fot. Bring the Trailer
fot. Bring the Trailer
Radosław Marciniak Radosław Marciniak
1730
BLOG

Czym się różni amerykański aktor od polskiego?

Radosław Marciniak Radosław Marciniak Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 33
Porównywanie dwóch filmowych światów – Hollywoodzkiej fabryki marzeń i naszego rodzimego rynku filmowego ma taki sam sens jak porównywanie rodzimej Ekstraklasy do Ligi Mistrzów UEFA. Niby jest to ta sama dyscyplina, a śmiem twierdzić, że jednak rozmawiamy o czymś kompletnie innym i wychodząc z tego założenia, nie ma sensu wyzłośliwiać się nad krajowym rynkiem filmowym.

Czym się różni amerykański aktor od polskiego?

Porównywanie dwóch filmowych światów – Hollywoodzkiej fabryki marzeń i naszego rodzimego rynku filmowego ma taki sam sens jak porównywanie rodzimej Ekstraklasy do Ligi Mistrzów UEFA. Niby jest to ta sama dyscyplina, a śmiem twierdzić, że jednak rozmawiamy o czymś kompletnie innym i wychodząc z tego założenia, nie ma sensu wyzłośliwiać się nad krajowym rynkiem filmowym. Jest jaki jest, ma swoje lepsze i gorsze momenty, ma swoich miłośników, ba nawet Ci, którzy na co dzień są sceptyczni lubią od czasu do czasu sięgnąć po tę koszulę bliższą ciału. Ma też swój własny rynek bohaterów i antybohaterów. I tych mam zamiar odrobinę wziąć na tapet.

W wolny wieczór z ukochaną jedną z popularnych opcji spędzenia czasu jest przysłowiowy „Netflix & chill” i tak spędziłem jeden z ostatnich wieczorów. Nie dosłownie Netflix, bo akurat inna platforma uraczyła nas interesującym tytułem. Jako, że nie jestem specjalnie kinomanem, nie jestem zawsze na bieżąco i raczej omijają mnie nie tylko kinowe, ale i te internetowe premiery, ciężko posądzać mnie o rozległą wiedzę w temacie kina. Mam jednak takie odczucie patrząc na obsadę aktorską danego filmu, że wiem, czy warto sięgać po dany tytuł, czy też niekoniecznie. Denzel Washington, Morgan Freeman, Clint Eastwood są nazwiskami, które rzadko kiedy wprowadzają choćby cień rozczarowania do tytułu, w których można ich obejrzeć. Ale jedno nazwisko kojarzy mi się w zasadzie tylko z kinem przez wielkie K. Oczywiście za chwilę ktoś może mnie sprowadzić na ziemię mówiąc o jakiś wcześniejszych, mniej znanych i udanych poczynaniach tego aktora, nie mniej każdy film z udziałem Toma Hanksa, który obejrzałem przez ostatnie przynajmniej dwadzieścia lat, był filmem co najmniej dobrym, ambitnym i bardzo często wręcz wybitnym.

„Forrest Gump, Cast away, Terminal, Sully, Złap mnie jeśli potrafisz, Zielona Mila, Szeregowiec Ryan, Filadelfia, Wojna Charliego Wilsona, Misja Greyhound, Mężczyzna imieniem Otto”, czy wreszcie obejrzany przeze mnie ostatnio „Cóż za piękny dzień”, to filmy obok, których nie da się przejść obojętnie. Jedne są poruszające, inne rozśmieszają do łez, niektóre są absolutnie wybitne i całkowicie zmiatają człowieka z planszy, reszta jest przynajmniej wielka. Tom Hanks stał się dla mnie gwarantem tego, że sięgając po film z jego udziałem przynajmniej nie będę się nudził, ba mam zapewniony co najmniej przyjemnie spędzony czas, z apetytem na więcej.

Niestety ciężko mi znaleźć taki sam gwarant jakości wśród polskich sław aktorskich. Kiedyś był nim Marek Konrad, rzadko występujący w gniotach, choć ”Operacja Samum”, to nie był creme de la crème polskiego kina w moim mniemaniu. Nie mniej tych złych wyborów jednak więcej nie pamiętam w wykonaniu tego aktora. Ale Marek Konrad już nie uprawia czynnie tego zawodu. Janusz Gajos mógłby być taką postacią, chociaż tandetnego „Kleru” z jego udziałem nie da się odzobaczyć… i któż jeszcze? Nie przychodzi mi na myśl zbyt wiele nazwisk, za to przychodzi mi na myśl wiele takich, które są gwarantem czegoś wręcz przeciwnego… tandety, robienia z widza barana i dojnej krowy w jednym. Nazwiska typu Oświeciński, ale też bardziej ambitnie Zakościelny, Adamczyk stały się dla mnie synonimami filmów, których unikać jak ognia należy i żadne pojedyncze wyjątki od tego reguły nie potrafią zmienić mojego zapatrywania. Dwóch ostatnich miało bowiem nie mały wkład aktorski w bardzo dobry serial wojenny „Czas honoru”, nie mniej wszystko czego dotknęli się później to jakiś raczej przykry żart z widza.

Zastanawiam się czy to tak skromna ilość kręconych produkcji na polskim rynku zmusza aktorów do brania nie zawsze najbardziej ambitnych produkcji mówiąc bardzo enigmatycznie czy może jest w tym brak jakiegoś instynktu samozachowawczego, który nie podpowiada im, że wzięcie jednej, drugiej i dziesiątej ckliwej produkcji o niczym, nakręconej bo akurat jest dzień kobiet, walentynki, czy zbliżają się święta, ma jakikolwiek sens z punktu widzenia rozwoju ich kariery? Być może Tom i Denzel nie mają takich dylematów?

I tak pozostawiając swoje rozważania bez rozstrzygnięcia, następnym razem, kiedy mnie najdzie ochota, sięgnę zamiast ostatnio wymienionych nazwisk, do czegoś w czym palce maczał jednak Hanks i kilku jego kolegów zza oceanu, nie ryzykując jakoś szczególnie kolejnego kontaktu z wielkimi tuzami polskiej kinematografii tu i teraz.


Szczęśliwy tata wspaniałego młodego człowieka... 40 latek z ambicjami i apetytem na życie! Zakochany w książkach wariat bez telewizora!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (33)

Inne tematy w dziale Kultura