Debata prezydencka, która miała miejsce wczoraj, była pełna napięcia i emocji, a to, co miało być merytoryczną dyskusją, zamieniło się w prawdziwe pole walki. Zamiast konstruktywnego przedstawienia swoich poglądów i rozwiązań, kandydaci skakali sobie do gardeł, co zdominowało przebieg całej debaty. Czuło się, że każde słowo było wypowiedziane z zamiarem uderzenia w przeciwnika, a nie w celu rzeczowej wymiany zdań. Wzajemne oskarżenia, personalne ataki i próby deprecjonowania innych osób, zamiast merytorycznych argumentów, wprowadziły bardzo negatywny klimat.
Choć debata miała na celu zaprezentowanie kandydatów, ich poglądów oraz planów na przyszłość, w praktyce stała się raczej areną, na której każda strona starała się jak najmocniej uderzyć w swoich rywali. Zamiast skupić się na istotnych kwestiach, takich jak gospodarka, edukacja czy zdrowie, kandydaci spędzili większość czasu na wzajemnym wytykaniu błędów i niedociągnięć. W efekcie cała debata wydawała się bardziej walką o popularność niż próbą przekonania wyborców do swojego programu. Czułem, że tego rodzaju „debata” jest bardzo daleka od tego, czego oczekiwałem od poważnych kandydatów ubiegających się o najwyższy urząd w państwie.
Zresztą po chwili refleksji sam się zastanawiam czego oczekiwałem. Od wielu lat jest to samo, bez różnicy jakie wybory się zbliżają.
Na tym blogu opiszę moje zdanie na temat obecnej sceny politycznej. Nie mniej jednak odniosłem wrażenie, że jeden kandydat był bardzo podobny do już ex prezydenta zza oceanu.
Komentarze
Pokaż komentarze (6)