Wprawdzie swój genialny cykl wykładów socjologicznych profesor mniemanologii sosowanej Jan Tadeusz Stanisławski nazwał przewrotnym tytułem "Zezem", ale zaprezentowane w nich obserwacje w żaden sposób nie były zniekształcone. Przeciwnie, boleśnie celne, z ogromnym ładunkiem ponurego komizmu, zawartego w kolejnych scenkach obrazujących realia życia społecznego, jak się okazuje niezmienne, niezależnie od ustroju.
Oto mamy pierwszy wykład o rozchodzeniu się informacji i wywołanych przez nią skutkach. Owa informacja powstaje w wyniku eksperymentu polegającego na zabawie w "głuchy telefon" przeprowadzonego na grupce kilkorga przedszkolaków. Pierwsza dziewczynka dostaje do przekazania prościutki tekst: Ala ma kota, który na znanej zasadzie, dociera do ostatniego chłopczyka w formie ale mam kaca. Co gorsza ów chłopczyk - Czaruś - taką wypowiedzią kończy swój udział w rodzinnym obiedzie niedzielnym, wprawiając w osłupienie uczestników. Wszyscy krewni sześciolatka nowy tydzień zaczynają od poinformowania kogo się da, że w przedszkolu x dzieciom podawany jest alkohol. Po kilku dniach ludzie w całym kraju masowo zabierają swoje pociechy z przedszkoli, a absolutnie pewne i sprawdzone świadectwa jednoznacznie wskazują, że w placówkach tych w piwnicach urządzane są bimbrownie, a personel nie tylko nie trzeźwieje, ale rozpija podopiecznych, na dodatek każąc im pod pozorem jakichś niejasnych zbiórek, przynosić z domów puste butelki, z pewnością po to, aby je napełniać samogonem. Oczywiście te świadectwa nie są kolportowane oficjalnie, a jedynie przez takie centra dystrybucji jak salony fryzjerskie z grupkami pań siedzących pod jakimiś dziwnymi urządzeniami ( do dziś nie wiem do czego służą, ale od dziecka uważałem je za niebezpieczne ). To jednak wystarcza, aby sparaliżować cały kraj i właściwie nikt nie ma sprawnego instrumentu przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się fałszywej wiadomości, bo niby jak? Oficjalnym komunikatem, że w przedszkolach nie produkuje się bimbru, a dzieci nie są nim rozpijane? Na koniec widzimy zatem bezradnego ojca przedszkolaka, który prosi na uczelni o stypendium i urlop dziekański, motywowany koniecznością walki z alkoholizmem swojego sześcioletniego syna Cezarego.
Wydawało się, że do podobnych społecznych panik powinniśmy przywyknąć i wykazywać więcej odporności, nawet mimo zwielokrotnienia siły impulsów jakimi jesteśmy bombardowani, bo przecież teraz to już nie tylko panie u fryzjera, czy w maglu, ale wielce zasłużone i wybitnie wiarygodne "dziennikarki" z nadających całą prawdę przez całą dobę mediów o ogólnokrajowych zasięgach wypuszczają w świat "sprawdzone" przekazy. Jednak trudno się mimo wszystko pogodzić z tym co się dzieje obecnie w sprawie wojny na Ukrainie, a raczej prób jej zakończenia przez Donalda Trumpa, bo to co widzimy i słyszymy w mediach, przekracza już granice tolerancji, wywołując u normalnego obserwatora uzasadnione wrażenie, że nie tylko wszyscy pracujący tam "dziennikarze" są nietrzeźwi, ale też większość zapraszanych gości traktują jakimiś substancjami, dostarczanymi przez bimbrowników, albo jeszcze kogoś gorszego. W efekcie chyba najsprawniejsze intelektualnie są teraz sześcioletnie dzieci, które jak ów Czaruś w "Zezem" nie dają się ponieść emocjom nakręcanym przez oszalałych dorosłych i nadal chcą chodzić do przedszkola.
Gdyby tak wysłać do podobnej placówki wszystkich tych medialnych ujadaczy i innych geostrategów, to może po wytrzeźwieniu doszliby do niezbyt skomplikowanych wniosków, że aby realnie zakończyć wojnę, trzeba przeprowadzić rozmowy pokojowe, a aby miały one jakikolwiek sens, to muszą w nich wziąć udział wszystkie wojujące strony. Aby je do stołu obrad doprowadzić, nie można na zaproszeniu napisać "ty morderco, właściwie powinniśmy cię powiesić za ludobójstwo, ale jako ludzie cywilizowani proponujemy ci i twojemu barbarzyńskiemu krajowi uczestnictwo w negocjacjach, na co wprawdzie nie zasługujesz, ale poznaj naszą szlachetność i przybądź tu i tu w dniu, celem podpisania podyktowanych ci sprawiedliwych warunków pokoju", bo wtedy raczej się nie stawi. A jak się nie stawi, to pozostanie nam tylko inny sposób zakończenia wojny, w postaci zaatakowania stolicy krwawego satrapy przy pomocy komanda agresywnych myszek dwojga nazwisk, które samym swoim niepowstrzymanym piskiem wgniotą go w glebę. Innych narzędzi brak, bo dotychczas wojny w Europie wygrywało się przy pomocy bitnych i dobrze uzbrojonych armii, a takimi na naszym kontynencie obecnie dysponują tylko formacje terrorystyczne.
W tej sytuacji pomstowanie na Trumpa i zdradziecką Amerykę hołubiącą ludobójcę, ma w sobie tyle politycznego sensu co dawne inicjatywy Jerzego Urbana, w odpowiedzi na amerykańskie sankcje, wzywającego do wysyłania śpiworów bezdomnym w Stanach. Moralnie jest oczywiście słuszne. I tym się powinniśmy zadowolić - moralnym zwycięstwem naszych oburzonych, a potem zająć się poważnymi sprawami. Bo Europa w tej chwili ma trzy możliwości działania w sprawie ukraińskiej: 1. przeprowadzenie rozmów 2. przeprowadzenie poważnych rozmów 3. przeprowadzenie bardzo poważnych rozmów. Reszta należy do Amerykanów i Rosjan, a w obecnym stanie i naszego kraju, i całej Unii, możemy jedynie zastosować się do wezwania Gerwazego z "Pana Tadeusza", dokąd Żydzie, nie pchaj palca między drzwi, nie o ciebie idzie. Przynajmniej dopóki nie otrzeźwiejemy. Ale mamy kaca.
Inne tematy w dziale Polityka