Wiele osób uważa, że krykiet to nudna, a nawet przeraźliwie nudna gra, w której na dodatek nie wiadomo, o co chodzi. Jeden rzuca piłkę, drugi stara się wybić ją kijem, po czym wraz z tym drugim z kijem biegają w tę i we w tę. Reszta, rozstawiona na dużym boisku niemrawo biega za piłką (o ile temu z kijem uda się ją tam wybić) i rzuca ją na środek; wówczas ci z kijami przestają biegać. Czasem się zdarzy, że ten, który rzuca, rozbije bramkę z palików, która jest za tym z kijem.
I faktycznie; o to w największym uproszczeniu chodzi. Rzucający powinien tak posłać piłkę, by ominąć tego z kijem i rozbić bramkę; wówczas ten z kijem schodzi z boiska. Pojawia się na nim następny. Można też rzucić tak, by tamtemu udało się zagrodzić drogę piłki do bramki z palików. A niech tam sobie uderzy tę piłkę, soczyście; piłka niech leci w powietrzu, ale nie za szybko i nie za daleko; najlepiej tak, żeby wpadła wprost do rąk któremuś z tych, którzy są rozstawieni na boisku. Wówczas wybijający też schodzi. A co oznaczają kolejne wykluczenia? O tym było tu.
Z drugiej strony celem wybijających jest przede wszystkim nie dopuścić do rozbicia bramek z patyków, a zarazem zdobyć jak najwięcej punktów: poprzez bieganie pomiędzy bramkami, bądź wybijanie piłek za 6 pkt (piłka wychodzi poza boisko bez kontaktu z ziemią) lub za 4 pkt (piłka wychodzi poza boisko albo po ziemi albo po zetknięciu z nią).
Jak się więc okazuje, wcale nie jest to takie skomplikowane. A czy nudne? Nic bardziej mylnego. Oba rozegrane w miniony weekend mecze mistrzostw świata w krykiecie pokazały dobitnie, że ćwierć populacji ludzkości (lekko licząc), która nie widzi świata poza krykietem, ma wiele racji.
Mecz
Szczególnych emocji dostarczyła niedzielna konfrontacja w grupie B między Indiami i Anglią. Jeśli się uda, to poniżej będzie jeszcze o meczu dobrych znajomych czyli Sri Lanki i Pakistanu. Jeśli nie, będzie w kolejnym odcinku.
Osoby, które zaglądają do brytyjskich mediów bądź w mediach pracują z pewnością nie mogły się w niedzielne późne popołudnie i wieczór wręcz opędzić od meldunków z Bangaluru, bo to, co się tam wydarzyło było wręcz niezwykłe, ale po kolei:
Indie wygrały losowanie i zdecydowały, że jako pierwsze będą zdobywać punkty. I już w pierwszej parze na pitchu czyli tym pasie gołej ziemi pojawia się żyjąca legenda nie tylko indyjskiego, ale i światowego krykieta – Saćin Tendulkar. Ubóstwiany w Indiach rekordzista wszechczasów gdy idzie o liczbę zdobytych punktów. Pisałem o nim tu.
Jego partner, Wirendr Sehwag wytrwał niemal do końca 8. serii, Saćin, jak na bohatera przystało, trwał na posterunku i zdobył w sumie 120 punktów (zszedł w 39. serii). Każdorazowe przekroczenie 100 punktów w jednym meczu jest wydarzeniem zasługującym na uwagę, a gdy się okaże, że w swej karierze Tendulkar zdobył ich już (tylko w meczach jednodniowych, a w takiej formule rozgrywa się mistrzostwa świata) 17777, nie można się dziwić, że na przejażdżki po Bombaju swoim pięknym Ferrari, które dostał od włoskiego producenta, wybiera się tylko nocą, bo w dzień nie tysiące, a miliony już nie kibiców, ale często wręcz wyznawców, nie pozwoliły by mu przejechać nawet 100 metrów.
W dalszej części Indie wciąż świetnie punktowały, nie pozwalając na kolejne wykluczenia (na 5 serii do końca meczu mieli 292 punkty i tylko 3 wyautowanych). Ostatnie 5 overów to już jednak wyraźne rozprężenie. W serii 46. obok szóstki i czwórki kapitana Mahendry Singh Dhoniego również wykluczenie Juwradźa Sinha; w następnej schodzi Dhoni; w 48. – znów szóstka i czwórka, ale w kolejnej aż 3 zawodnicy wyautowani. Anglicy mają jeszcze 6 piłek; Indusom został tylko 1 zawodnik, by dotrwać do końca ostatniej serii. W 4. piłce – aut; w kolejnej też i na 1 piłkę do zakończenia tej części Indie nie mają już kim grać – zdobyli 338 punktów.
II połowa
Przerwa; zaczynają Anglicy, którzy w pierwszym meczu z wielkim trudem uporali się z Holandią. Tu też w pierwszej parze same znakomitości: Kevin Pietersen i Andrew Strauss. Ten drugi, wielce nieobliczalny, dokooptowany do składu niemal w ostatniej chwili. Po tym meczu okazało się, że jego nieobecność na mistrzostwach w Azji Pd. byłaby niepowetowaną stratą. Gra jak z nut, a przede wszystkim punktuje. Anglicy tracą Pietersena w 10. serii, jego zmiennik Jonathan Trott schodzi w 17., a na pitchu rządzą od tej chwili Strauss oraz Ian Bell.
Wydawało się, że mimo rozprężenia w końcówce dorobek Indii jest na tyle duży, iż Anglikom nie uda się go poprawić. Nie tylko mnie się tak wydawało; na różnych forach w trakcie meczu kibice z Anglii w niewybredny sposób dawali wyraz temu, co myślą o swoim zespole. „Jedyne w czym jesteśmy dobrzy, to darts” – pisał jeden internauta, „i chyba wioślarstwo” dodawał inny.
Im dłużej jednak na boisku przebywał Strauss, im więcej zdobywał punktów, nastroje wśród kibiców coraz bardziej się zmieniały. Po 20. serii Anglia miała o 23 pkt więcej od dorobku Indii po upływie takiej liczby overów. Po 30. – Anglicy byli lepsi o 15, a w 40. to już było 25 punktów na korzyć Anglii.
Przed Indiami rysowały się 2-3 scenariusze: albo szybko wyautują Straussa i wówczas kolejni, zanim zdążą się przyzwyczaić, złapać rytm, też wylecą, albo polowanie na Straussa nie powiedzie się. Mogło też być i tak, że kolejni Anglicy uskrzydleni grą kolegi nawet po jego zejściu szybko „wejdą w jego buty”. Na szczęście dla Indii sprawdził się pierwszy scenariusz; choć nie do końca.
Rozpoczyna się 43. seria, polowanie na Straussa trwa w najlepsze; przewaga Anglii wynosi 18 punktów. Piłki rzuca Zaheer Khan; ten, który tak niefrasobliwie poczynał sobie w końcówce pierwszej części. Czwartą piłkę wybija Bell, bezpośrednio z powietrza łapią ją Virat Kohli i Anglik musi zejść. Jego miejsce zajmuje Matthew Prior, ale przede wszystkim teraz odbierać będzie Strauss. Kolejny raz rzuca Khan i wreszcie jest! Indusi rzucają się sobie w objęcia, a wypełniony po brzegi 40-tysięczny stadion w Bangalurze przeszywa ryk. Choć trybuny milkną jeszcze na chwilę; bo sędziowie nie mają pewności.
Przyczyna, dla której Strauss ma zejść to – wywołujący najwięcej kontrowersji w krykiecie – przepis lbw, czyli leg before wicket. Analiza zapisu telewizyjnego nie pozostawia jednak żadnych wątpliwości; Strauss schodzi; Indie szaleją. Po zakończeniu tej serii do zakończenia pozostaje jeszcze 7 overów, a Anglia ma 281 punktów, do zwycięstwa brakuje 58.
Straussa zmienia „dobry duch” i często wybawiciel angielskiego zespołu, Paul Colingwood. W 44. serii Anglicy zdobywają tylko punkt; Kolejna, i znów rzuca Zaheer Khan i…; tak! schodzi Colingwood! W następnej kolejny aut, a potem był jeszcze jeden. Po 48 seriach, na dwie do końca – Anglia ma jeszcze w odwodzie kilku zawodników, ale z 12 piłek musi zdobyć 29 punktów. Trudne zadanie, ale wykonalne.
U Anglików wybijają Swann i Bresnan; rzuca Chawla. Pierwsza piłka – bez punktu; kolejna – sześć po zagraniu Swanna; trzecia – 1 punkt; czwarta – 2 punkty, piąta – Bresnan za 6 i ostatnia – Bresnan wyautowany. Z jednej strony Anglia traci ósmego zawodnika; jeszcze dwaj i będzie po meczu; z drugiej tylko w tej serii zdobywa 15 punktów i przed ostatnimi 6 piłkami traci 13 punktów, by wyrównać dorobek Indii.
Ostatni over, rzuca Patel, do Swanna dołączył Shahzad: pierwsza piłka – za 2 punkty (dwa razy przebiegli się między bramkami), druga – za punkt; trzecia – Shahzad wybija za 6; stadion zamiera, Anglicy studzą emocje; kapitan drużyny Indii bierze na stronę Patela. 3 piłki do końca i Anglikom brakuje tylko 5 punktów, by wygrać. Czwarta piłka – świetnie rzucona, ale nie łapie jej wicket-keeper i tzw. bye – 1 punkt dla Anglii; piąta – wybija Swann i dwa razy przebiegają się z Shahzadem; ostatnia piłka – punkt dla Anglików i remis; po 338.
A co by było, gdyby w pierwszej części Indie dotrwały do końca i w tej ostatniej piłce zdobyły punkt? Można gdybać w nieskończoność. Mecz był niezwykły; Andrew Strauss zdobył aż 158 punktów i został rekordzistą jeśli chodzi o dorobek pojedynczego zawodnika w historii występów reprezentacji Anglii w MŚ w krykiecie; po raz 4. w historii mecz turnieju finałowego (a są to 10. mistrzostwa) kończy się remisem.
Uff: czy ktoś ma jeszcze siły na Sri Lankę i Pakistan? Tam z kolei grał najlepszy rzucający wszechczasów. O tym jednak wkrótce.
Inne tematy w dziale Sport