dobrze. Wiele się, jako młody chłopak nauczyłem. Nie tylko o tym jak pisać, co pisać, a czego lepiej nie pisać, ale też poznałem wiele praktycznych aspektów lokalnej polityki, biznesu i mediów i przenikania się tych dziedzin oczywiście w skali małego lokalnego podwórka. Na tym etapie zaczęły się także krystalizować moje przekonania polityczno – społeczne, które myślę, że wciąż w wielu kwestiach są jeszcze dość elastyczne, nienaznaczone piętnem przykrej życiowej praktyki. W wielu natomiast (przynajmniej tak mi się dziś wydaje) są one już ugruntowane i często mocno sprzeczne z przekonaniami, jakie towarzyszyły mi na początku tej mojej „kariery” – w tak zwanym okresie idealistycznego podejścia do życia. Praca w „Głosie” miała jednak nie tylko taką zaletę. Zaczęła poszerzać też moje horyzonty w dziedzinach zupełnie niezwiązanych z dziennikarstwem, które dzięki tej pracy odkryłem, mam tu na myśli chociażby moją przygodę z baloniarstwem, możliwość poznania wielu świetnych ludzi z tej i innych branż (motocyklistów, lotników, różnej maści pasjonatów, lokalnych patriotów), wreszcie pierwszych poważnych dyskusji, polemik, sporów, poznania w mniejszym lub większym stopniu ciemnych stron życia, zwłaszcza tego oficjalnego i uwolnienia się z nadmiaru idealizmu, który prawie w każdym młodym człowieku siedzi, z naciskiem na słowo nadmiar.

A dziś – cóż, chciałoby się wrócić do czasów, gdy to, co przelewałem na ekran komputera, raz w tygodniu mogłem zobaczyć na łamach pachnącej farbą drukarską, niemalże jeszcze ciepłej gazety. Z drugiej strony to Internet jest dziś chyba takim nośnikiem, który w nieskrępowany sposób pozwala jednym przelewać swoje myśli „na wirtualny papier”, a innym albo to czytać, albo i nie, nośnikiem, w którym najłatwiej jest zrealizować swoją potrzebę powrotu do wykonywania tego typu pasji i powrotu, choć koniuszkiem palca do medialnego obrotu. Zresztą też nie do końca o to tutaj chodzi, wszak nie robię tego dla nikogo innego – tylko dla siebie i dla własnej satysfakcji, choć oczywiście jak w każdym człowieku drzemią we mnie niespożyte pokłady próżności i zawsze miło jest wiedzieć, że nawet, jeśli to, co tworzymy, czasem w ciężkich bólach, przynajmniej znajduje swoich odbiorców. Bo też nie zawsze musi się podobać – czasem wystarczy by wzbudzało jakąś reakcję, nie pozostało niezauważone i po prostu żeby ktokolwiek się nad tym odrobinę pochylił, nawet, jeśli ma to wzbudzić odmienne reakcje od zachwytu. Ważne żeby jakąkolwiek wzbudziło, co będzie dowodem na to, że komuś się jednak chciało przeczytać. A to już drobny sukces i tych właśnie drobnych sukcesów na tej mojej nowej – starej drodze „pisactwa” życzę sobie jak najwięcej. A wszystkim, którzy skrywają w sobie nieujarzmione tęsknoty, skryte marzenia, życzę przede wszystkim odwagi w ich realizacji, bo to, co nas ogranicza najczęściej leży w nas samych. Ja odpowiednią porcję odwagi powoli w sobie odnajduję…

Radosław Marciniak

 

Szczęśliwy tata wspaniałego młodego człowieka... 40 latek z ambicjami i apetytem na życie! Zakochany w książkach wariat bez telewizora!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości