Z małym opóźnieniem, ale lepiej późno … itd. Finałowy mecz tegorocznych mistrzostw świata w krykiecie był bowiem widowiskiem, które w pełni zasługuje na to, by do niego wracać i pewnie na Wyspach – brytyjskich i nowozelandzkich szczególnie – będzie się do niego jeszcze długo wracać.
Po kolei jednak. Które wydarzenie sportowe trwa najdłużej? Igrzyska olimpijskie? Nie; raptem 17 dni. Mistrzostwa świata w piłce nożnej? Też nie; około 30 dni. Mistrzostwa świata w rugby? Też pudło – 44 dni. Najdłuższym wydarzeniem sportowym są mistrzostwa świata w krykiecie, w formule jednodniowej. Tegoroczne, które odbyły się w Anglii i Walii, trwały równo 45 dni; od 30 maja do 14 lipca. Zwieńczeniem był niedzielny finał rozegrany w kolebce tego sportu, który z kolei jest matką wielu innych gier zespołowych, na londyńskim The Lord’s. Zagrały w nim reprezentacje gospodarzy i finaliści sprzed 4 lat, Nowozelandczycy.
Specyfika krykieta polega m.in. na tym, że role w tej grze są ściśle określone i nie przekładają się na którąkolwiek inną z popularnych gier zespołowych. Chodzi przede wszystkim o to, że w jednej części tylko jedni zdobywają punkty, a drudzy się „bronią”, a właściwie starają się tym pierwszym jak najbardziej utrudniać zadanie. W drugiej części role się odwracają. Próbując przełożyć to na „język” np. piłki nożnej można by powiedzieć, że w finale ostatnich mistrzostw świata w pierwszej części prawo zdobywania bramek miałaby tylko Francja, a w drugiej Chorwaci musieliby, żeby wygrać, strzelić o gola więcej.
I jeszcze jedna uwaga natury technicznej. Mecz krykieta, a właściwie ta jedna część składa się z tzw. overs. Dwaj zawodnicy z kijami z drużyny A (czyli ci, którzy zdobywają punkty) wybijają piłki rzucane przez zawodników drużyny B. Jeden zawodnik rzuca piłkę 6 razy i to jest właśnie over. Potem kolejny i tak 50 razy w formule, w której rozgrywano zakończone w niedzielę mistrzostwa świata. Są to tzw. mecze jednodniowe.
W niedzielę pierwsi punkty zdobywali Nowozelandczycy i zdobyli ich 241. Po przerwie Anglicy – by wygrać – musieli z 300 piłek (50 serii, czyli overs po 6 piłek każda) zdobyć 242 punkty. Piłek mogłoby być mniej, gdyby Nowozelandczykom udało się wykluczyć z gry 10. Anglika przed rzuceniem 300. piłki. Dziesiątego, bo drużyna krykietowa to 11 zawodników, ale dwaj muszą być na środku, by zdobywać punkty.
Po 48 seriach, czyli na 12 piłek do końca „regulaminowego czasu” Anglicy mieli 218 punktów i 6 wykluczonych zawodników. Teraz kilka słów o zdobywaniu punktów – jeśli wybiję rzuconą piłkę poza granice boiska, a ta nie zetknie się z ziemią, zdobywam dla swego zespołu 6 punktów; jeśli poślę ją poza granicę, ale choć raz dotknie ziemi albo np. będzie się po niej turlać – zdobywam 4 punkty. Najczęstszym sposobem zdobywania punktów jest jednak bieganie tych dwóch z kijami (stąd punkt w krykiecie to ‘run’). Stoją oni na środku boiska na dwóch końcach długiego na 20 m pasa ziemi bez trawy. Każde przebiegnięcie to run, czyli punkt.
W 49. serii Anglicy z jednej strony zdobyli 9 punktów (jedna „6” i 3 runs), ale stracili aż 2 zawodników. Do wyrównania wyniku Nowej Zelandii brakowało im 15 punktów, a z drugiej strony mieli 8 wykluczeń. Na jeszcze jedno mogli więc sobie pozwolić, bo kolejne oznaczałoby, że nie ma już dwójki do biegania po pitchu (to właśnie ten pas bez trawy na środku boiska) i zdobywania punktów. W chwili wykluczenia 10. zawodnika gra automatycznie kończy się.
Pierwsza piłka ostatniego, „regulaminowego” overu – bez punktu (piłka była tak dobrze rzucona, że nie było możliwości przebiec choć raz bez narażenia się na wykluczenie). Druga piłka – to samo. Zostały 4, a tu wciąż 15 punktów do „ustrzelenia”. Ale w trzeciej Ben Stokes wybija „w hektary” i jest 6 pkt. Jeszcze 3 piłki, a do 241 punktów brakuje Anglikom 8. Kolejny rzut Trenta Boulta i znów Stokes wybija za 6 pkt. A zatem 2 piłki i 2 punkty! Anglicy stawiają wszystko na jedną kartę i udaje się zdobyć punkt (znów wybijał Stokes), choć partner Anglika, Adil Rashid zostaje wykluczony. Ostatnia piłka i znowu Stokesowi udaje się ją wybić tak, że gospodarze zdobywają ten brakujący punkt, choć wykluczony zostaje następca Rashida, Mark Wood i gdyby to nie była 300. piłka, to gra też by się skończyła, bo już nie miał by kto partnerować Stokesowi.
Niebywała historia! W 300. piłce zdobywają 241. punkt i doprowadzają do dogrywki, czyli tzw. super overu. Każda strona wyznacza do niego 1 zawodnika do rzucania piłek i 3 do wybijania (czyli możliwe tylko jedno wykluczenie). Jako pierwsi zdobywają punkty Anglicy, a w ich szeregach po takiej końcówce nie mogło oczywiście zabraknąć Bena Stokesa. I co? Pierwsza piłka – wybija Stokes i są aż 3 przebieżki. Druga piłka, partner Stokesa wybija i jest punkt. Kolejna i Stokes za 4! W czwartej znów Stokes za punkt. Ile to już? Tak, 9 punktów i jeszcze 2 piłki. Obie wybija Jos Buttler i za pierwszą Anglicy mają 2 pkt., ale drugą posyła poza boisko za 4. Łącznie – aż 15 pkt.
Czas na Nową Zelandię, która musi zdobyć 16 pkt. A co, jeśli będzie ich 15? Wówczas o zwycięstwie decyduje większa liczba akcji za 6 lub 4 pkt. Pierwsza piłka – Anglicy posyłają zbyt szeroką, co oznacza, że musi być powtórzona, ale Nowa Zelandia zapisuje sobie wszystkie zdobyte punkty. A więc pierwsza piłka rzucona 2 razy – Nowozelandczycy mają 3 pkt. Druga piłka i 6 PUNKTÓW! Po trzeciej 2 przebieżki i łącznie 11 pkt. W czwartej znów 2 runs; po kolejnej jedna przebieżka i przed ostatnią piłką Nowozelandczycy mają 14 punktów! Niesamowite! Dawno nie przeżywano chyba takich emocji w obu krajach, i nie tylko. Potrzeba więc 2 punktów; remisu być nie może. Ostatnia piłka i…? Jest punkt. Oba zespoły mają po 15 pkt., ale Anglia wygrywa, bo w dodatkowej serii 2 razy posłała piłkę do granic boiska (wybicia za 4 pkt.), a Nowa Zelandia tylko raz (za 6 pkt.).
Nowa Zelandia drugi raz z rzędu wicemistrzem świata (4 lata temu przegrała w finale z Australią). Anglicy, którzy w półfinale rozbili obrońców tytułu, pierwszy raz w historii zdobyli złote medale. A największe rozczarowanie i rozgoryczenie w Indiach, które pierwszą fazę mistrzostw przeszły jak burza, ponosząc w 8 meczach tylko jedną porażkę (wygrali m.in. z Pakistanem, a przegrali z Anglikami). W półfinale Indyjczycy nie sprostali jednak Nowej Zelandii.
A tu filmowe podsumowanie tego, o czym wyżej z oficjalnego kanału federacji krykieta:
https://www.youtube.com/watch?v=Itb-3pISKt8
Nie dziwi więc, że od niedzielnego wieczora angielskie media prawie niczym innym nie żyją, nawet finał Wimbledonu, choć też palce lizać, zszedł na dalszy plan. A kogo okrzyknięto Man of the Final? Oczywiście Stokesa. Kolejne mistrzostwa już za 4 lata w Indiach i to dopiero będzie szaleństwo!
Inne tematy w dziale Sport