Niespecjalnie mnie dziwi dzisiejszy spęd blogerów, dziennikarzy i internetowych śmieszków na proteście ostatniego pokolenia. Utarło się bowiem, że ekolog to najprościej mówiąc idiota i tenże idiota, zawsze dostarczy odpowiedniego kontentu, aby odrobinę rozgrzać zasięgi i pomóc komuś zrobić dobrze klikający się materiał.
Ale czy ekologia nie jest tematem ważnym? Czy musi być zawsze kojarzona z największymi idiotyzmami? Nie znam ludzi, którzy jawnie mówią, że ta cała ekologia w każdej postaci jest o kant dupy… Zazwyczaj ludzie popierają działania proekologiczne i jeśli te kojarzą się ze zdrowym rozsądkiem i nie są przesadnie upierdliwe, łatwo poddajemy się nawet odrobinę bardziej rygorystycznym standardom, by chociaż trochę poczuć się eko. Mniejsze spalanie w samochodzie z wyświetlaczem z zielonym listkiem, zamiast trybu sport, papierowa słomka czy kubek na kawę zamiast plastiku, nawet drewniany jednorazowy widelec, nie stanowiły osi protestów, nawet jeśli plastikowa, czy makaronowa słomka rozwarstwiała się w połowie napoju. Ale nie przeszkadza nam to, bo czujemy się lepiej, możemy odrobinę uspokoić nasze sumienia i w ogóle jest jakoś tak bardziej postępowo i ekologicznie. A większość ludzi lubi płynąć w głównym nurcie, nadążać za zmianami, czuć się częścią postępu. Problem pojawia się wtedy, gdy z punktu widzenia zwykłego obywatela, wprowadzane zmiany nie tylko nie wydają się być logiczne czy ekologiczne, ale na kilometr śmierdzą jakimś lobbingiem i forsowaniem czegoś bliższego ideologii i zielonej religii, niż prawdziwej nauce – religii pojmowanej po Leninowsku – jako opium dla mas. I zawsze jakoś tak się składa, że nie wiedzieć czemu, ten najbardziej spektakularny i groteskowy zielony szamanizm, uderza nas najmocniej po kieszeniach.
Oczywiście zapewne były mniej lub bardziej bolesne zmiany, które skutkowały poprawą jakości życia w dłuższej perspektywie, ale było też masa takich, które najdelikatniej mówiąc nie miały żadnego sensu, niż tylko realizację jakiejś chorej dyrektywy, na której ktoś po prostu zwyczajnie w świecie zarobił. Od zawsze nurtuje mnie problem opakowań. Pamiętam, jak najpierw zabroniono darmowych opakowań w sklepach, dyskonty znalazły na to szybko remedium produkując średniej jakości jednorazówki, w które można było upchnąć zakupy, a które kosztowały 7, czasem 10 groszy. Ale obywatel nie wykazał się czujnością ekologiczną i dalej na potęgę używał plastikowych toreb. Wprowadzono zatem podatek i ta sama reklamówka zdrożała do 22 a potem nawet 49 groszy, a być może i 79 na chwilę obecną, przy okazji zwiększając swoją grubość, bo jednak wydatek 49 groszy to już nie wydatek 7 i najcieńszy chłam jednorazowy, nie może być reklamowany jako super wielorazowa reklamówka plastikowa z certyfikatem swojej ekologicznej zajebistej wielorazowości. Jest więc dużo grubsza, idą na nią duże większe ilości surowca, jest tak samo plastikowa jak była, tyle, że nawet bardziej i w sumie tak samo nie jest wielorazowa, bo patrząc po tym ile ich schodzi, ile każdy z nas ma ich upchanych w okolicach kosza na śmieci, albo w tej jednej szufladzie w kuchni… no ewidentnie nie jest, aż tak wielorazowa. Ja jednak myślałem naiwnie, że w ślad za tym reklamówkowo – pakowalniczym trendem zmienimy powoli wszystko w tej dziedzinie. I tak w zasadzie przy owocach i warzywach na próżno szukać innych opakowań niż foliowe, lepiej jest przy pieczywie, ale najczęściej mamy tu do czynienia z czynnikiem mieszanym – torba papierowa z foliowym okienkiem – za cholerę nie wiem, do którego pojemnika to potem wywalić! No i na tym w zasadzie całe to ekologiczne pakowanie się skończyło. No może jeszcze paru producentów wody mineralnej zrobiło reklamę, że ich woda w plastiku, jest wodą zapakowaną w bardziej ekologiczny plastik z recyklingu. A tak przy okazji sortowania odpadów, do czego nie zmusiła nas wcale ekologia i myślenie o biednym losie naszej planety, a bardziej o stanie finansów w naszym portfelu, bowiem mieliśmy do wyboru absurdalnie wysoką podwyżkę cen wywozu odpadów zmieszanych, albo sortowanie ich i płacenie tylko trzy razy więcej za śmieci, niż dotychczas, to zauważyliście jak dużo plastiku używacie? Jak bardzo irracjonalnie wszystko niemal zapakowane jest w plastik? Albo jeśli nie da się tego zapakować inaczej, niż w plastik, to jak często jest to jeszcze podwójnie pakowane np.: w kolorowy karton, żeby nie wiem wyglądało bardziej eko? Czy tak po prostu w eleganckim kartoniku wygląda bardziej spoko?
Idźcie do dowolnej drogerii, na jakikolwiek dział z chemią w markecie, czy dyskoncie. Każda niemal pasta do zębów, każdy droższy krem, fluid, pomadka, perfumy mają na sobie kilo celofanu i papieru, który, chcąc dobrać się do produktu rozcinasz przez pięć minut nożami i nożyczkami, żeby za chwilę to wypieprzyć zapychając po każdych takich zakupach dwa różne kosze na odpady do połowy. Czy zdroworozsądkowe ograniczenia w tymże procederze nałożone na producentów nie byłyby rozsądniejsze niż utrudnianie życia ludziom, którzy często nie mają miejsca w stroju firmowym, żeby nosić ze sobą 5 wielorazowych reklamówek i kupują nowe chcąc zrobić szybkie zakupy po robocie?
Wciąż pamiętam Coca Colę sprzedawaną w wymiennych butelkach z kaucją. Tak samo jak szklane butelki z mlekiem i ciśnie się na usta komu to do cholery przeszkadzało? Przecież butelki zwrotne to najprostsza forma recyclingu znana temu społeczeństwu od zarania. Czy naprawdę odrobina standaryzacji choćby słoików i zakrętek, wielkości i kształtu butelek narzucona na producentów i rozsądnie rozłożona w czasie będzie aż takim problemem?
A inne opakowania… Przecież nawet folia do pakowania spożywki może być dziś zrobiona z produktów roślinnych, a niekoniecznie trzeba do tego wykorzystywać pochodną ropy naftowej rozkładającą się w ziemi po 1000 lat, a te wszystkie ubrania pakowane w folie, którą natychmiast wypieprzamy do kosza… tutaj nikt jakoś nie sankcjonuje idiotyzmów i przeżytków. Nikt nie stara się jakoś przez te wszystkie lata jakkolwiek utrudniać życia wielkim koncernom, które w dużej mierze monopolizują wszystkie branże i sektory odzieżowe, spożywcze i każde inne, a po dupie na końcu dostaje i tak konsument, bo zawsze da się jakieś prawo i podwyżkę zrzucić na unijnych biurokratów. Tymczasem 1 stycznia za pasem, a system kaucyjny w Polsce nie ma szans wystartować i już słyszymy o tym, że to 1 października przyszłego roku będzie wyznaczał datę jego wejścia w życie, chociaż sami producenci mówią, że i to nie jest realne. Oprócz Czech, wszyscy nasi unijni sąsiedzi dawno sobie już z tym poradzili. Połowa naszych obywateli też wie jak to funkcjonuje, zwłaszcza Ci, którzy niekoniecznie tylko raz zrobili zakupy w niemieckim markecie i nie był to tylko proszek do prania, ale i piwo, czy też butelka wody mineralnej. Zamiast tego ratujemy planetę jakimiś wymysłami o śladzie węglowym, ograniczeniu lotów, ubrań na osobę i ilości mięsa, które będziemy mogli spożyć. Korea Północna się kłania. Niedługo wszyscy będą żarli trawę, no Ci równi, bo tych równiejszych obostrzenia nigdy nie dotyczą, oni lecąc prywatnymi Jetami na szczyt klimatyczny nie zostawiają śladu węglowego, tylko ty palancie jak się gnieździsz w jakimś autobusie arabskich linii podniebnych lecąc raz na dwa lata na urlop do Egiptu.
Mamy też, zamiast inwestycji w atom, wiatraki, które zapieprzą nam niedługo horyzont gdziekolwiek by nie spojrzeć, które nie dość, że zabijają ptaki, to są tak samo ekologiczne jak się dziś okazuje, jak i te ogniwa w samochodach elektrycznych, do produkcji których potrzeba więcej dwutlenku węgla, niż wydziela stary diesel przez 8 lat swojego jeżdżenia. Oczywiście nie znalazł się jeszcze taki mądry, który by zbudował działający sprawnie 8 lat akumulator w samochodzie elektrycznym, działający na zasadzie dbania o niego jak o starego diesla. Owszem dożyje w swej sprawności do 500 tysięcy km i będzie dalej ładował się do 99 % ale jak go nie rozładowujesz poniżej 10, a najlepiej 20% i spełnisz jeszcze kilka kryteriów użytkowania. Tak wiem, pracują nad tym i za chwilę będzie to dopieszczone i zasięg będzie cudowny i akumulator wieczny i ekologiczny, że hej. I może nawet tani. OK nie kłócę się z tym. Ale prąd dalej mamy z węgla. I świat wbrew oficjalnym zapewnieniom wcale nie zamierza od niego odejść. A restrykcje są dla nas. Dla durnego ludu z kraju postkolonialnego.
Te wszystkie zielone łady, emisje CO2, za nadmiar których mamy płacić, ślady węglowe, gdy tymczasem wystarczyłoby naprawdę racjonalnie spojrzeć na naszą gospodarkę i ekologię.
Postawić na recycling, na odzyskiwanie surowców, na opakowania wielorazowe, system kaucyjny. Produkcję folii z surowców biodegradowalnych, nowoczesne i wydajne źródła energii czy elektrownie atomowe, ale nie kosztem węgla na którym śpimy, tylko kosztem starych wiatraków z Niemiec, które wepchnięto nam nie po to by się u nas kręciły produkując ekologiczny prąd, ale żebyśmy to my musieli je zutylizować co będzie cholernie drogie i ni chuchu nie ekologiczne. Może wreszcie wsparcie samorządów i konsumentów w sektorach odnawialnych źródeł energii, które mają sens i które warto promować, takich jak nowoczesna fotowoltaika, choćby ta pomysłu Polki – Olgi Malinkiewicz. Może wsparcie sektora nauki przez duże koncerny Państwowe – te azotowe, albo te paliwowe, w produkcji ekologicznych nawozów, paliw, rozwoju branży eko, która zmieni nasz świat ewolucyjnie, a nie rewolucyjnie. Zmieni go dla konsumenta, a nie dla garstki zamożnych, nudzących się za bardzo zielonych socjalistów, którzy wiedzą lepiej jak wszyscy powinniśmy żyć.
Bo ta rewolucja, którą ślepo za unijnymi biurokratami chcą nam wprowadzać oszołomy z ostatniego pokolenia, już teraz przypomina kolektywizację ukraińskiej wsi z przełomu lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku, jaką zafundowali ludzkości nie mniej ideowi i zapatrzeni w przyszłość i zaangażowanie w budowanie nowego świata, bolszewicy.
Szczęśliwy tata wspaniałego młodego człowieka...
40 latek z ambicjami i apetytem na życie! Zakochany w książkach wariat bez telewizora!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości