W nadchodzącym roku 2025 będziemy obchodzili dwie ważne "okrągłe" rocznice, wydarzeń po dziś dzień brzemiennych w geopolityczne skutki. 210 rocznicę zakończenia Kongresu Wiedeńskiego i 80 Konferencji Poczdamskiej. I choć obydwa te wielkie zjazdy, organizujące ład światowy, różniło wiele, to jednak łączyło jedno główne podobieństwo, także w naszej lokalnej, polskiej skali. Zarówno Wiedeń jak i Poczdam były bezpośrednim i natychmiastowym skutkiem wywrócenia się planów podbicia, czy też pobicia Rosji, przy których realizacji armie inwazyjne ponosząc klęskę w jej bezkresie, uchodząc przed wrogiem do Europy, pociągnęły za sobą do jej serca zwycięskich Rosjan. W obu wypadkach dla naszego kraju było to równoznaczne z utworzeniem niesuwerennej formy polskiej państwowości, nie odpowiadającej ani aspiracjom, ani potencjałowi narodu. I choć Królestwo Polskie i Polska Rzeczpospolita Ludowa, były bytami radykalnie różniącymi się co do szans rozwojowych i kultury społeczno - gospodarczej, to ten jeden element silnie upodabniał obydwa wcielenia ułomnej polskiej państwowości - zależność od Rosji. Powikłane losy "Kongresówki", z której dziedzictwa korzystamy silniej niż zdajemy sobie sprawę i chcielibyśmy przyznać, zakończyły się wraz z kresem wielkiej wojny. "Polska Ludowa" odeszła po cichu, niemal bez wylania kropli krwi, za to przy morzu farby zużytej na przemalowanie haseł i sztandarów, no i oczywiście przy milionach litrów śliny, jaką władcy PRL opluli tych, chcących jakiegokolwiek prawomocnego rozliczenia jej zbrodni i niegodziwości. Choćby symbolicznego. Do dziś przy tym nikt nie odpowiedział przekonująco na pytanie, kiedy projekt "komunizm" zaczął być zwijany i u nas i na wschodzie, bo badanie tego tematu ściąga na ludzi zbyt dociekliwych ryzyko padnięcia ofiarą "błędu kierowcy", "błędu pilota", albo spontanicznego samobójstwa.
Nie ważne, Związek Sowiecki nagle zniknął, Polska Rzeczpospolita Ludowa również, a przy tym obyło się bez żadnych powstań, ani nawet większych konfliktów zbrojnych, wystarczyło cierpliwie poczekać, aż niewydolność systemu spowoduje jego naturalną zapaść. Cnota cierpliwości czasami potrafi czynić cuda, a jej brak, najczęściej poparty ekspozycją pychy, niweczyć wspaniałe projekty genialnych pozornie ludzi. I dlatego potrzebujemy znajomości historii, aby o takich sprawach podstawowych wiedzieć.
Gdy w marcu 1812r. wojna Francji z Rosją była przesądzona, Napoleon tak wykładał jej założenie Klemensowi Metternichowi, ambasadorowi sprzymierzonej z nim wtedy Austrii:
"Zadanie moje jest jednym z tych, których rozwiązanie wymaga przede wszystkim cierpliwości. Tryumf odniesie cierpliwszy. Rozpocznę kampanię przejściem Niemna, zakończę w Smoleńsku i Mińsku. Tam się zatrzymam. Umocnię te punkty, w Wilnie zaś założę główną kwaterę i zajmę się w ciągu przyszłej zimy zorganizowaniem Litwy, która pała żądzą co rychlejszego wyzwolenia z jarzma moskiewskiego. Zobaczymy kto z nas dwóch pierwszy się zniecierpliwi, czy ja żywiąc wojsko kosztem Rosji, czy Aleksander żywiąc je na koszt własnego kraju? Być może, że sam pojadę do Paryża, by spędzić tam ostrzejsze miesiące zimowe. W roku następnym wyruszę w środek państwa rosyjskiego i będę cierpliwym w roku 1813 jak byłem w roku 1812. Rzecz cała jak już mówiłem, polega głównie na cierpliwości".
W obliczu tego, co za chwilę nastąpiło, są to słowa dziś zaskakujące. Tyle, że nie były własnymi przemyśleniami Cesarza. Na takie koncepty geniusz i "bóg wojny" zdobyć się nie mógł. W rozmowie z Metternichem powtórzył tylko tezy z opracowań Michała Sokolnickiego, wydanych pod tytułem "Memoriały o polityce rosyjskiej i odbudowaniu Królestwa Polskiego". Michał Sokolnicki był jednym z najbliższych współpracowników Napoleona, członkiem bardzo wąskiego sztabu, przygotowującego pryncypia wojny z Rosją. Ale był tylko Polakiem, a zatem...... Cesarz nie posłuchał tych celnych rad, podobnie, jak niemal gniewnie zbył nalegania Sokolnickiego, Dąbrowskiego i Księcia Józefa, aby z "Wielkiej Armii" wydzielić silny korpus, najlepiej składający się z Polaków i ruszyć nim na Kijów. Interesuje mnie głowa, a nie nogi, odparł Napoleon, pozostawiając front południowy w zupełnym lekceważeniu.
I to przeważyło. Choć trzeba przyznać, że metafory Bonaparte użył celnej. Rzeczywiście Ukraina to nogi całej rosyjskiej mocarstwowości i każdy rosyjski car, obojętnie czy biały, czy czerwony, czy biało - niebiesko - czerwony, ma tego pełną świadomość. Gdyby zatem Napoleon uderzył na południe, z rzeczywistym zamiarem reaktywowania Rzeczpospolitej, to Aleksander musiałby telefon od niego odebrać. Skoro jednak pycha zawiodła go do Moskwy, to wysyłanych stamtąd listów poleconych, a już zwłaszcza we wrześniu i październiku, Aleksander nawet nie musiał otwierać.
Co teraz? Nie mamy w dzisiejszej Polsce polityków i wojskowych zdolnych do samodzielnego myślenia, żadne sensowne pomysły od nas nie wyjdą, nawet gdyby ktoś chciał ich posłuchać. To na razie nie jest jeszcze kraj Sokolnickich, Czartoryskich, czy Prądzyńskich. Za krótko od Poczdamu i PRL. Niczego nikomu nie podpowiemy, zdaje się jednak, że ktoś zorientował się, że zmarginalizowanie Rosji wymaga uderzenia w jej nogi, czyli Ukrainę. Rosja i jej sojusznicy też to wiedzą. Wygra cierpliwszy, co oczywiście nie oznacza zwycięstwa dziś, jutro, ani nawet pojutrze. I wcale nie jestem pewny, czy ten który dziś, albo jutro się przesunie, będzie mógł być uznany za pokonanego. Historia się nigdy nie zatrzymuje.
Inne tematy w dziale Kultura