„Co jest z miastem, które tak kochałem, dziekan jest dilerem, kiedyś mu ufałem”
Odbywające się od wyroku Trybunału Konstytucyjnego, tak zwane protesty kobiet, z niespotykaną dotąd skalą uderzyły w Kościół Katolicki w Polsce. Tak zwane, bowiem poza postulatami dotyczącymi stricte wyroku TK i sfery związanej z aborcją, protesty zgromadziły bodaj wszystkie siły polityczne niezadowolone z działań rządu i skumulowały wszelkie możliwe negatywne emocje związane zarówno z partią rządzącą, jak i kościołem, który wyrok Trybunału przyjął z aprobatą, jako zgodny z nauką i doktryną Kościoła.
Część protestujących odważyła się wprost zaatakować kościoły, nie tylko werbalnie, nie tylko prześmiewczo naśladując msze, czy profanując symbole religijne bliskie sercu katolików, atak nastąpił także w sposób fizyczny. Prymitywna antyklerykalna furia, jaka była częścią tych protestów, próby zakłócania mszy świętej, pobicie księży, obrzucanie kościołów butelkami, farbą, wreszcie pomazanie fasad wielu z nich, oblewanie farbą pomników Świętych to w historii świata rzeczy znane od dawna. Towarzyszą one najczęściej przemianom społeczno-kulturowym jakie zachodziły w niemal każdym zwłaszcza katolickim państwie, począwszy od Hiszpanii, przez Francję, kraje Ameryki Południowej czy Meksyk, w których w sposób szybki i radykalny załamywał się dotychczasowy konstrukt społeczny. Często katalizatorem takich działań była też bieda i pokładane w antyklerykalnym komunizmie, ze wszystkimi swoimi odmianami, nadzieje. Wszędzie tam, gdzie rosła w siłę bolszewia ze swoimi najgorszymi instynktami, wrogiem stawał się dotąd piastujący zaszczytne miejsce w społeczeństwie Kościół. W Polsce ataki na kościoły i księży są rzeczą stosunkowo nową. Chociaż ataki na religię zdarzały się na przestrzeni lat bardzo często, to skala z jaką nasiliły się w ostatnich kilku latach powinna dla samego Kościoła być nie tylko szokiem, ale ogromnym impulsem do zmian, do zmian, które w rezultacie nie pozwolą zniszczyć jego dziś mocno zachwianej pozycji. O ile dekadę i dwie dekady temu młode pokolenie wyrastało w kulcie Jana Pawła II, a wszyscy zachwycali się religijnością młodych Polaków, o tyle to dzisiejsze pokolenie nie ma z tym już nic wspólnego. Po pokoleniu JPII przyszło pokolenie LGBT ze wszystkimi złymi konsekwencjami dla Kościoła. Oczywiście tak jak niecałe pokolenia bywały wcześniej religijne, tak i to nie jest w całości antyklerykalne, jednak gwałtowna zmiana społeczna powiązana z rozwojem techniki i cywilizacji zepchnęła religijność młodych Polaków nawet nie na dalszy plan – po prostu w niebyt.
Próby dyskredytowania Kościoła nie są rzeczą nową. Komuna czyniła to przez cały czas trwania traktując Kościół jako swojego wroga numer jeden w Polsce, do tego stopnia, że komanda śmierci SB mordowały księży także i po wyborach 4 czerwca 1989 roku – wspomnieć należy tutaj księży Suchowolca, Niedzielaka, czy Zycha. Tych śmierci w niewyjaśnionych okolicznościach, które wydarzyły się w latach 81-89 było ponad 120, Komisja Senacka Jana Rokity badająca te zgony w 1989 roku, aż w 88 przypadkach znalazła ślady prowadzące do ówczesnego MSW. Jeśli dodamy do tego wieloletnie szykany, próby dyskredytowania w oparciu o akcję Hiacynt, która prowadzona była również w środowisku kościelnym, a której wykonawcy i zleceniodawcy są dziś, co jest rechotem historii, sojusznikami gejów i lesbijek, to wyłania się dopiero prawdziwy obraz walki z Kościołem. Na każdym możliwym szczeblu, w każdym możliwym aspekcie.
Ale to jest historia, która do pokolenia urodzonego w latach 90 i później już nie przemawia. Dla nich kler to wróg – czasami ideologiczny, a czasami po prostu wróg popularyzowanego dziś łatwego i przyjemnego laifstajlu, który nie idzie ręka w rękę z głoszonymi przez Kościół naukami. Kościół zatem musi zacząć działać szybko i radykalnie, nie po to, żeby to pokolenie odzyskać – to jest w moim odczuciu w wielkiej części niewykonalne. Kościół musi działać, żeby nie stracić tych co są i żeby nie stracić kolejnych pokoleń.
Grzech pierwszy. Największym błędem Kościoła w Polsce po 1989 roku był brak dekomunizacji i lustracji. Błąd ten jest zmorą Kościoła, Polityki, Szkolnictwa Wyższego, środowisk prawniczych, środowisk medialnych i biznesowych i wszystkich innych eksponowanych, często elitarnych środowisk w Polsce. Część kościelnych hierarchów – współpracowników SB dalej wpływała na Kościół smrodząc go od środka, chodząc wciąż na pasku swoich byłych oficerów prowadzących. Księża podpisujący lojalki z SB, to nie byli jacyś tam wiejscy proboszczowie. To byli interesujący studenci teologii, dobrze zapowiadający się księża, którzy przez te 30 lat po teoretycznym upadku komuny pełnili różne mniej i bardziej eksponowane stanowiska. Część z nich zapewne była lub jest szantażowana zdobytymi na nich materiałami gejowskimi lub być może i pedofilskimi, jakie SB w sposób zorganizowany zbierało i jakie zapewne wciąż ma w swoich pawlaczach, bo w IPN trudno szukać ich śladów, a tak cennych materiałów na pewno nikt nie spalił. Możliwość szantażowania i wpływu na tych księży jest nie do przecenienia. Oczywiście bywały też poza aspektami seksualnymi, czy poza zwykłym donosicielstwem czynionym z najróżniejszych pobudek, również afery finansowe, które czasami też są przedmiotami szantażu, a czasami przeradzały się w ciche czerwono-czarne spółki (aż się prosi o cytat z Kinga T.Love „mam dosyć tego miasta czerwono czarnej mafii”). To często Ci księża zblatowani z poprzednim systemem, najchętniej wchodzili w relacje, układy z biznesem i polityką rażąc wiernych, dalekim od przekazu ubóstwa, stylem bycia.
To jest grzech numer dwa kościoła łączący także grzech poprzedni i każdy kolejny. Brak transparentności. Ciężko bronić księdza jeżdżącego autem, na które wielu z jego parafian po prostu nigdy nie będzie stać. Taki ksiądz nigdy nie będzie autorytetem, zawsze będzie za plecami obgadany, nigdy choćby najszczerzej głoszona przez niego Ewangelia, nie dotrze do uszu jego owieczek. Nie oznacza to, że księża i kościoły mają być biedne. Pomijając kwestie konkordatu, kwestię finansowania Kościoła przez Państwo, bo to zagadnienie skomplikowane i nie nadające się na tekst publicystyczny, a na grubszą rozprawkę historyczną, Kościół utrzymywany jest przez wiernych. Moje osobiste doświadczenia są takie, że im bardziej transparentnie te pieniądze są rozliczane, tym chętniej wierni je Kościołowi przekazują. Znam parafie, które wspomagają się radą parafialną w rozliczaniu datków wiernych i sumy zbiórek podają podczas ogłoszeń parafialnych w następnym tygodniu, dodatkowo informując wiernych czy to w gablocie czy w innej formie na co z grubsza te pieniądze zostały wydane. Każda z tych transparentnych parafii naprawdę nie narzeka na hojność swoich parafian. Zazwyczaj kościoły w nich są zadbane, regularnie naprawiane wszystkie usterki, rozwiązywane wszystkie problemy, a i znajdują się pieniądze na jakieś nowe sprzęty czy szaty liturgiczne, naprawę organów, wymianę ławek etc. Proboszcz też ma auto, może nie nówka sztuka z salonu, ale jakiś przyzwoicie zachowujący się rocznik Passata, czy wcale niestara Skoda służy księżom w ich codziennej posłudze. I nikt, nawet Ci, którzy są z natury Kościołowi niechętni nie mają nie tylko się do czego przyczepić, ale też nie obrabiają tematu pazernego kleru na co dzień, bo nic ich na co dzień woczy nie kłuje.
Grzech trzeci – afery seksualne. To, że na jakiejś wiejskiej parafii, ksiądz klepię w pupę swoją gosposię, może mierzić, denerwować, ale to Kościoła nie zniszczy. Przykład Kościoła Irlandzkiego pokazuje, że ukryte często w łonie Kościoła lobby homoseksualne, a zwłaszcza pedofilskie mogą wstrząsnąć tą wielowiekową instytucją w posadach i obrócić ją w kupkę gruzu. Polski Kościół na razie niestety zbyt wielu wniosków z przykładu Kościoła Irlandzkiego nie wyciągnął. Niestety wciąż słyszy się o próbach tuszowania niektórych przypadków pedofilii i zamiataniu ich pod dywan. Ten grzech Kościoła mocno związany jest też z grzechem pierwszym – brakiem lustracji. Jedni księża często homoseksualiści, od lat będący na usługach oficerów prowadzących, kryją innych księży. Obrywa cały Kościół i wszyscy porządni księża, których niemało pracuje na co dzień z młodzieżą i dziećmi. Pedofil – ksiądz stało się już tak silnie ze sobą powiązanym zlepkiem wyrazów, że żadna inna grupa zawodowa, chociaż wcale nie księża są najczęstszymi sprawcami tego typu czynów, nie może „pochwalić się” taką złą sławą. Bierne działania Watykanu, samego przesiąkniętego homoseksualnym lobby, o czym się od lat mówi już otwartym tekstem, też nie pomagają Kościołowi Polskiemu podjąć radykalnych decyzji. A trzeba je podjąć w imię obrony status quo, bo za chwilę może nie być już czego bronić, co właśnie Irlandzki przykład pokazuje dobitnie.
Grzech czwarty – polityka. Jestem wielkim zwolennikiem mieszania się Kościoła do polityki. Powtórzę jeszcze raz. Kościół ma prawo i co więcej obowiązek mieszać się do polityki. Ale w sposób mądry i inny niż dotychczas to czyni. Sama idea, że tak duże skupisko wiernych jakie reprezentuje Kościół i jakie tworzy Kościół, o czym zdaje się większość osób zapomina, ma nie tylko prawo, ale i obowiązek walczyć o swoje przekonania również na drodze politycznej. Kościół jednak nie może dać się wykorzystywać partiom politycznym, nie można blatować się z władzą, a uwierzycie lub nie, to nie zawsze z PiSem były najlepsze układy na szczytach. Kościół musi się w polityce zachowywać jak gracz. Układy i układziki z politykami od Wiejskiej, aż po samorządowe niziny, oczywiście nie znikną, bo nie da się takim skupiskiem ludzi sterować w pełni. Jednak układy Kościoła jako instytucji z władzą muszą być mądre i służyć Kościołowi. Mówienie kazań politycznych? Tak, ale tylko dotyczących obrony wartości religijnych! Wskazywanie preferencji wyborczych? Tak, ale tylko w przypadku wyboru pomiędzy ludźmi reprezentującymi wartości utożsamiane z religią versus ludźmi, którzy preferują wartości przeciwne. Naciski na władzę – tą centralną i lokalną? Oczywiście – na rzecz obrony fundamentalnych wartości reprezentowanych przez naukę Kościoła. Dobry, wyważony, mądry i zaplanowany lobbing na rzecz dobrych wartości. Wskazywanie moralności i niemoralności w polityce. I wykorzystywanie polityków do słusznych celów, a nie wykorzystywanie Kościoła przez polityków.
Grzech piąty – kupczenie sakramentami i wartościami. Kardynałowi Josephowi Ratzingerowi (późniejszy Papież Benedykt XVI) przypisuje się stwierdzenie, że „Kościół nie jest sklepem samoobsługowym, w którym każdy wybiera sobie to, co mu się podoba, co uzna za jeszcze pasujące do dzisiejszych czasów i do przyjęcia we własnym życiu.” Ten cytat absolutnie genialnie pasuje do sytuacji, w której jesteśmy teraz w Polsce. Masa osób traktuje Kościół jako miejsce, gdzie trzeba przyjąć chrzest, komunię, bierzmowanie (tylko po to by móc wziąć ślub), wziąć ślub i ochrzcić w nim dzieci i tak w kółko. A księża przez palce patrzą na to, że młoda para ostatni raz w Kościele była właściwie na pogrzebie babci przed kilkoma laty, albo na ślubie swoich przyjaciół, a z uczestniczeniem w życiu Kościoła, ba nawet z wiarą nie mają nic wspólnego. Motywację jednych można by jeszcze starać się zrozumieć – wezmą ślub, pojawi się dziecko, zmieni się ich życie, będą mieli więcej poważnych refleksji może zbliżą się do Kościoła – myśli taki głupio naiwny ksiądz. Motywacja innych jest zazwyczaj stricte finansowa – uczciwsza, ale dużo bardziej szkodliwa. Stwierdzenie cytowane powyżej w dużej mierze powinno się bowiem tyczyć nie tylko wiernych, którzy mogą być np.: za aborcją na życzenie, nie zauważając jak dalece sprzeczna jest z nauką Kościoła, ale i tak uważają się za katolików, wszak ślub planują kościelny i dzieci ochrzczą. Stwierdzenie to do serca powinien sobie wziąć również cały kler, który przez palce patrzy na takie praktyki, kupcząc wręcz sakramentami, zwłaszcza małżeństwami i chrztami, bo budżet się musi zgadzać, bo babci nie wolno zrobić zawodu, a to gorliwa parafianka, bo matka młodej, choć wprawdzie organizuje u nas w miasteczku czarne marsze i lata na nich z wieszakiem w ręce, to jednak za każdym razem jak przyjeżdża biskup całuje go w pierścień i w dupę, robiąc z nim deale jako lokalna radna. Po co ludziom wiara, która nie wymaga żadnego wysiłku, po co ludziom Kościół, który nie przestrzega własnych zasad? Po co religia, która odarta jest z poświęcenia, groźby kary i wizji nagrody, skoro to po prostu hucpa i szopka, w którą najwyraźniej nie wierzy sam ksiądz? Może najwyższy czas zamiast liczyć ilość sakramentów postawić na ich jakość? Może jest to czas powrotu do mniejszych społeczności, ale autentycznych, tych najbardziej zaangażowanych? Oazach, grupach neokatechumenalnych etc. Tych, którzy swoją postawą będą pokazywali, że można w dzisiejszych czasach, że jest to również atrakcyjne, że życie z Bogiem jest wartością dodaną, a nie przykrym obowiązkiem, że ludzie Kościoła to ideowcy, a nie osoby, nad którymi człowiek się zastanawia na ile wierzą w to co mówią? To nie nauka Kościoła ma być na pierwszy rzut oka atrakcyjna, ale autentyczna postawa wnosząca te wartości do życia codziennego otoczenia takich ludzi Kościoła. Kościół wcale nie musi dostosowywać swojej nauki do dzisiejszych czasów. Może unowocześnić formę przekazu, ale w swojej postawie, w swoich dogmatach musi być niezmienny, bo to sprawiło, że przetrwał tyle lat, że był autentyczny. Teraz trzeba na nowo pobudzić żar wiary, nawet zaczynając od małej grupy ludzi, nie koncentrując się na tłumach, licząc pogłowie, byle się sztuki zgadzały, bo Ci którzy chcą trwać w tym Kościele, w takim kiepskim tłumie też zaczynają się coraz gorzej czuć.
Ten brak autentyczności, to ciągłe gonienie za nowinkami, sprawiły, że kościoły zachodniej Europy, zwłaszcza te protestanckie są dziś puste. Mamy za to ekspansję Islamu, który jest coraz bardziej atrakcyjny, jako bezkompromisowa religia, nie chadzających na skróty wyznawców. W tej samej odartej z katolickiego fundamentu zachodniej Europie Islam zaczyna być i religią i sposobem na życie. To jest najważniejsza lekcja, którą Kościół w Polsce musi przerobić.
Bez uporania się z tymi grzechami polski Kościół podzieli niestety los Irlandzkiego i stanie się to szybciej, niż ktokolwiek może to przewidzieć.
POST SCRIPTUM: Lokalne podwórko.
Wychowałem się w mieście trzech kościołów. Jednego wiecznie pustego – Ewangelicko – Augsburskiego, którego bywalca znałem w swoim życiu raptem jednego. Kościół, gdzie mam wrażenie msze odbywały się może raz w miesiącu, który wiecznie stał pusty, zamknięty, nieobecny, ot taki budynek na zakręcie głównej drogi. Z porośniętym wysoką trawą terenem. Niezadbany i wyobcowany. Drugi Kościół przy klasztorze ojców Pasjonistów, był tym, do którego uczęszczałem ja i ta część miasta, w której mieszkałem. Trzeci główny, przy rynku, obsługiwał resztę miasta. Ten główny w czasach mojego mieszkania w Rawie był zarządzany przez znanego dziekana. Dziekan był znany, nie tylko z powodu bycia dziekanem, prałatem. Pisano o nim nawet piosenki. No może tylko jedną, ale myślę, że każdy słuchający Rock’N’ Rolla dzieciak urodzony w późnych latach siedemdziesiątych i całych osiemdziesiątych zna ją wciąż doskonale. Paweł – autor piosenki, dobitnie opowiada o bujnym życiu biznesowym rawskiego dziekana, co jakąś znowu wielką tajemnicą w tamtych czasach w Rawie Mazowieckiej nie było. Skoro lokalny artysta wiedział, to wiedzieli i Ci, którzy zawsze sadzali prałata w pierwszym rzędzie na wszystkich, czy to miejskich czy powiatowych uroczystościach. Wiedzieli starzy i my dzieciaki też wiedzieliśmy, wiedzieli wszyscy oczywistym jest więc, że również i wszyscy ludzie władzy, lokalni radni, burmistrzowie i starosta, także władze kościelne – tylko każdy rżnął głupa i mam wrażenie udanie czyni to do dziś. Oczywiście nikt nikomu nic nie udowodnił, nikt za rękę nie złapał… no dobra złapał, ale prałat mówił, że to nie jego ręka, a takiemu świętemu człowiekowi należało wierzyć, nie chcę zatem pomawiać być może niewinnego człowieka. Posłużę się zatem garścią plotek, które od lat dziewięćdziesiątych były tak często, na temat kochanego prałata powtarzane, że stały się częścią jego legendy. Otóż pierwsza plotka głosi, że prałat miał (bo prałat przeniósł się już na tamten świat) syna, który jest lokalnym biznesmanem i ten syn kiedy miał problemy z prawem, mógł liczyć na wsparcie ojca, który z ambony zbierał na pomówionego, uczciwego biznesmena środki na wpłacenie kaucji. Inna plotka głosi, że w latach dziewięćdziesiątych istniejący wówczas Urząd Ochrony Państwa lub któraś z tego rodzaju istniejących wówczas służb raczyła odwiedzić parafię tzw. Dużego Kościoła i okazało się, że prałat był miłośnikiem niemieckiej motoryzacji, którą skrzętnie ukrywał na podwórku i w stodole, niestety motoryzacja była kradziona. Kolejne złe języki powtarzały, że prałat miał udziały w dwóch stacjach benzynowych na tzw. Gierkówce, notabene wspólnie z jednym z łowickich biskupów, pod którego zwierzchnictwem był i nasz prałat. Te same złe języki powtarzają, że tenże prałat był ściśle zamieszany w handel narkotykami, do spółki z jedną z lokalnych tym razem bizneswomen, która to niefortunnie w kluczowym momencie wybuchu afery popełniła samobójstwo, pozostawiając niedokończoną budowę swojego „pałacu”, w którym miała zamieszkać. Czy to było na pewno samobójstwo to pewnie się dziś nie dowiemy, ale pani faktycznie rozstała się z życiem. W tym samym niemal czasie, co już też jest faktem a nie tylko plotką, kolejne służby (chyba był to czas CBŚ) zawitały w odwiedziny do prałata, który dostał zakaz opuszczania miasta i obowiązek podpisywania listy obecności na rawskiej komendzie kilka razy w tygodniu, co, będąc w tym czasie uczniem, zlokalizowanego niemal naprzeciwko komendy, rawskiego ogólniaka, obserwowałem wraz ze swoimi rówieśnikami przez dłuższy czas. Wreszcie tak po ludzku, był to człowiek nieprzyjemny i niecierpliwy do młodzieży w obyciu, a miałem z nim okazję rozmawiać, szorstki i arogancki, nielubiący ludzi, a dzieci to już na pewno. Ideał sługi Bożego. Czymże więc uczczono tak wybitną dla rawskiej społeczności postać? Oczywiście pomnikiem. Pomijając samą postać dziekana, wystarczająco kontrowersyjną by Ci, z którymi pił wódkę i całował się na różnych imprezach, nie stawiali mu pomników, to sama estetyka wystruganego w drewnie na styl ludowy wizerunku prałata budzi jak najgorsze skojarzenia, być może niecelowo oddając ciemną naturę nieboszczyka. Zachęcam do obejrzenia tego dzieła – istny pomnik pedofila, szkaradna ciemna postać góruje nad dwójką dzieci. Stoi to cudo znów na skwerze między moim liceum, a szkołą podstawową, chyba na pamiątkę przy trasie, jaką to prałat pokonywał w drodze na rawską komendę tak regularnie stawiając się na dozorze policyjnym.
Jest też wspomniany Mały Kościółek, do którego uczęszczałem i prowadzący go bracia. Pierwsze wspomnienia z tym miejscem kojarzą mi się z zerówką, która usytuowana była na terenie Kościoła w murach starego budynku zakonu. To tam byłem chrzczony, tam przyjąłem komunię, tam byłem bierzmowany. Tam też poznałem kilku naprawdę wybitnych ludzi kościoła. Zwłaszcza jednego, który pomimo tego, że od wieków jest autentycznym przyjacielem dzieci i młodzieży, ojcem z anielską cierpliwością, zawsze dobrym słowem, głową pełną pomysłów i zaangażowanym sercem, wreszcie entuzjazmem do pracy z dziećmi i młodzieżą, a nikt mu jeszcze pomnika nie postawił. Ojciec Jerzy w czasach gdy byłem w wieku komunijnym i tuż po, zajmował się prowadzeniem różnego rodzaju zajęć dla dzieci, pod nazwą Mała Akademia, pewnie wielu z moich znajomych wspomina te sobotnie wizyty w kościele. W ramach zajęć zorganizowanych przez ojca Jerzego rodzice lub inni świeccy – specjalizujący się w różnych kwestiach prowadzili zajęcia dla młodzieży, ucząc ją rzeczy ciekawych, czasem trywialnych, a czasem bardzo ważnych, w sposób dostępny i interesujący dla młodych umysłów – to tam po raz pierwszy dowiedziałem się, że przy zatruciach podaje się (zwłaszcza dzieciom) Coca Colę, zanim chyba jeszcze poznałem w ogóle jej smak. Oglądaliśmy filmy, poszerzaliśmy swoje horyzonty, dyskutowaliśmy. Kościół był dla nas otwarty zawsze i zawsze witano nas tam z otwartymi ramionami i z pomysłami na to by nas zainteresować uczestniczeniem w kolejnych zajęciach. W tym samym Małym Kościele była harcówka, do której uczęszczałem. Tam w 1997 roku rawscy przedsiębiorcy, ale przede wszystkim zwykli mieszkańcy zwozili dary dla powodzian, które my harcerze pomagaliśmy gromadzić, a potem pakować. To w tym kościele odbywały się absolutnie mistyczne dla mnie wtedy i wciąż budzące dreszcz emocji, msze o uzdrowienie, prowadzone przez, jeśli mnie pamięć nie zawodzi, bardzo schorowanego ojca, podczas których ludzie mdleli, lewitowali, działy się z nimi naprawdę dziwne rzeczy. Jako harcerze uczestniczyliśmy w tych mszach pomagając podtrzymywać mdlejących ludzi, układać ich w bezpiecznej pozycji etc. To jeden z młodszych ojców z tego klasztoru potrafił wziąć kratę browarów, usiąść na murach rawskiego zamku podczas Nocy Bluesowych i rozmawiać z trudną młodzieżą ich językiem, o bardzo ważnych i życiowych tematach, słuchając ich głosu i skupiając się na ich problemach. To ojcowie z tego zakonu opiekowali się wielodzietną rodziną żyjącą w rozpadającej się chatce na biednym rawskim śródmieściu. Czy wszystko zawsze było tam idealnie? Pewnie, że nie, był jeden z przeorów zwany, przez swoją specyficzną wymowę, „Kelichem”, który ponoć obrabował na odchodne kasę zakonu, zabierając też co cenniejsze precjoza liturgiczne. Ale o innych aferach z udziałem ojców Pasjonistów z Rawy nie słyszałem. Mam za to dużo znajomych, którzy swoją bytność w Kościele zawdzięczają tylko i wyłącznie ich zaangażowaniu i autentyczności w podejściu do religii.
W dwudziestotysięcznej niemal społeczności dwa przeciwstawne światy. Kościoła, którego podejście i zaangażowanie przyciąga i Kościoła, który od siebie odepchnął setki osób. Zgadnijcie, który był przez całe moje życie hołubiony przez lokalne władze, niezależnie od tego czy rządziła przez moment jakaś prawica, czy była to władza z SLD lub PSL?
Szczęśliwy tata wspaniałego młodego człowieka...
40 latek z ambicjami i apetytem na życie! Zakochany w książkach wariat bez telewizora!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo