"Zamierzał niegdyś Mickiewicz wydawać w Moskwie czasopismo polsko - ruskie dla wzajemnego zbliżenia się duchowego - temuż celowi służy ta książka, tem bardziej, że można się z niej nauczyć niejednej rzeczy przydatnej. Np. jak bliskie są sobie obie literatury, ruska i polska, w ciągu XVIII w., - te same myśli i cele, braki i błędy, zasługi i wyniki przed i za Dnieprem! Jak zawstydza Ruś szybkością swego rozwoju, jak daleko pozostajemy za nią w tyle, cośmy ją niegdyś tak wyprzedzali! Dumniśmy np. z naszej Komisji Oświecenia w XVIIIw., jakby takiej samej Komisji Oświecenia już Katarzyna II u siebie nie wprowadziła. A jaką troskliwością otacza Ruś literaturę, każdy świstek bada i zbiera. Gdzież u nas prace i pomniki literackie, wystawiane Łomonosowu, Dzierżawinowi, Batiuszkowu, Gribojedowu, Puszkinowi, Gogolowi i.t.d., przez Grota, Majkowa, Tichonrawowa i tylu, tylu innych? Jaki brak u nas komentarzy krytycznych, studiów głębszych, a choćby wydań autentycznych! Czyż warte wspomnienia wydania Mickiewicza i Słowackiego, cechujące ubóstwo naszego społeczeństwa, wobec ruskich, np. Puszkinowych! [...] Jest w Rosji puszkinologia; są domy i biblioteki puszkinowe, czechowskie, tołstowe aż do spisu książek w Jasnej Polanie, a co za bogactwo krytyki i historji literatury ruskiej! Więc uczyć się od nich możemy i wzór ich naśladować".
Tyle Aleksander Bruckner we wstępie do swojej wspaniałej pracy "Historja Literatury Rosyjskiej" wydanej przez Zakład Naukowy im. Ossolińskich w 1922r., a zatem tuż po straszliwej wojnie polsko - bolszewickiej, w warunkach gdy cały kraj powinien być szczelnie zamknięty na jakiekolwiek wpływy rosyjskie. Jednak sto lat temu Polacy w świeżo odzyskanym niepodległym państwie dysponowali elitami z prawdziwego zdarzenia, rozumiejącymi czym powinna być otwartość na świat, także ten zawierający ciężkie do zniesienia widoki, wywołujące mroczne i tragiczne wspomnienia. Przy czym nie chodziło tu o jakąkolwiek gloryfikację zła, ani nawet przymykanie oczu na cienie wschodu, przy zachwycie nad ich blaskami. Chodziło tylko o opisanie świata, który przecież za wschodnią, wciąż gorejącą i niestabilną granicą, realnie istniał. A jeśli istniał i to się od stu lat nie zmieniło, to przez sam ten fakt musiał i musi nadal wywierać na nas ogromny wpływ. A skoro tak, to obowiązkiem każdego Polaka chcącego cokolwiek przekazywać swoim współobywatelom jest znajdowanie odpowiedzi na pytanie kto? czym? kim? po co? jak? na wschodzie działa.
Żalił się wielki Aleksander Bruckner pisząc swoją pracę, że musi korzystać z bibliotek niemieckich, głownie berlińskich, bo polskie wystarczającego materiału źródłowego po prostu nie posiadały. I nie był to bynajmniej efekt spustoszeń, rabunków, pożarów, czy innych wojennych strat. To był efekt programowej niechęci, antyrosyjskiego uniesienia, nie pozwalającego nam dumnym Polakom na nawet wyniosłe spojrzenie w stronę dzikiego tatarstwa i z pogardą odrzucającym wszystko, co owo tatarstwo mogło wyprodukować w swoich azjatyckich głowach.
Inaczej Niemcy. O! ci niczego nie przeoczyli i w sprawie Rosji zbierali każdy najdrobniejszy świstek, aby posiąść o niej wiedzę konieczną do planowania swojej polityki, dlatego Bruckner i podobni badacze musieli po odpowiednie źródła jeździć do Berlina, a nawet dalej, do Anglii, Francji, a nawet do Stanów Zjednoczonych.
Czy coś się od 1922r. zmieniło? Nie. Niemcy mający w swoim świeżym zapisie historycznym operację "Hanninbal", będącą efektem rozkazu Stalina, aby Prusy i ich dziedzictwo wykorzenić jak najmniejszym kosztem, czyli poprzez uderzenie w ludność cywilną na najdzikszych zasadach azjatyckich, rozpoczęli współpracę ze Związkiem Sowieckim jeszcze na dymiących niemal zgliszczach i zwałach trupów. Tego wymagał interesy i dalekosiężny projekt budowy IV Rzeszy.
A my? Ściśnięci za gardło, choć coraz lżejszym uchwytem, w PRL uczyliśmy się tego dziwnego rozdwojenia, gdzie za udawaną oficjalną przyjaźnią rosła pogarda do "Ruskich" i wszystkiego co się z nimi kojarzyło. Wszyscy przez to przechodziliśmy i były to zachowania naturalne i niemal instynktowne, co najlepiej było widać w każdych zawodach sportowych, gdy zawsze kibicowało się przeciwko "Ruskim", nawet gdy nie uczestniczyli Polacy.
Żaden dzieciak nie robił "koszulek" do kapsli z reprezentacją ZSRR, chyba że na zasadzie absolutnego wyjątku. Sam pamiętam taki incydent, gdy tryumfy w Wyścigu Pokoju święcił Aavo Pikkuus i jeden z kolegów grał kapslem z jego nazwiskiem, tłumacząc sceptykom, że to nie "Rusek", tylko Estończyk.
Dla mnie osobiście symbolicznym końcem tego świata był miting "krajów demokracji ludowej" rozgrywany w 1988r. na Służewcu, gdy nasze konie rywalizowały z sowieckimi. Cały ten bagaż pogardy wobec "Ruskich" mogłem wtedy swobodnie nosić pośród dziesiątek tysięcy podobnych mi ludzi. Gdy nasz derbista Diablik ścigał całą prostą rosyjskiego Atlantica, "łapiąc" go w samym celowniku i wygrywając o szyję, to nigdy nie słyszałem większego krzyku. To był ciągły półminutowy wrzask trzydziestu tysięcy gardeł, zrzucających z siebie sowiecką okupację. I za paręnaście miesięcy, ci sami "Ruscy" zaczęli powoli przypływać na Służewiec ze swojego rozpadającego się imperium, bo nawet wtedy, na początku lat dziewięćdziesiątych Polska była dla nich atrakcyjna. Taka tam bieda.
Mieliśmy całe dziesięciolecia na naukę, na zrozumienie, że emocjami nie załatwimy żadnego interesu, ani nie zabezpieczymy swojej stabilności. Owa pogarda dla "Ruskich" nie dała się z nas usunąć, ani nawet na tyle ukryć, abyśmy mogli cokolwiek w naszej polityce wschodniej racjonalizować. Zresztą, aby mieć w jakiejkolwiek grze minimalne choćby atuty, musielibyśmy poznać jej reguły, a na to przecież nie możemy sobie pozwolić, bo to poniżej narodowej godności. Wobec powyższego, sami grać nie potrafiąc, wystawiamy pełnomocnictwa innym. Ukraina nas broni, Niemcy organizują nam wymiar sprawiedliwości, Izrael i jego największy sojusznik zapewniają nam finansowanie, a Unia Europejska żywi. Wszystko jest na dobrej drodze.
Przy tym wszystkim możemy jednak czuć się moralnymi zwycięzcami, bo znów pokazaliśmy światu co w Polsce się najbardziej ceni. Frajerstwo. Byle było przyozdobione odpowiednimi gestami, choćby takimi jak nie nadawanie muzyki rosyjskich kompozytorów w publicznym radiu. Gogol by się uśmiał.
Inne tematy w dziale Kultura