Chryja ( Hryja ) to słowo zaczerpnięte z greki, gdzie oznaczało pieśń żałobną, w tradycji łacińskiej znaną jako '"nenia". Taką klasyczną nenią była słynna po dziś dzień pieśń V Jana Kochanowskiego ze swoją wciąż nie zdezaktualizowaną konkluzją o głupocie Polaków. Do potocznej polszczyzny weszła jednak "chryja", powszechna w pogrzebowych obyczajach dawnych województw wschodnich, gdzie wynajmowano płaczki, których ekstremalne zawodzenie czyli "chryja" właśnie było niezbędnym elementem obrządku pochówkowego.
Stąd chryją określamy odbiegający od normalności i płaczliwy najczęściej wrzask, publicznie wznoszony przez jakąś zorganizowaną grupę ludzi, działających na zlecenie. Jak rusińskie pogrzebowe płaczki. Polskie pieśni żałobne są spokojne i refleksyjne, jak nenie. Ta tradycja zanika wypierana przez chryje - teraz najczęściej przybierające formułę medialnych uniesień, z określonym wrogiem jako negatywnym bohaterem takiego zawodzenia.
Chryja zatem stała się już tak wszechobecnym elementem naszej codzienności, że powoli przestaliśmy społecznie na to zjawisko reagować, z czym nie chce się pogodzić żyjąca z owych wzmożeń wielka w Polsce klasa ludzi mediów. Bo dla nich zobojętnienie publiczności jest wielkim niebezpieczeństwem dla dochodów, wpływów i prestiżu. Stąd zapewne w ostatnich dniach mamy do czynienia z wyrojeniem wszelkiej maści znawców, którzy koniecznie chcą zafundować Polakom prawdziwe powody do płaczu, organizując chryję pod tytułem polscy żołnierze na Ukrainie. Najdalej w tym poszła pierwsza szabla polskiej geopolityki, czyli Jacek Bartosiak, wzywający do antyamerykańskiego zwrotu i natychmiastowego zaangażowania się na wschodzie, "na dziś" w formule wysłania tam oficerów łącznikowych, którzy przyglądając się z bliska, mieliby uczyć się prawdziwej wojny, która z pewnością nas nie ominie. Oczywiście wszystko dla korzyści jakie miałaby Polska osiągnąć, poprzez różne układy i umowy dotyczące dzikich pól, budując swoją mocarstwowość, a co najmniej zabezpieczając tam naszą niepodległość, która przecież nie może być tania i musi być okupiona krwią, potem i łzami, a gdzie znajdziemy lepszą okazję na ich wylanie, jak nie w obronie granic Ukrainy ( ustalonych zresztą w Jałcie i Poczdamie )?
Brak kultury prawnej, tej prawdziwej, opartej na będącym cywilizacyjnym skarbem dorobku Rzymian, to jeden z największych naszych deficytów, nie pozwalających na minimalną choćby dbałość o interes publiczny. To oczywiście wielka wina samych prawników, co nie zmienia istoty rzeczy - nie znając, albo nie rozumiejąc pojęć podstawowych jesteśmy społecznie obezwładnieni, a skutkiem tej niemocy jest uwiąd państwa, z konsekwencjami w postaci niemożności jego funkcjonowania. A to już ma realne skutki.
Do zawarcia jakiejkolwiek umowy, także tej międzynarodowej, potrzebne jest kilka przesłanek, w tym dwie absolutnie niezbywalne - autonomia woli i swoboda jej oświadczenia. A zatem Polska chcąc brać udział w jakiejkolwiek akcji międzypaństwowej, opartej na wielostronnym porozumieniu, musiałaby złożyć oświadczenie woli określające z jednej strony nasze zobowiązania, a z drugiej przyjmujące deklaracje innych uczestników umowy. A przy tym musiałaby to zrobić w warunkach autonomii woli i swobody jej oświadczenia, bo inaczej takie porozumienie byłoby nieważne.
A zatem zastanawiając się, czy w obecnej naszej sytuacji jesteśmy krajem zdolnym do czynności prawnych, musimy opierać się wyłącznie na faktach. A te najlepiej opisał i wyciągnął z nich wnioski Bogdan Święczkowski prezes Trybunału Konstytucyjnego, definiując Polskę jako kraj pozbawiony porządku konstytucyjnego i działający w warunkach zamachu stanu. A zatem kraj niepoczytalny, nie mogący działać w warunkach jakiejkolwiek autonomii, zwłaszcza wobec tej dodatkowej okoliczności, że ów jawny zamach stanu ma nieskrywane zewnętrzne wsparcie.
Nie wiem jak to jest możliwe, że tylu wybitnych analityków, zdolnych do przewidywania przyszłości, nie jest w stanie zauważyć podstawowych cech teraźniejszości, z tą najoczywistszą, że jesteśmy niemieckim protektoratem, niezdolnym do jakiegokolwiek swobodnego oświadczenia własnej woli. W tych okolicznościach angażowanie się w obronę cudzej niepodległości, w warunkach zaprzedania własnej jest zupełnym nonsensem, nie mogącym nam przynieść żadnej korzyści. Protektorat poniesie tylko koszty, przeleje krew, pot i łzy, a zyski zgarnie protektor. Nigdy nie było i nie mogło być inaczej i dlatego też nie będzie. Kraj zależny zawsze przegrywa.
Po Rzymianach odziedziczyliśmy też obserwację, że nikt nie może dać drugiemu więcej niż sam posiada. Nie mając stabilności państwa, które się rozpada, bo nie jest w stanie na własnym terytorium sprawować "imperium", czyli nie ma mocy wydawania i egzekwowania rozkazów, nie możemy niczego uzyskać, ani obronić na wschodzie, bo niepodległości nie bronimy tu na miejscu. W tej chwili wszystko wskazuje na to, że resztki ładu konstytucyjnego rozpadną się u nas wraz z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi, których prawomocność już została podważona poprzez prześladowania głównej partii opozycyjnej, a najgorsze dopiero przed nami. Czyli za parę miesięcy nie będzie w Polsce już żadnego ładu prawnego, zamienionego w chaos całej struktury państwa, a rządził będzie ten, kogo rozkazów będzie słuchała policja i wojsko.
W tych warunkach snucie wizji o budowaniu naszej pozycji międzynarodowej, zabezpieczaniu niepodległości przed inwazję ze wschodu, czy stawaniu się europejskim graczem najwyższej ligi - to tylko medialne chryje, maskujące prawdziwy płacz i zgrzytanie zębów, które czekają nas już za następnym świtem, no kilkoma.
Inne tematy w dziale Polityka