Im bliżej dnia elekcji, tym publiczność coraz słabiej dostrzega, że prawidłowe wskazanie następnej głowy państwa, w oparciu o obowiązujące prawodawstwo - przestało być możliwe. Sanacja tego stanu rzeczy wymagałaby ogólnego uznania, że w wyniku bezprawnych działań zorganizowanej grupy towarzyskiej, nazywającej się rządem RP, doszło do zamachu stanu. Jego skutkiem jest anihilacja nie tylko organów wprost wskazanych przez sprawujących władzę jako "nie istniejące", ale także tych, które uznają za prawomocne. Dlaczego? Działa tu mechanizm znany od zarania PRL, zwłaszcza w jej stalinowskim wydaniu. Wtedy to właśnie powstał słynny "dekret Bieruta" wywłaszczający właścicieli warszawskich nieruchomości "za odszkodowaniem". Warunki ustalenia wysokości i wypłaty świadczeń kompensacyjnych miało określić rozporządzenie właściwego ministra, które nigdy się nie ukazało.
To krystaliczny przykład bezprawia wywołanego cofnięciem gwarancji dla nazwanych praw podmiotowych. Cóż bowiem z tego, że ktoś posiada jakieś uprawnienie, skoro nie ma żadnego instrumentu jego ochrony? Taki przywilej jest czysto formalny i nie ma żadnego materialnego znaczenia. A zatem praworządne państwo wyklucza możliwość wystąpienia takiej sytuacji w obrocie prawnym, poprzez cały system skarg, roszczeń i zażaleń. Z jaką zatem sytuacją mamy do czynienia, gdy organ, na którego orzeczenie przysługuje skarga, nie uznaje instytucji odwoławczej, mającej tę skargę rozpatrzeć? Oczywiście taki stan faktyczny prowadzi do autodestrukcji organu orzekającego, bo on może prawomocnie egzystować tylko w warunkach zaskarżalności własnych decyzji. Jeśli ową zaskarżalność usuwa, anihiluje sam siebie.
W takich okolicznościach publiczność, niezależnie od barw partyjnych, ma pełne prawo użyć wobec ludzi podnoszących owo "nie istnieje" do rangi pseudo prawa, znanego powszechnie z piłkarskich trybun okrzyku "sędzia kalosz!". Taki bowiem "kalosz", czy też Kalisz, mający obowiązek czuwać nad prawidłowym przebiegiem wyborów, jeszcze przed samą elekcją skazuje ją na nieważność, kwestionując istnienie organu, który na mocy ustawy ma kontrolować jego decyzje, również z mocy ustawy nieostateczne i zaskarżalne, o ile podmioty wyposażone w roszczenia takie skargi złożą.
W tej sytuacji kalosz Kalisz, mający wsparcie licznych przedstawicieli judykatury zagnieżdżonych w sądach różnych instancji, niestety w Sądzie Najwyższym również, gdzie przywódcą sędziów "kaloszy" jest niejaki Wróbel, przy ich współudziale, może łatwo doprowadzić do kompletnego zniszczenia systemu władzy w Polsce. W chwili obecnej dał już bowiem czytelne sygnały, że właściwej do orzeczenia prawomocności wyborów izby SN "nie uznaje", co logicznie prowadzi do wyjęcia z systemu praworządności także samej PKW.
Urząd Prezydenta RP jest ostatnim, którego jeszcze nikt nie odważył się wprost zakwestionować. W sprawie skorzystania z prawa do indywidualnej abolicji kwestionowano uprawnienia prezydenckie, ale nie samą osobę. Teraz będzie inaczej, bo nie ma w tej chwili obiektywnie żadnych warunków, aby nadchodzącą elekcję uznać za ważną, albowiem odbędzie się ona - i tego już się nie da uniknąć - w warunkach wprawdzie pełzającego, ale oczywistego zamachu stanu.
Po raz kolejny w naszej historii okazało się, że wielkie wysiłki pokoleń, mogą być zniweczone prze niewielką, ale dobrze ulokowaną garstkę "kaloszy". Arbitra Kalisza, ze względu na starożytność nazwiska, można nawet po michnikowemu określić mianem takiego staropolskiego "kalosza", bez ryzyka omyłki. Co więcej, choć "kalosze" są co do zasady nie łamliwe, to jednak polskim "elitom" udało się, zwłaszcza pośród sędziów i wybitnych przedstawicieli doktryny prawa, ukształtować kategorię "kalosza złamanego" demolującego system prawny i społeczny swoimi opiniami.
W tej sytuacji wszelkie nasze rozważania o zewnętrznych zagrożeniach, o tym kto chce na nas napaść, a komu musimy płacić haracz "za ochronę", tę prawdziwą i tę urojoną, o tyle nie mają sensu, że dzięki działalności garstki wpływowych prawników "kaloszy" mamy już właściwie przesądzony powyborczy chaos, z brakiem prawomocnie wybranej głowy państwa i zwierzchnika sił zbrojnych. W tej sytuacji tropiciele agentów Putina i "ruskich onuc" jak zwykle pospieszyli nie w tę stronę i zwiedzeni medialnymi piskami różnych "osób dziennikarskich", nie zauważyli, że właśnie zapadły nam się instytucje mające gwarantować prawomocność wyborów. Na nas nie trzeba Putina i jego zardzewiałej armii. Wystarcza kilka par złamanych "kaloszy".
Inne tematy w dziale Polityka