Tadeusz Cegielski Instytut Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego Konkwistadorzy, misjonarze, kosmopolici. Europejczycy doby nowożytnej wobec “reszty świata” Wykład inauguracyjny na kierunku Europeistyka Stary BUW 29 września 2005 r. Zachwyt i rządza. EldoradoPod datą 1522 roku, w liście do króla Hiszpanii i cesarza rzymsko-niemieckiego Karola V, Hérnan Cortéz (1485-1547), hiszpański szlachcic dowodzący wyprawą do Meksyku, odnotował: “Miasto [Tlaxcala] jest tak duże i wspaniałe, że choć wiele z tego, o czym mógłbym opowiedzieć, pomijam, mam wrażenie, że nawet to, co powiem, będzie prawie nie do uwierzenia. Jest ono dużo większe od Grenady i bardziej potężne, ma równie wspaniałe budowle, a mieszkańców o wiele więcej niż miała Grenada przed jej zdobyciem [...] W mieście tym znajduje się jeden duży rynek (nie licząc wielu małych targowisk...), gdzie każdego dnia kupuje coś lub sprzedaje ponad trzydzieści tys. ludzi. [Są tu] zarówno żywność, jak odzież i obuwie, a nadto klejnoty ze złota, srebra i drogich kamieni oraz kosztowne ozdoby z piór. [...] Są tu równie¿ domy, jakby balwiernie, gdzie myje się i goli głowy. Są też łaźnie [...] “ W innym miejscu Cortéz dodaje, że władca Meksyku, Montezuma II posiada “nową siedzibę, jeszcze nie ukończoną, nie gorszą od najlepszych pałaców w Hiszpanii, jeżeli chodzi o jakość wykonania robót murarskich i stolarskich, a także posadzek oraz pomieszczeń służbowych i gospodarczych”. Nie tylko śwątynie i pałace władców budziły swoim rozmachem i precyzją wykonania podziw zdobywcy. Odnotowuje on, że miasta azteckie posiadały infrastrukturę na najwyższym poziomie: miasto Tenochtitlan, na przykład, zaopatrywane było w bieżącą wodę poprzez sieć akweduktów. Indianie mieli w ogóle – zdaniem autora - dobrze sobie radzić z robotami inżynieryjnymi. Zważywszy fakt szerokiej publikacji listów Cortéza, nie tylko król Hiszpanii, lecz w ślad za nim także cała Europa mogła dowiedzieć się, że państwo zdobyte przez Cortéza swym rozmiarem i ludnością, zarówno “z tego, co udało się ustalić, [jak i z tego], co wywnioskowano z rozmów z Montezumą” było tak duże, jak Hiszpania. Władcy azteccy stworzyli doskonale funkcjonujący system przepływu informacji: od licznych prowincji, podporządkowanych niedługo przed przybyciem Hiszpanów, do centrum w Tenochtitlan. Stąd każdy krok Cortéza i jego ludzi, od dnia w którym postawili stopę w Meksyku, znany był w stolicy. Konkwistador miał w niedługim czasie zapoznać się z tym fenomenem; wszakże szczęśliwy dlań los sprawił, że wiadomość o przybyciu białych wojowników, rzekomo wysłanników boga Quetzcoatla., na wiele tygodni sparaliżowała działania Indian. Cortéz konsekwentnie nazywa i opisuje władztwo Mentezumy jako imperium, przy czym – zdaniem historyków – akurat ta nazwa wydaje się uzasadniona w przypadku luźnej struktury plemion i prowincji podporządkowanych przez Azteków. Przywodziła ona na myśl imperium Aleksandra Wielkiego lub średniowieczne władztwa Arabów, Mogołów czy Osmanów: “Jednym słowem, istnieje wśród tych ludzi każdy rodzaj publicznego porządku i dobrego ułożenia, gdyż są oni rozumni i dobrze zorganizowani. Nawet to, co najlepsze w Afryce, nie może się z nimi równać. Zważywszy, że ludzie ci są barbarzyńcami, tak bardzo oddalonymi od wiedzy o Bogu i od kontaktów z innymi rozumnymi narodami, jest rzeczą zdumiewającą, jaki poziom mają we wszystkim” Ostatnia z przytoczonych opinii Cortéza stanowii syntezę wszystkich jego relacji o Indianach i jako taka zasługuje na szczególną uwagę. Po pierwsze,zdobywca Meksyku wykazał się znaczną znajomością geograficznych i kulturowych realiów. Porównał on indiańską stolicę nie tylko z dobrze znanymi sobie Madrytem i Kadyksem, lecz właśnie ze zdobytą na Arabach Grenadą, która swoimi skarbami po stokroć przyćmiewała stolice hiszpańskie. Dodał przy tym, że w całej muzułmańskiej Afryce nie ma cywilizacji równej tej, którą zastał w Meksyku. Po drugie, Cortéz zauwa¿ył, iż cywilizacja Indian rozwijała się w separacji od innych, na przykład europejskiej czy afrykańskiej – a mimo to osiagnęła wysoki poziom. Tak więc pogromca meksykańskich Indian doskonale rozumiał wagę zjawiska, które określamy dziś jako stosunki międzykulturowe: osiągnięcia ludzkie powstają głównie w toku wymiany z innymi kręgami kulturowymi. Trzecia z zasygnalizowanych kwestii dotyczy pogaństwa, czy – posługując się określeniem samego Cortéza, - “barbarzyństwa” Indian. Jak to jest mo¿liwe, aby wszystkie te osiągnięcia miały miejsce w tak wielkim oddaleniu od “wiedzy o Bogu”? Pozwoliłem sobie zaprezentować poglądy zdobywcy Meksyku, człowieka który wraz ze swym rodakiem, Franciskiem Pizarro (1471-1541) zapisał się w pamięci potomnych jako zuchwały do szaleństwa zdobywca wielkiego państwa Ameryki przedkolumbijskiej. Pamiętamy go również jako człowieka, który zapoczątkował nie mającą precedensu eksterminację społeczeństw Meksyku – tak jak Pizarro uczynił to w stosunku do Indian andyjskich. Jak więc pogodzić te dwie sfery faktów, dwie wykluczające się – zdawało by się - role konkwistadorów? Paradoksów i zagadek będzie przecież znacznie więcej. Nasuwa się kolejne pytanie: skoro władztwa Indian były tak potezne i wspaniale zorganizowane – jak pisali Cortéz, Pizarro i dziesiątki innych - to dlaczego tak łatwo przyszło im ich zdobycie i podporządkowanie? Co jeszcze ważniejsze – dlaczego niemal całkowicie je zniszczyli, dlaczego wymordowali lub dopuścili, aby wymordowano ludzi, a miasta, śwątynie i pałace niemal doszczętnie zburzono? Przyjrzyjmy się więc postaciom zdobywców. Kim byli, jakimi kierowali się zasadami, co popychało ich do zuchwałych przedsięwzięć? Pamiętajmy, że podbój Mezoameryki stanowi rezultat prywatnych przedsięwzięć konkwistadorów. Za akcjami Hiszpanów i Portugalczyków nie kryły się ani kolonialne plany monarchów, ani misyjne ambicje Kościoła katolickiego. Te ostatnie pojawiły się dopiero w momencie, kiedy podbój obu Ameryk został praktycznie dokonany. Wróćmy do relacji Cortéza. Jak zauważyliśmy, w swych Listach o zdobyciu Meksyku dawał niejednokrotnie wyraz szczeremu zachwytowi - tym samym konkwistador wyraźnie subiektywizował swoją relację. Jego zachowanie tłumaczy szok kulturowy, jakiego musiał doznać obcując ze światem, o którego istnieniu nie miał pojęcia żaden z Europejczyków. Właśnie dlatego Cortéz musiał oswoić zastaną w Meksyku rzeczywistość: nakładał znaną sobie, europejską siatkę pojęć, wartości i doświadczeń na zjawiska tyczące się kultury Indian i państwa Montezumy. Siatka taka stanowiła dlań swoisty drogowskaz, punkt odniesienia, dzięki któremu był w stanie rzeczywistość Ameryki ocenić – a w konsekwencji podporządkować sobie. Umożliwiała ona również zrozumiałe dla królewskiego odbiorcy i jego otoczenia, a korzystne dla konkwistadora, naświetlenie sytuacji w Meksyku. Zdobywcy nie dostrzegli, bo nie byli w stanie dostrzec, że wyrafinowanie kultury duchowej i artystycznej Indian, bogactwo mierzone przez nich ilością złota i szlachetnych kamieni, nie szły w parze z proporcjonalnym postępem technicznym i organizacyjnym. Twórcy monumentalnej architektury, figuralnej rzeźby i precyzyjnego złotnictwa nie znali koła i nie posługiwali się narzędziami z żelaza i stali. Stosunkowo nieliczne wyroby z miedzi i brązu miały w tym kręgu jedynie kultowe lub estetyczne – a nie techniczne zastosowanie. Gdyby mierzyć kultury Azteków, Majów i Inków dzisiejszą, naukową miarą, to znajdowały się one na poziomie późnego neolitu lub epoki brązu. W zetknięciu ze zdeterminowanymi, dysponującymi znaczną przewagą techniczną konkwistadorami cywilizacja Indian rozsypała się, mimo liczebnej przewagi nad najeźdźcami. Z pięćsetletniej dziś perspektywy wynik konfrontacji tak różnych cywilizacji wydaje się z góry przesądzony; wszakże zdobywcy Meksyku i Peru nie zdawali sobie sprawy z własnej przewagi. Siłę przeciwnika oceniali wedle jego liczebności, poziom kultury ilości złota, srebra lub skalą budowli - nie zaś szczebla cywilizacyjnego rozwoju. Tego ostatniego pojęcia nie znali. Świat ludzi był w ich oczach bytem jednorodnym – jako że danym od Boga w jednym akcie kreacji. Błyskawiczne zwycięstwa nad państwami Azteków i Inków były przedmiotem ich dumy. Dla obserwującej je Europy źródłem zdumienia, podziwu, rzadziej oburzenia z powodu niesłychanych gwałtów, jakich się konkwistadorzy dopuścili. Nie koniec wszak na tym. Ambicje poznawcze Cortéza (a także zdobywców Peru: Pizarra i Diego de Almagro) w dużej mierze motywowane były świadomością potencjalnych korzyści, jakie przynosi obiektywna, profesjonalna wiedza o przeciwniku. Konkwistadorzy starali się jak najlepiej poznać polityczną i militarną organizację państw Montezumy i Inki, tak aby móc wykorzystać ich słabości. Dziś wiemy, że nie było to zbyt trudne, zważywszy napięcia i podskórne konflikty w organizacji obu imperiów, meksykańskiego i andyjskiego. Hiszpanie szybko też rozpoznali podstawy religii, wierzenia i przesądy Indian i bezwzględnie wiedzę tę wykorzystali, uderzając w newralgiczne punkty systemu – osoby władców posiadających nie tylko autorytarną władzę, ale też – co szło w parze z taką władzą – otoczonych religijną czcią, uważanych za osoby boskie. Lektura Listów o zdobyciu Meksyku Hérnana Cortéza nie pozwala przypuszczaæ, by ich autor czuł się jako człowiek kimś lepszym od Indian.Wielokrotnie pisał o mieszkańcach Meksyku jako o ludziach rozumnych izdolnych. Umiał równie¿ docenić ich męstwo i determinację na polu bitwy.Sprzymierzonych ze sobą Indian nazywał wprost przyjaciółmi. Wierzył lub przynajmniej deklarował wiarę w to, że po nawróceniu na chrzeœcijaństwo staną się jego braćmi. Trudno jednak nie zauważyć, że bez skrupułów wykorzystywał tak swoją techniczną przewagę, jak i naiwną wiarę w to, że konkwistadorzy są wysłannikami boga Quetzcoatla. Wydaje się, że najbardziej charakterystycznym rysem osobowości Cortéza było jego wyrachowanie. Postrzegania świata przez konkwistadora określała twarda kalkulacja. Widział i oceniał tylko te aspekty i dziedziny życia Indian, które miały znaczenie z czysto utylitarnego, a więc militarnego czy politycznego punktu widzenia. Pomimo zachwytu nad osiągnięciami Indian, twórcy tych osiągnięć byli mu w zupełności obojętni. Gdy nie musiał, nie był wobec nich brutalny; zdawał sobie sprawę, że taka strategia mogłaby w dłuższej perspektywie przynieść wyłącznie straty. W stanach wyższej konieczności zabijał jednak Indian bez pardonu, a ich miasta systematycznie niszczył, z czego następnie zdawał sumiennie relacje. Ostatecznie też przystał, jak stwierdza w listach, na niewolniczą pracę Indian na rzecz zdobywców, mając głównie na względzie interesy Karola V. Sam należał bowiem do szybko rosnącej w liczbę, tym samym agresywnej, ekspansywnej grupy społecznej – niezamożnej szlachty hiszpańskiej. Do doby odkryć geograficznych środków do życia hidalgos szukali głównie w służbie królewskiej, tak wojskowej jak i cywilnej; dopiero odkrycie Kolumba otworzyło przed nimi oszałamiające perspektywy podboju i bajkowych, jak się wydało z początku, łupów. Fakt zdobycia wielkich skarbów w Meksyku i Peru umocnią jeszcze panujące wśród kolonistów przekonanie, że Eldorado (hiszp. pozłacany kraj), kraina złota, o której opowiadali Indianie nie tylko w rejonie Przesmyku Panamskiego, ale i na wschodnim wybrzeżu Ameryki Płd., znalazła się w zasięgu ich działania. Według utrzymującej się do dziś tradycji, to hiszpański konkwistador Vasco Núñez Balboa (ok. 1475-1517), który w 1513 r.przekroczył Przesmyk Panamski i dostał się do brzegów Pacyfiku (który nazwał Morzem Południowym), pierwszy uzyskał dokładniejsze informacje o tajemniczym kraju. Mityczne królestwo stało się również celem poszukiwań podjętych przez Portugalczyków, którzy dzięki przypadkowemu odkryciu dzisiejszej Brazylii przez Pedro Alvareza Cabrala (ok.1460-ok.1526) w 1500 r. stali się władcami tego kraju. Chimerê Eldorado zamierzała ścigać w 1535 r.wielka flota hiszpañska Pedro de Mendozy (ok.1487-1637), a więc w chwili, gdy Peru znalazło się ju¿ w ręku Pizzara. Zdobycie pañstwa Inków, którego skarby szybko zostały rozgrabione, nie położyły kresu mitowi. Przeciwnie,podsycały nadzieje na odkrycie "prawdziwego Eldorado" przynajmniej przez sto następnych lat. Kolejne wyprawy Hiszpanów ginęły w dżunglach Paragwaju i Boliwii. Tereny te rozpoznane zostały i opisane dopiero dzięki misjom jezuitów i utworzonym przez nich "redukcjom" na przełomie XVI i XVII w. Mit Eldorado pozostawił trwały ślad w kulturze europejskiej. Do Eldorado dotrzeć mieli Kandyd i jego służący Kakambo z powiastki filozoficznej Woltera Kandyd (1759); bezskutecznie natomiast poszukiwali bohaterowie filmów Wernera Herzoga (właściwie Werner Stipetiæ, ur. 1942),wybitnego reżysera niemieckiego. Dwie drogi do zbawienia Nowożytne podboje Europejczyków nie ograniczyły się – jak wiadomo – do kontynentu amerykańskiego, ale pozostańmy jeszcze w krajach podbitych przez Hiszpanów. Zobaczmy, jak wykorzystali oni swoje zwycięstwo, a zwłaszcza jak odnieśli się do zasadniczego problemu duchowego swojej epoki – kwestii zbawienia duszy. “Trzeba pamiętać, że nawet w uważanej za laicką epoce Oświecenia, świadomość europejska nadal była silnie związana z chrześcijaństwem. Widać to choćby na przykładzie dzieł Woltera”, a później Chateaubrianda, “w których pojęcia “Europa” i chrześcijaństwo” używane są zamiennie. Jak pisał [...] Leszek Kołakowski, konkwistadorzy “byli okrutni,chciwi i bezlitośni, zapewne zarazem pobożni, szczerze przywiązani do swojej wiary i przekonani o swojej duchowej wyższości”. Uzasadnieniem dla brutalnego podboju była – jak wiadomo - misja nawracania Indian. Mniej znane są jednak ich dwojakie aspekty i skutki: praktyczne z jednej, teologiczne zdrugiej strony. Misje chrześcijańskie, organizowane nie tylko w regionach mezoamerykañskim i andyjskim, lecz tak¿e w Chinach, Indiach, Japonii i Filipinach, na wyspach Polinezji i Oceanii, prowadziły do poznania lokalnych wierzeń, praktyk i obyczajów religijnych, a co za tym idzie języków i kultur. Wznacznym stopniu przyczyniły się, identycznie jak sam proces podbojów, do radykalnej zmiany w sferze świadomości, a zwłaszcza do pogłębienia procesu europejskiej samoidentyfikacji. Gorliwość ewangelizacyjna otrzymała w XVI wieku, stuleciu pierwszych podbojów, solidne podstawy prawne, przy czym w okresie wypraw do Ameryki Środkowej, istniała pewna sprzeczność pomiędzy prawem hiszpańskim (także podobnym doń prawem portugalskim) a dekretami papieskimi. Zgodnie z tym pierwszym, ludność świeżo odkrytych dla monarchii terytoriów winna nie tylko przyjąć zasady Ewangelii, ale i uznać wraz z nimi zwierzchnictwo chrześcijańskiego władcy. Polegało to na odczytaniu tzw. requerimento, w obecnoœci królewskiego notariusza. Oświadczenie to miało formę ultimatum; w razie nie podporządkowania się pogan – w naszym przypadku Indian – władzy Hiszpanów można było przeprowadzić ich pacyfikację. Tymczasem przepisy kościelne nie przyznawały Indianom statusu ludzi – tym samym uniemożliwiały formalną ich ewangelizację. Dopiero 15 lat po podbojach Cortéza, 2 czerwca 1537 roku papież Paweł III ogłosił bullę, w której uznawał Indian za byty racjonalne, wolne i jako takie zdolne do przyjęcia chrześcijaństwa. Dokument niezwykle ważny, bo otwierający drogę do stopniowej rehabilitacji Indian w oczach Europejczyków. Pięciotomowy zapis Bernala Diaz (ur. ok. 1490 r.) zat. Pamiętnik żołnierza Korteza (wyd. 1632) przynosi obraz społeczeństw Majów, Tolteków i Azteków różny pod wielu względami od tego, jaki utrwalił Cortéz. Niezwykle utalentowani jako budowniczowie, artyści czy rolnicy, dzielni żołnierze, wyznają kult, który budzi najwyższą odrazę i sprzeciw Diaza. Poświęcanie ofiar bożkom i rytualny kanibalizm, obserwowany podczas niektórych uroczystości, kronikarz traktował jako zwykłe spożywanie mięsa ludzkiego – dla zaspokojenia głodu:“Jedli mięso ludzkie – donosił - jak my spożywamy wołowinę, i we wszystkich miejscowościach mieli domy, jakby klatki z grubych żerdzi, w których zamykali na utuczenie licznych Indian [...], aby następnie, gdy utyją, zjadać ich. Kiedy prowadzili wojny, jedna prowincja za druga, wziętych do niewoli zabijali na ofiarę i zjadali”. Diaz piętnował – podobnie jak inni kronikarze – rozwiązłość seksualną Indian; wytykał im grzechy sodomii i kazirodztwa; przytaczał wreszcie krążącą po Mezoameryce plotkę, jakoby Indianie byli potomkami wygnanych z Europy Żydów. Wszystkie te półprawdy i konfabulacje miały służyć zdeprecjonowaniu podbitych ludów i raz na zawsze zamknąć im drogê do duchowej – jeśli nie prawnospołecznej – podmiotowości. Indianie nawracali się chętnie i szybko; rozczarowani brakiem skutecznej opieki ze strony własnych bogów, oddawali się w opiekę białego boga, przybyłego zza oceanu. Nową wiarę znakomicie godzili z tradycyjnymi obrzędami i zachowaniami, zwłaszcza śpiewem i tańcem; dopiero walczący i surowy Koœciół XVII wieku zaczął tępić te “diabelskie praktyki”. Właśnie w XVII stuleciu stanęło przed Kościołem rzymsko-katolickim (w pewnej mierze także luterańskim, który równie¿ wykazywał ambicje misyjne) nowe wyzwanie, związane z zainteresowaniem Europejczyków krajami Azji: Indiami, Chinami, Japonią i Koreą. Mimo atrakcyjności, jaką w dziedzinie gospodarczej miały dla Europejczyków wielkie monarchie Dalekiego Wschodu, kontakty z nimi utrudniał tradycyjny ju¿ w kulturach tych krajów izolacjonizm. Miał różnorakie przyczyny, inne w Chinach – Państwie Środka, które długo utrzymywały cywilizacyjną przewagę nad oœciennymi ludami, inną z kolei w Japonii, aż do pojawienia się u jej wybrzeży Europejczyków otwartej na obce, głównie chińskie i koreańskie wpływy kulturowe. W drugim wypadku zapoczątkowany w XVI w. izolacjonizm wynikał z poczucia zagrożenia, jakie nieśli przybysze z Europy i towarzyszące im wynalazki w dziedzinie techniki wojennej (broń palna). Pewnym sukcesem mogli poszczycić siê Francuzi pod koniec XVII w., kiedy ich oficjalna misja do Chin, złożona z jezuitów, została dopuszczona na dwór cesarski. Rząd zezwolił na to jezuitom licząc na wykorzystanie ich wiedzy z dziedziny astronomii i innych nauk ścisłych. Politykę przyjmowania europejskich uczonych i specjalistów kontynuowali Chińczycy w następnym stuleciu, w ślad za nią nie szło przecie¿ otwarcie się na stosunki dyplomatyczne i handlowe. W dziedzinie stosunków zewnętrznych obowiązywała niezmiennie zasada ścisłego izolacjonizu. Dwór cesarski uważał władców wszystkich pozostałych krajów za swych wasali. Trzymał się starochińskich koncepcji, według których cesarz – Syn Nieba – panuje nad narodami wszechświata, Chiny stanowią środek świata, zaś pozostałe narody są barbarzyńskie. Chińskie misje nauczyły Europejczyków nie tylko pokory wobec cywilizacji, która sama siebie uważała za wyższą od wszystkich innych. Zrodziły także nadzieję, ¿e chrześcijanie nie są na świecie osamotnieni, że gdzieś – w odległym Państwie Środka - ludzie wykształceni, mandaryni, wyznają religię, która stanowi być może odbicie jakieś dawnej, wspólnej wszystkim religii. Nadzieje, powiedzmy od razu, bezpodstawne, ale doświadczenia wyniesione z azjatyckich, nie tylko chińskich misji, pozostawiły trwały ślad w europejskiej mentalności. Raporty nadsyłane przez uczonych jezuitów brzmiały początkowo zachęcająco: “Konfucjusz, który ukształtował duszę swojego narodu, głosił doktrynę, w której wszędzie wyczuwało się boską inspirację. Uważał on, że ludzka natura wyszła z niebios całkowicie czysta i doskonała, że uległa później skażeniu, i że należy jej przywrócić pierwotne piękno”. Jak zauważa Paul Hazard, za którym referuję tę sprawę, w oczach jezuickich misjonarzy filozof urodzony ok. 478 r. przed Chrystusem, jawił się niemal jako “święty Piotr avant la lettre, chiński święty Paweł” . Zbierając żniwo swych misji, wydali w 1697 roku dzieło zat. Confucius, Sinarum Philosohus (“Konfucjusz, filozof Chińczyków), książkę która - jak ocenia Hazrad - “dotyczyła nie tyle faktów, co raczej interpretacji faktów”. Przeznaczona była dla młodych misjonarzy, “rybaków dusz ludzkich, którzy wiedząc, jakie analogie można znaleźć między konfucjanizmem a chrześcijaństwem, będą umieli lepiej chwytać dusze swoje sieci”. Postępy chińskich misji obserwował z nadzieją również luteranin, Gottfried Wilhelm Leibniz (1646-1717), który od dawna marzył o zjednoczeniu wszystkich chrześcijan. Trzeba nawrócić Chiny – dowodził – tak jak robią to jezuici: “nie przez dowodzenie Chińczykom, że tkwią w błędzie, lecz przez wydobywanie analogii między ich i naszą religią, przez podkreślanie substancjalnej jedności umysłu ludzkiego...” Rzeczywistość zawiodła przecież niemieckiego filozofa. Konkurencyjne wobec jezuitów zakony zarzucały im pobła¿liwość, stronniczość, skłonność do przystosowania się. Jezuici godzą się w Chinach na cześć oddawania idolom, nie udzielają ostatniego namaszczenia, zaniedbują nawet obrzęd chrztu! – oskarżali. Rzym, w którym jezuitom nigdy nie zabrakło przeciwników, zdecydował siê wysłać do Chin legata dla gruntownego zbadania sprawy, ale strażniczka katolickiej ortodoksji, paryska Sorbona już wydała wyrok potępiający ojców Le Comte i Le Gobien. Niewiele przy tym wiedziano w Europie o paragwajskim eksperymencie jezuitów, o tzw. republice Guaranów w amerykañskiej dżungli, w której w przeciągu dwóch stuleciu znalazło schronienie, pracę i godne życie ok. 150 tys. Indian. Jezuiccy misjonarze w Chinach zdobyli za to dwuznaczną, ale wielką sławę wśród libertynów. Vossius (Gerhard Johannes Voss) pisał, że dzięki nim wiemy, że Chińczycy są ateistami, ale nie jest to ateizm negatywny, jak u dzikich w Ameryce, ale ateizm pozytywny, rozmyślnie obrany, nieumniejszający w niczym ich mądrościi i cnoty. Są na swój sposób nabożni, a ich mądrość zbliżona jest do mądrości Spinozy! Konfucjanizm, filozofia Spinozy – czyż nie wskazywały ludziom zupełnie nowej drogi do zbawienia, zbawienia za życia, które niosło mądrość i wiedza? Marzenie o Raju. Nowi Achajowie W naszych rozważaniach o konfrontacjach kultur i cywilizacji oraz stosunku Europejczyków do – nazwijmy to “resztą świata” - nie może zabraknąć postawy, która święcić miała triumfy w XVIII, “oświeconym” wieku oraz przez znaczną część XIX stulecia - dopóki kształtująca się od czasów Josepha Arthura de Gobineau (1816-1882) doktryna rasizmu nie przekreśliła ważności zarysowanych tu postaw. Znana dziś jako mit Dobrego Dzikusa, kształtowała się od czasu pierwszej wyprawy Kolumba w 1492 roku, który nigdy nie stracił nadziei, że odkrył nie tylko nową, krótszą drogę do Indii, ale i prawdziwy raj ziemski, miejsce w którym ludzie cieszą się pierwotną niewinnością. Zdobywcy szybko zamienili ten raj w piekło; tym bardziej mit “raju odzyskanego” nabrał żywotności. Przekonanie o pierwotnej czystości rasy ludzkiej nie opuszczało filozofów rangi Johna Locke’a (1632-1704), ale w XVIII stuleciu nikt nie nadał mu takiego znaczenia i popularnoœci, jak Jan Jakub Rousseau (1712-1778). Mit Dobrego Dzikusa nabrał też cielesności. Stało się tak dzięki wyprawom zorganizowanym po Pacyfiku przez dwóch największych żeglarzy XVIII wieku: Anglika Jamesa Cooka (1728-1779) i jego francuskiego konkurenta, Louisa Antoine’a de Bougainville’a (1729-1811). Trzy wyprawy Cooka dookoła świata oraz ekspedycja de Bougainville’a miały – po raz pierwszy – podwójny charakter: eksploracji nieznanych dotąd mórz i lądów przez Anglię i Francję oraz w równym stopniu naukowego ich poznania i opisu. Drugiemu celowi słu¿yła obecność na statkach wielu uczonych: biologów, astronomów, kartografów i jakbyśmy dziś powiedzieli – etnografów. W czasie pierwszej podróży Cooka, odbytej w latach 1768-1769 na żaglowcu “Endeavour” funkcję naukowego opiekuna odkrytych okazów minerałów, flory i fauny pełnił Joseph Banks (1743-1820), uczony-amator jakich wielu było w jego epoce. Uczestnictwo w wyprawie Banks zapewnił sobie niebagatelną sumą 10 tys. funtów szterlingów, wpłaconych na jej koszty. Banks, pięknoduch i bywalec salonów, prawdziwy “obywatel świata”, ze swej roli wywiązał się nadspodziewanie dobrze. Pozostawił szczegółowy opis i setki rysunków prezentujących, jeśli idzie o Polinezjê, obraz prawdziwie rajskiej szczęśliwości. Banks pełen podziwu dla urody polinezyjskich kobiet, korzystał też w pełni ze wszystkich uciech, jakie wyspy mu zaoferowały. Nie tylko zresztą on: kapitan Cook miał ogromny problem z utrzymaniem dyscypliny wśród swoich marynarzy, oszołomionych wręcz zainteresowaniem, jaki okazywały im miejscowe kobiety. Joseph Banks przez długie lata po zakończeniu pierwszej wyprawy był ośrodkiem powszechnego zainteresowania w Anglii, a jego ustne i pisemne relacje z podróży po Pacyfiku rozpalały wyobraźnię budowniczych brytyjskiego imperium. Na długie też lata zaważyły na recepcji oceanicznych kultur. Innymi jeszcze kryteriami kierował się Johann Reinhold Forster (1729-1798), osiadły w Gdañsku niemiecki geograf i podróżnik szkockiego pochodzenia. Wraz ze swym synem Georgiem (1754-1794), wybitnym przyrodnikiem i pisarzem (przez pewien czas profesorem Szkoły Głównej Litewskiej w Wilnie), wziął udział w drugiej podró¿y Jamesa Cooka dookoła świata (1772-1775). Pozostawił po sobie szczegółowy dziennik podróży, który opracował i podał do druku jego syn. W mieszkańcach wyspy Tahiti, inaczej niż jego uczony, ale i frywolny poprzednik z pierwszej wyprawy Cooka, Joseph Banks, upatrywał nie tylko pierwotną swobodę oraz piękne ciała, wodzące Europejczyków na pokuszenie. Skłonny był zwłaszcza widzieć Greków epoki Homera: walecznych Achajów oblegających Troję oraz podejmujących ryzykowne wyprawy żeglarskie wzdłuż brzegów Morza Śródziemnego: “Wydaje się, ¿e ich [Tahitańczyków] okręty wojenne są tego samego rodzaju, co mille carinae [okręty wojenne], które wyruszyły walczyć ze słynnym miastem Troją. Być może również charakter ich wojen pozostaje w pełni ten sam, aczkolwiek Grecy byli lepiej uzbrojeni, jeżeli idzie o wykorzystanie żelaza i brązu, które w tego rodzaju wojnach w wielkim stopniu decydowa³y o zwycięstwie [...] Ich żegluga od wyspy do wyspy Archipelagu [tj. Morza Egejskiego] była bardzo podobna do ekspedycji podejmowanych przez tych ludzi [Tahitañczyków] pomiêdzy wyspami Morza Południowego [tj. Pacyfiku]; potrafili oni, tak jak starożytni Grecy, prowadzić nawigację nocą, kierując się gwiazdami, o których wiedzą wystarczająco wiele i którym nadali własne imiona. Ich dowódcy, jak greccy herosi, idą na wojnę i zdobywają sławę dzięki bohaterskim czynom.” (tłum moje, T.C.) Zatrzymajmy się, na koniec tych rozważań, przy błyskotliwym porównaniu budowanym przez niemieckiego geografa. 250 lat po tym, jak Hérnan Cortéz opiewał potęgę imperium równego hiszpańskiemu, nie zdając sobie sprawy, że wyprawa do Mezoameryki stanowiła w gruncie rzeczy podróż w przeszłość, w pobliże epoki brązu, Forster pojmował doskonale istotę międzykulturowego kontaktu. Zauważył, że tubylcom brakuje broni nie tylko z żelaza, ale i brązu – i z tego powodu, a także z racji niezwykłej zręczności w budowaniu łodzi i śmiałości w sztuce nawigowania przypominają Greków doby Homera i wypraw na Troję. To porównanie, wraz z metaforą “Argonauci Zachodniego Pacyfiku” spopularyzowaną dzięki pracy Argonauts of the Western Pacific (1922) Bronis³awa Malinowskiego (1884-1942), utrzymało się do dnia dzisiejszego na określenie żeglarskich dokonań ludów Polinezji. Konstatacja, jaką poczynił Johann Reinhold Forster, świadomość że odkrywając nowe lądy Europejczycy konfrontują się sami ze sobą – tyle, ze sprzed kilku tysięcy lat, była udziałem także dowódcy tej wyprawy. James Cook, surowy w ocenie ludzi i ich obyczajów, wymagający wiele od siebie iinnych wykazywał niezwykłą pobłażliwość dla obyczajów Tahitiańczyków iinnych mieszkańców oceanicznych wysp. Martwił siê, że żądni bogactwa i cielesnych uciech Brytyjczycy zdemoralizują niewinnych jak dzieci wyspiarzy. Ubolewał z powodu chorób, zaciągniętych na wyspy przez marynarzy: jego własnych i Francuza Bougainville’a. Podobnie rozumował ten ostatni; Bougainville zasłynął nie tylko z podróży odbytej po Pacyfiku w latach 1766-1769, ale i znakomitej relacji zat. Podróż dookoła świata (wyd. 1771-72, przekł. Polski 1962), dzięki której poznano w Europie Polinezję. Zrozumienie fenomenu Wysp Południowych i dobre chęci odkrywców nie na wiele się zdały. Nawet postawa niezłomnego w swych zasadach Jamesa Cooka nie wolna była od sprzeczności. Tolerancyjny – nawet jeżeli chodziło o zachowania Tahitańczyków, które traktował jako rozwiązłe – nie był w stanie zaaprobowaæ licznych kradzieży broni, narzędzi metalowych, a nawet gwoździ przez tubylców. Ci nie tylko że spragnieni byli deficytowych na Wyspach metali, ale żyjąc w plemiennej wspólnocie nie znali pojęcia własności, stanowiącej prawdziwą świętość dla Brytyjczyków. Cook nie dostrzegł też i nie zrozumiał, że za objawami niezwykłej gościnności, z jaką Tahitańczycy przyjmowali żeglarzy stoi, poważny wysiłek ekonomiczny, i że po kilku miesiącach pobytu jego okrętów na archipelagu został on w znacznym stopniu ogołocony z żywności. Nagły powrót na Tahiti w lutym 1779 roku okazał się powa¿nym błędem ze strony Cooka. Przypłacili go życiem on sam i kilku jegol udzi. Bezpośrednią przyczyną konfliktu, który miał doprowadzić do regularnej bitwy z tubylcami, była kradzież łodzi przez Tahitańczyków i podjęta przez Anglików próba zorganizowania karnej ekspedycji. Ciało zabitego grotami dzid kapitana zostało przez tubylców zabrane, następnie rytualnie – jak się domyślamy – podzielone na fragmenty, z których niektóre zostały spożyte na znak czci i szacunku dla wojownika, reszta zaś pochowano w niedostępnym miejscu. Tylko rękę i goleń Tahitańczycy odesłali na brytyjski okręt. Znamienne, że ten makabryczny upominek nie wywołał ani oburzenia, ani strachu wśród załogi. Dominował raczej żal, a nawet rozpacz po utracie człowieka, który posiadał najwyższy tu autorytet. Na “dzikich” oburzano się dopiero w Europie, po ukazaniu się relacji z ostatniej podróży Cooka. Weterani oceanicznych wypraw domyślali się, że za działaniem tubylców nie stała ani krwiożerczość, ani tym bardziej kanibalizm. Czy to w dziewiczym – wydawałoby się – Nowym Świecie w Ameryce, czy w starożytnych cywilizacjach Środkowego i Dalekiego Wschodu, czy to wreszcie wśród niewinnych i szczęśliwych – do przybycia białych – mieszkańców Polinezji, wszędzie gdzie stanęła stopa Europejczyka, tam przeglądał się on w zwierciadle, które odbijało się przede wszystkim o jego własną twarz. Co znajduje się “po drugiej stronie lustra”, jaki jest naprawdę świat, do którego przybył, dowiedzieć się miał z wielkim opóźnieniem, zazwyczaj wtedy, gdy świat ten – jak kultury prekolumbijskie – przestał ju istnieć. Konfrontacja z “resztą świata” dała więc Europie i wiele, i niewiele zarazem; dała przecież rozumienie siebie samej. Źródła i opracowania cytowane w tekscie: 1. Cortéz, Hérnan, Listy Hérnana Cortéza do króla i cesarza Karola V o wydarzeniach w Meksyku w latach 1519-1521, Przełożyli M. Mróz i R. Tomocki, Gdańsk 1997; 2. Diaz del Castello, Bernal, Pamiętnik żołnierza Korteza czyli prawdziwa historia podboju Nowej Hiszpanii, Warszawa 1962; 3. Pizarro, Francisco, Relacja o odkryciu i podboju królestwa Peru, przełożyła M. Mróz, Gdańsk 1995, Forster, Johann Reinhold, The Resolution Journal of Johann Reinhold Forster 1772-75, vol. III, London 1982 5. Carter, Harold, Sir Joseph Banks, 1743-1820, London 1988; 6. Cegielski, Tadeusz; Kurkowska, Mirella, Człowiek i historia. Czasy nowożytne do 1815 r. Warszawa 2003; 7. Hazard, Paul, Kryzys świadomości europejskiej 1680-1715, przełożyli J. Lalewicz i A. Siemek, wstępem poprzedził M. Żurowski, Warszawa 1974; 8. Horwitz, Tony, Błękitne przestrzenie. Wyprawa śladami kapitana Cooka, przełożyła B. Gadomska (“Terra incognita”), Warszawa 2005; 9. Hough, Richard, Captain James Cook, New York 1995; 10.Mańkowski, Michał, W oczach zdobywców. Obraz cywilizacjiprekolumbijskiej Ameryki Œrodkowej i jej społeczeństw w relacjach konkwistadorów, maszynopis Instytut Historyczny UW, Warszawa 2005.
Inne tematy w dziale Polityka