Być może nie jestem wyjątkiem i nie tylko mnie "raport" o Karolu Nawrockim skłonił do autonomicznej refleksji inwentaryzującej znajomości, przyjaźnie i powiązania. Podejrzewam, że w wielu wypadkach takiego namysłu i retrospekcji, bagaż doświadczeń byłby obfity i wymagający do jego noszenia kilku walizek, a nawet kufrów, a przy tym część z nich trzeba by poświęcić na przechowywanie takich zaszłości, z którymi nie specjalnie chcemy się publicznie obnosić. Oczywiście osoby społecznie aktywne, ubiegające się o jakieś funkcje, czy stanowiska, zwłaszcza państwowe, są tu w o wiele gorszej sytuacji niż wycofani w prywatność, bo mają pewność, że ich życiorysy nie tylko zostaną przetrząśnięte z detektywistyczną precyzją, ale też głośno zinterpretowane przez wrzaskliwe media, najczęściej przy tym nieprzychylne.
Jako człowiek poważnie traktujący zobowiązania wynikające z faktu urodzenia w niedzielę nigdy nie przywiązywałem wagi do formalności, konieczności wspinania się po różnych szczeblach i poddawania się surowym procedurom, co w wielu wypadkach ograniczało mi różne życiowe szanse, ale z drugiej strony, jako poruszającemu się "ścieżką obok drogi" pozostawiało swobodę ruchów i dawało dobry, bo panoramiczny punkt, do obserwowania tych biegających po głównych traktach. I ci mają gorzej, zasługując na współczucie i smutną refleksję, że ktoś to musi robić. To znaczy kandydować. A wtedy wpadają w macki różnych preparatorów i interpretatorów życiorysów i znajomości, zdolnych z każdego zrobić drania, albo "świętego".
W tej sytuacji zagłębienie się we własną przeszłość jest tu dobrym ćwiczeniem, zwłaszcza gdybyśmy poddali się próbie "adwokata diabła" i ułożyli opowieść o sobie w taki sposób, w jaki mogliby to zrobić najgorsi wrogowie. Podobno zresztą "raport" o Karolu Nawrockim miał takie założenie. Szersza publiczność raczej nie będzie miała szans na zapoznanie się z jego treścią, a zapewne szkoda, bo dla ludzi myślących byłby to z pewnością świetny materiał poglądowy, jak wszystko da się uzasadnić, przy użyciu odpowiedniej retoryki, opartej na wiązaniu faktów związkami innymi niż przyczynowe. I wtedy każdy mógłby uaktywnić najlepszego znanego świadka, czyli "własną skórę", żeby się przekonać, o czym mowa.
I do zbierania takich doświadczeń, które potem ktoś wrogi mógłby wyciągnąć z naszej walizki i nazwać "brudem", wcale nie trzeba bywać w miejscach , przed którymi ostrzegał Poeta, zalecając aby się ich strzec. Bo przecież nie mógł się człowiek trwale wystrzegać szkoły, podwórka, klubu sportowego, albo harcerskiej drużyny. A tam czyhały różne niebezpieczne znajomości, jak choćby w moim przypadku ze swego czasu głośnymi braćmi S., czy raczej S.S. i S.S., których mroczna historia posłużyła za wyjątkowo zmanipulowany scenariusz słynnego niegdyś filmu "Dług". Jeden to mój rówieśnik, drugi o dwa lata młodszy, to samo podwórko, ta sama szkoła, a nawet w przypadku starszego, ta sama drużyna harcerska. Przy czym ich głośna historia była podwójnie wstrząsająca, raz przez unikalność zbrodni, a dwa prze jej kompletne zakłamanie w filmowym scenariuszu, który z ofiary zrobił najgorszego zbira, tak przekonująco zagranego przez startującego do wielkiej kariery Andrzeja Chyrę. Bo media, ze swoją siłą obrazu mogą wszystko i akurat żyjemy w czasach, gdy ich potęga wydaje się niczym nieograniczona.
Jeśli zatem orzekną, że Karol Nawrocki jest "brudny", a Rafał Trzaskowski sterylny, to szersza publiczność poweźmie takie wyobrażenie, nie zaglądając we własne życiorysy i nie przeglądając "kartotek" z własnymi znajomymi. Mimowolnymi, albo świadomymi. A przecież w kilku krokach da się udowodnić każde powiązanie, wytyczając szlaki myślowe, bo przy pomocy dokładnie tych samych znaków, można zbudować dowolne związki, tyle że retoryczne, a nie przyczynowe. To jest zresztą znamię czasów, owe "narracje" odrzucające adekwatność, na rzecz "opowieści". A tu już można wszystko. Na przykład udowodnić, że bloger Kelkeszos znał Elżbietę II. Nic prostszego. Mam kilku dobrych znajomych z wyścigów, blisko związanych z Shirley Watts i jej mężem. A Charlie Watts to już był człowiek, który z pewnością znał wszystkich, w tym angielską królową. Ile to stopni znajomości? Trzy? Na tej samej zasadzie poznałem też Władymira Władymirowicza, choć tu tylko przy użyciu silnych domniemań, ale za to przez kilka nici, bo środowisko rosyjskich i ukraińskich właścicieli koni jest i było w Polsce dość licznie reprezentowane, a i w drugą stronę, wielu ludzi z naszych wyścigów pracowało dla rosyjskich oligarchów, z których z pewnością choć jeden zna obecnego moskiewskiego cara.
W tej sytuacji udowodnienie, że generał Wojciech Jaruzelski był znajomym Andrzeja K. szerzej znanego jako "Pershing" nie stanowi najmniejszego problemu, jako że obydwaj korzystali z usług tego samego obrońcy. Zresztą powiązania przez świat prawniczy nikogo nie pozostawiają czystym, bo skoro ustaliliśmy, że znajomymi "Pershinga" byli Wojciech Jaruzelski, a zatem i Czesław Kiszczak, a z kolei z generałami wódkę pijali.... no tu lista jest długa, a zaczyna się od noblisty i imiennika narodowego wieszcza, to dodatkowo zważywszy, że ci wszyscy ludzie korzystali z usług sędziów, adwokatów i radców prawnych, znających się wzajemnie w konfiguracjach n - silnia, możemy dojść do wniosku, że elity III RP to jedna wielka rodzina, w znaczeniu nadanym temu słowu przez Mario Puzo i Francisa Forda Coppolę.
Na szczęście w tym całym systemie mętnych powiązań, ostała się świecąca jasnością nieskalanej uczciwości wyspa, w postaci warszawskiego ratusza. Dzięki czemu jej sterylny komendant nie jest uwikłany w żadne szemrane znajomości, a w swoich bagażach doświadczeń nosi wyłącznie czyściutkie koszule i pachnącą bieliznę. Bo jak wspaniałym blaskiem nieskazitelności błyszczy prezydent miasta, w którym przeprowadzono najbardziej haniebną aferę jaką sobie można wyobrazić, w której przy pomocy skorumpowanych prawników okradano groby ofiar dwóch najbardziej zbrodniczych reżimów w dziejach, rabując ich spuściznę, a z drugiej tych, co temu przeszkadzali palono żywcem, albo wyrzucano z mieszkań przy pomocy "czyścicieli kamienic", na tle jakiegoś człowieka z blokowiska, który pracował jako portier w hotelu? No ale przecież portier znał wszystkich gości, także tych z wizytówką "strzeż się", a sterylny prezydent Trzaskowski przenigdy nie zetknął się z żadnym zbójem z mafii reprywatyzacyjnej i powiązanymi z nią gangami deweloperskimi. Co to, to nie. Przecież nawet jego poprzedniczka ( znam, a jakże, chodziłem na konwersatorium ) nie miała pojęcia co się dzieje i wszyscy jej uwierzyli. Dlaczego nie mają uwierzyć obecnemu włodarzowi Warszawy? Przecież jego życie jest sterylnie czyste....
Inne tematy w dziale Polityka